środa, 28 czerwca 2017

Kanchanaburi dzień pierwszy

Po wspaniale przespanej nocy nastał dzień wyjazdu do Kanchanaburi  naszej bazy noclegowej na kolejne dni.
Po śniadaniu taksówką jedziemy na Thomburi Train Station, kupujemy bilety  i czekamy na pociąg. Czasu sporo, na przeciwko bazar, postanawiamy dla  zabicia czasu pójść i zobaczyć co sprzedają. jest to lokalny bazar, bardzo dobrze zaopatrzony w artykuły spożywcze, warzywa, owoce i kwiaty. Oczywiście jak to na tajskim bazarze jest tu sporo żarciowni. podróżni, którzy są głodni z pewnością znajdą na tym bazarze interesujące ich jedzenie.
 Wracamy na stację.  Przyjechał pociąg, trochę się przed pociągiem zakotłowało, wszyscy zaczęli szturmować wejścia, rozpychać się i na siłę wciskać. No cóż nie mamy wyjścia musimy też troszkę się powpychać. W Azji wsiadanie do pociągu bez wyznaczonych miejscówek jest taką małą walką o byt. Jesteśmy w środku i mamy dwa miejsca przy oknie, jest dobrze. Pociąg rusza ciufciamy do Nam Tok. Po drodze oglądamy prawdziwa Tajlandię.





Pociąg ma zawrotną prędkość Biggrin co chwila się zatrzymuje, wiatraki nie działają, okna pootwierane, głośno jak jasny gwint, pełno pyłu ale ciufciamy, bo chcemy zobaczyć kolej śmierci.


 Już sama nie pamiętam po jak długim czasie dojechaliśmy do Kanchanaburi, na pewno trwało to strasznie długo i nijak miało się do rozkładu jazdy, który dostaliśmy przy zakupie biletów. Niby wyjechaliśmy o czasie, ale po drodze pociąg złapał jakieś gigantyczne opóźnienie. Większość turystów wysiada na stacji w Kanchanabri, ale my tu nie wysiadamy, my jedziemy dalej do samego końca, co nam zajęło jeszcze prawie dwie godziny. Totalny koszmar!!!!




Przejechaliśmy przez słynny Most na rzece Kwai i jedziemy w kierunku Wiaduktu Wampo.

Widoczki za oknem

Jesteśmy na wiadukcie . Wychylamy się przez okno i robimy fotki. niestety z perspektywy pociągu wiadukt nie wygląda tak imponująco, jak na zdjęciach, które oglądaliśmy w necie. Większość zdjęć jest robiona z punktów widokowych umiejscowionych kawałeczek od stacji, na której zatrzymuje się pociąg przed wjazdem na wiadukt. Na punkty widokowe można dostać się też tuk tukiem lub busikiem. Zorganizowane grupy dowożone są autokarami. Niestety jeżeli ktoś chce przejechać całą trasę kolei śmierci musi zrezygnować z punktu widokowego lub udać się na niego innego dnia.

Po minięciu wiaduktu większość pasażerów wysiadła, my jedziemy dalejBiggrin. Tyłki od siedzenia bolą, ostatni etap podróży jest straszliwie męczący, pociąg jedzie coraz wolniej, czas się dłuży niesamowicie, mamy coraz większą świadomość tego, że nasze dzisiejsze plany trzeba będzie zweryfikować. Pociąg nabiera bowiem coraz większego opóźnienia.

Dotarliśmy do Nam Tok. No i teraz  co robimy dalej? Wracamy pociągiem do Kanchanaburi, czy łapiemy inny transport. Wysiadamy, po minie DZ widzę, że jest rozczarowany perspektywą powrotu, no dobra to jedziemy Na Hellfire Pass. Tylko czym jedziemy? Rozglądamy się za jakąś taksówką. Wszystkie wcześniej porezerwowane, o w mordę nie jest dobrze. DZ podchodzi do ostatniego samochodu, rozmawia z gościem i ten godzi się nas zawieźć do muzeum i później do Kanchanaburi za 1500 bth. No nie mamy innego wyjścia jedziemy.

Dojechaliśmy do Muzeum Pamięci Hellfire Pass. Postanawiamy najpierw przejść wąwozem w kierunku Birmy. W wąwozie zachowały się fragmenty niedokończonej trasy kolejowej.






 Nie powiem że miałam jakąś dużą wiedzę na temat tego miejsca. Ot tyle, co w szkole mówili. Nie ineresują mnie wojny. No, ale zaczynam podpytaywać DZ o pewne szczegóły, oj wyobraźnia zaczyna działać, ale pytam dalej i odpalam: Ty Zając, a jak ten obóz  jeniecki wyglądał, jaki ci biedni jency żyli itd.? Zając mówi no podobno czytałaś Króla Szczurów? Tu było podobnie, albo jeszcze gorzej. O więcej nie chciałam pytać...... Fragmenty połamanych łomów, porzucone "maszyny" ślady po kulach..... nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie jaką katorżniczą pracę wykonywali tu jeńcy wojenni.......




Wracamy do Muzeum Pamięci, które  otwarte zostało w 1998 roku, jest dedykowane do alianckim jeńcom wojennym i robotnikom azjatyckim, którzy pracowali i umarli w Hellfire Pass oraz w regionie Azji i Pacyfiku,  podczas II wojny światowej.
Decyzja o budowie Muzeum została podjęta przez  Premiera Paula Keating w 1994 roku, podczas jego wizyty związanej z ceremonią pochówku Sir Edward ‘Weary’ Dunlop. Australijski premier doszedł do porozumienia z rządem tajskim i uzyskał pozwolenie na wybudowanie tego pomnika pamięci przedstawiającego historię niewoli jeńców i okrucieństwa Japończyków. Projekt pochłonął 1,6 mln dolarów.
Muzeum podzielone jest na klika sal, w których przedstawiana jest historia budowy  tajsko – birmańskiej kolei. Umieszczono tu makietę kolei, zdjęcia przedstawiające krok po kroku wszystkie etapy budowy i trudności związane z jej realizacją. W jednej z sal zgromadzono znalezione rzeczy osobiste jeńców oraz narzędzia pracy. Wyświetlany tu jest również film dokumentalny o życiu i pracy jeńców. Niestety nie dałam rady obejrzeć tego filmu, łzy cisnęły się do oczu i musiałam uciec.
                      
Zdjęć z muzeum niestety mam mało bo jakoś oboje nie mieliśmy nastroju do fotografowania tego miejsca. Uwieczniliśmy tylko pomnik, przed którym Australijczycy corocznie upamiętniają wszystkich poległych i makietę kolei.







Original






Po drodze kierowca pokazuje nam jeszcze wagon, którym Japończycy przewozili jeńców



Jedziemy do Kanchanaburi, kierowca całkiem ok, słabo językowy ale zagaduje, pyta o różne rzeczy coś tam pokazuje. Zastanawiamy się, czy nie zamowić go na dzień jutrzejszy. DZ mówi mu, co chcemy jutro zobaczyć, ile by za to chciał itd. Gościu myśli, myśli i mówi, że 2.500 za cały dzień, trochę drogo, ale on blabla, że daleko, że paliwo, no dobra niech mu tam. I to był nasz błąd, ale o tym później.

Pomiędzy Hellfire Pass a Nam Tok jest ładny wodospad. Mówimy, że chcemy się tam zatrzymać i zobaczyć to miejsce. Kierowca strzela rogala i zatrzymujemy się.





Okazuje się, że wodospad jest ulubionym miejscem wypoczynku Tajów. Przyjeżdżają tu całymi rodzinami, rozkładają koce ucztują i kąpią się, jest tu sporo knajpek z bardzo dobrym jedzeniem. Fajne miejsce na popołudniowy odpoczynek i złapanie dystansu po tym co widzieliśmy.
Wstęp na wodospad jest bezpłatny.











Po nacieszeniu oczu pięknymi widokami jedziemy do Kanchanaburi, przed nami jakieś 40 km jazdy. Droga mija dosyć szybko, podziwiamy jak dobrze oznakowane są wszystkie atrakcje turystyczne, jesteśmy pełni uznania dla "przestrzegania" kodeksu drogowego przez miejscowych i tylko czasem wydobywamy z siebie stwierdzenie, w stylu o w mordę, ale przesadziłBiggrin

Nawet nie wiemy kiedy jesteśmy w Kanchanaburi, jedziemy pod nasz hotel Tara B&B.
 DZ odlicza 1500 bth, wręcza kierowcy, a ten nie nie to mało daj 3000. Jak to mowiłeś 1500 na początku, nie ja nie mówiłem to za osobę miało być. Nie mowiłeś że za dwie, pytaliśmy czy za dwie, no ale wy jeszcze na wodospadzie byliście, tyle czasu mi zabraliście. Ja już zaczynam mieć pianę na ustachDiablo, nie cierpię  oszustów i co robi mój małż?- wycigąa jeszcze tysiaka i mu dopłaca, no pogięło mi chłopa Dash 1. O rzesz ty oszuście, zagotowałam się i mówię skoro tak to jutro cię nie chcemy. Trzy razy się dopytywał czy jutro ma przyjechać, ale słyszał tylko stanowcze sorki, ale nie (w myślach spadaj oszuście Bomb). Wypadam z tej taksówki nabuzowana na maksa, Diablo, mamroczę "miłe" słowa pod adresem gnoja oszusta, siedzący w barze ludzie dziwnie na mnie patrzą.....Podchodzimy do recepcji i z miłym uśmiechem wita nas nie do końca przerobiona "Marysia". Zaczyna mówić, ja zapominam o złości, odchodzę na bok. Przyglądam się niesamowitej sztuce ruchów i gestów. Uwielbiam patrzeć w jaki sposób wykonują one zwykłe czynności; wzięcie w dłoń długopisu  to niezliczona ilość ruchów dłoni, magiczne pochylenie się do przodu, obowiązkowe odrzucenie włosów.
Zwykłe odwrócenie się po klucz w ich wykonaniu to szereg gestów i ruchów przypominających taniec, siedzę i podziwiam. Nagle słyszę wołającego mnie DZ, podchodzę Marysia patrzy na mnie i mówi, że w tym stroju się nie da jutro jechać do świątyni . Nie wiem o co chodzi, ale prawie jednocześnie podchodzi szefowa i Marysia tłumaczy, że chcemy na jutro pojechać na Wodospady Erawan i do Wat Pa Luangta Bua Yannasampanno. Zakumałam bazę i mówię, że ja mam chustę do zakrycia nóg. Kobietka uśmiecha się i pyta czy mam spodnie? nie mam wszystko zostało w Bangkoku, w mordę Diablo, no to szybko idźcie zobaczyć pokój i pędem na nocny bazar, tam tanio kupicie spodnie, po co macie przepłacać w świątyni za odpowiednie ubranie.
Marysia prowadzi nas do pokoju, po drodze wszystko objaśnia, przy czym ja nie słucham znowu ją podziwiam. Otwiera nam drzwi przepięknym gestem zaprasza do środka. Pokój jest super za tak niewielkie pieniądze mamy naprawdę luksusowy pokój.


Szybki prysznic i lecimy na nocny market Biggrin

No właśnie market... Jadąc do hotelu widzieliśmy market, ale był daleko. Pytamy Marysię, czy jest jakaś krótsza droga, wytłumaczyła, że jest i jak dojść.
 No to Zające pokicały; wchodzą w dziwnie ciemną ulicę, wytężają wzrok... i klops nie wiemy jak dalej iść.  Siedzą jakieś  babcie na fotelach przed domem, machają do nas, pozdrawiają, no to my też pozdrawiamy i pytamy "Babciu na market to dobrze idziemy"? a babcie uśmiech i ręką wskazują drogę. Uwielbiam takie sytuacje, babcie zawsze są superGive rose

Dochodzimy do bazaru. Przy wejściu wita nas lokomotywa
Ale zaraz zaraz, to jest nocny market?
Chodzimy, patrzymy,  jeszcze nie wszystko jest otwarte, poczekajmy, może później będzie lepiej......
Jest później...., "stragany" wszystkie pootwierane, ale nie jest lepiej.......
Ja praktyczna jestem Biggrin 29 para butów zawsze, ale 7 jeansy, nie chcę....., po co mi. Szukam i szukam (mina małża niezastąpiona) i wpadam w tłum, o widzę są takie spodnie, jakie chciałam mieć Biggrin
No dobra spodnie zakupione.  Teraz  idziemy szukać jedzenia........... no nie..... co to jest, ja pytam?...... takie jedzenie na   nocnym markecie to pomyłka.... Po raz pierwszy w Tajlandii jedzenie wyglądało obrzydliwie. Część ze sprzedawanych potraw bardzo dziwnie pachniała.... Rezygnujemy i postanawiamy poszukać jakiejś restauracji, w której zjemy kolację.
 idziemy  szukać przypraw...... nic

Znaleźliśmy bardzo fajną restaurację niedaleko naszego hotelu. Wystrój jak w sławnej kreskówce "Jaskiniowcy", jedzenie pyszne. Jutro też tu przyjdziemy.