poniedziałek, 4 września 2023

Kenia

 Jestem z tego pokolenia, które z zapartym tchem czytało przygody Stasia i Nel w pustyni i w puszczy, przygody Tomka na czarnym lądzie. a później opowiadania Ernesta poparte filmem "Śniegi Kilimandżaro". I każdy marzył, że może kiedyś się uda.

Minęły lata, człowiek nabierał coraz większej wiedzy. a marzenia trwały i perspektywa afrykańskiego safari ciągle gdzieś tam z tyłu głowy co jakiś czas się odzywała.

Aż do momentu, gdy w sieci pojawiła się bardzo przyzwoita oferta biletów na lot z Warszawy do Nairobi z podróżą powrotną, z pełnym bagażem i w doskonałym terminie za nieco ponad 5000 zł za dwie osoby. Zbrodnią byłoby nie skorzystać, tym bardziej, że w tej cenie mogliśmy przebywać w Kenii przez trzy tygodnie, co dawało czas  na przyzwoite safari i na wypoczynek nad oceanem. Szybka decyzja i wiemy, że połowę września i dekadę października poświęcimy na realizację marzeń z dzieciństwa i młodości...

Bilety kupione, więc przyszedł czas na planowanie, jak spędzić czas w Kenii. Sprawa wydawała się prosta, bo przecież w sieci jest tyle różnorodnych ofert. Nam jednak zależało na przyzwoitym safari i wygodnym wypoczynku, według naszych standardów i oczekiwań.

Ponieważ mamy w Kenii przyjaciół, którzy mieszkają tam i pracują  od ponad 15 lat mogliśmy skorzystać z ich pomocy przy wyjaśnianiu wątpliwości i dostosowaniu wyobrażeń do rzeczywistości. Najpierw powstał pierwszy plan przewidujący wynajęcie samochodu i samodzielne przemieszczanie się między parkami narodowymi. Ten plan bardzo szybko sprowadził na ziemię nasz przyjaciel wskazując, że po pierwsze jazda samochodem po Kenii to nie jest ani zabawa, ani przyjemność, ani wygoda.... po drugie sprawy bezpieczeństwa są mocno wątpliwe, po trzecie łapownictwo i wymuszanie haraczy to codzienność (czego mieliśmy okazję doświadczyć) a po czwarte plan był może i piękny w teorii, ale w praktyce oderwany od rzeczywistości. Przyjaciel podał mi też kontakty na agencję organizującą safari. Niestety, agentka nie była chętna słuchać naszych potrzeb i życzeń, więc po miesiącu negocjacji rozstaliśmy się i przeszliśmy do innej agencji, z którą wszystkie potrzeby załatwiliśmy w kilka godzin (ale o tym w kolejnym poście).

I tak przyszedł dzień 12 września i ruszyliśmy w drogę. Pierwsza część podróży to lot Warszawa Amsterdam liniami KLM.  





Gdy dotarliśmy na Schiphol okazało się, że wprawdzie odlatujemy z tego samego terminala. ale na przesiadkę mamy 50 minut... Stromo... Tym bardziej, że przemieszczamy się ze strefy Schengen do nie-Schengen. 
Na szczęście przełożenie walizek było sprawą personelu lotniska, więc z lekkimi torbami w garści ruszyliśmy biegiem. I zaskoczenie - przy kontroli paszportowej pusto. Żadnych kolejek, żadnych kontroli... Po chwili zziajani dobiegliśmy do gate gdzie okazało się, że nasz kolejny samolot - Kenya Airways odleci z blisko godzinnym opóźnieniem, gdyż czeka na pasażerów z lotów łączonych...


Krótko po starcie załoga zaserwowała kolację. Bez rewelacji, ale jak na warunki lotnicze nie ma co narzekać...




A po kolacji spać... Lot upłynął bardzo szybko i już za oknem zaczęło świtać. Niestety pod nami chmury i chmury, i jeszcze więcej chmur...





W Nairobi meldujemy się krótko po 6 rano. Nie ma bólu bo różnica względem czasu domowego to jedynie godzina, więc da się przeżyć...




Zostawiliśmy nasze "skrzydła". Odprawa paszportowa przeszła bardzo sprawnie. Bagaż doleciał razem z nami, więc dość szybko jesteśmy gotowi ruszać do hotelu...


Gdy wychodzimy z hali przylotów, przed wejściem kłębi się spora grupa kierowców poszukujących potrzebujących wydostać się z lotniska. Grzecznie odmawiamy i idziemy na papierosa do "palarni". Po chwili dołącza do nas sympatyczny starszy pan, kierowca solidnej fury i podczas rozmowy dogadujemy się, że odwiezie nas do hotelu za 20 $. Cena nie wydaje się zbytnio wygórowana a z miejscowym Uberem jeszcze zaprzyjaźnić się nie zdążyliśmy, więc zgadzamy się i jedziemy.

Nasz hotel - Pori City Hotel - jest nowym obiektem położonym dość daleko od centrum, na uboczu, gdzie nie ma ruchu ani wyboru restauracji (hotel ma swoją) ale za to znajduje się blisko tego co chcemy jeszcze dziś zobaczyć w Nairobi. 

Większość drogi do hotelu prowadzi wzdłuż ogrodzenia Parku Narodowego Nairobi i już po drodze widzimy za ogrodzeniem pierwsze bawoły i żyrafy, ale na zdjęcia jeszcze za wcześnie...
Do hotelu przyjeżdżamy na kilka godzin przed porą zameldowania. Recepcja nie robi wrażenia. Wygląda raczej jak oszklony kantorek z jednym pracownikiem, ale bardzo miłym i bardzo szybko znajduje się dla nas pokój. 



Pokój, chociaż niezbyt wielki jest wygodny, czysty, ma ładną łazienkę, klimatyzację, otwierane okna oraz nowoczesne podłączenie do sieci i gniazdka ładowania sprzętu elektronicznego, tak więc przejściówka nie jest konieczna.


Z okien mamy widok na położone w oddali centrum Nairobi.



Bardzo sprawnie działa WIFI, więc bez problemu łączymy się z naszą agentką, żeby potwierdzić, że jesteśmy na miejscu i w gotowości, żeby jutro od rana zacząć nasze safari. Na dzisiejsze popołudnie weźmiemy lokalną taksówkę. Ale najpierw potrzebujemy odpocząć po podróży.
O popołudniowych przeżyciach w domu Karen Blixen i odwiedzinach w centrum żyraf w kolejnym artykule...

2 komentarze: