Ten sam rytuał powtarzał się przez cztery kolejne dni. Śniadanie (żadnych jajek na twardo, chyba, że w kieszeń dla napoleonów), kilka bułeczek dla Pana Rogera (ale nie chciał tych z czekoladowym nadzieniem, co bardzo rozczarowało Małego), przejazd do bazy, pakowanie, na miejsce nurkowe, odprawa, ubieranie, nurek, rozbieranie, odpoczynek, kolejna odprawa, ponowne przygotowanie sprzętu, nurek, powrót to bazy, konserwacja sprzętu i do hotelu... Pod wodą nowe miejsca, nowe, niezapomniane widoki i poznawanie kolejnych mieszkańców rafy...
Zaprzyjaźniliśmy się też z kapitanem naszej łodzi...
W sumie nurkowaliśmy dziesięć razy. Pod wodą spędziliśmy 9.5 godziny i wywieźliśmy niezapomniane wrażenia i bardzo wiele przydatnych na przyszłość lekcji z zakresu sprzętu, zachowania i techniki podwodnej turystyki. Wiemy, że nigdy nie będziemy "iść na rekord" i pozostaniemy nurkami typowo rekreacyjnymi, ale w końcu ma to być dla nas przyjemność podczas wakacji i przygoda w granicach naszych możliwości...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz