środa, 29 marca 2017

Indie - Mumbaj - drugie zwiedzanie miasta

Tego dnia zwiedzanie rozpoczynamy od wizyty na największym dworcu Mumbaju, Chhatrapati Shivaji Terminus, bardziej znany jako Dworzec Wiktorii.
Najważniejsze informacje dotyczące dworca są tutaj.







Dworzec, podobnie jak  hotel Taj, był celem zamachowców  w 2008 roku.  Ja nie jestem amatorem dworców w Indiach, mam bardzo niemiłe wspomnienia z dworców m.in. w Delhi i Agrze, totalna katastrofa Blum 3wszechobecny bród, mega smród Crazy, gigantyczne szczury, pchły, krowy, psy i w tym wszystkim siedzący na posadzkach ludzie. Na samo wspomnienie robi mi się niedobrze Bad.
No i przyszło mi zmierzyć się ponownie z dworcową atmosferą. Idę niepewnie, ale idę bo ciekawość nie daje mi spokoju. Wbijamy się w mega tłum, moje obawy rosną.
Zanim wejdziemy na perony musimy kupić bilety. Niestety nie pamiętam ile kosztowały, ale to były jakieś grosze.
Wchodzimy na perony i mega zaskoczenie, nie czuć” zapachu” fekaliów. No w takich warunkach to można na pociąg czekać i chodzić po dworcu i peronach. No to robimy sobie mały spacerek.







Przed wejściem na perony coś w rodzaju przestrogi. Zdjęcia z ofiarami wypadków kolejowych.





wagon tylko dla pań



fajna godzinka na zegarze Biggrin





przyjechał pociąg podmiejski





Mieszczący się przy dworcu biurowiec Kolei Zachodnich wygląda pięknie.  









Przed nami budynek The Times of India, który mieści się naprzeciwko biurowców Kolei Zachodnich.  








Kolejny punkt naszego zwiedzania to Elephanta Island. Udajemy się więc w kierunku portu przy Bramie Indii, po drodze mamy takie widoczki Biggrin. Jest ciekawie, mijamy domy mieszkalne, budynki służb militarnych, pocztę, banki, giełdę...... Całkiem nieźle to wygląda jak na Indie

Dotarliśmy do  portu znajdującego się przy Bramie Indii. To z tego miejsca wypływają stateczki na niewielką Elephantę mniej znaną pod nazwą Gharapuri.
Kupujemy bilety po 160 wariatów od osoby w dwie strony i wsiadamy na stateczek.
Warto popatrzeć, na nazwę przewoźnika, u którego nabyliśmy bilety. Na wyspę pływa paru przewoźników i nie ma możliwości wracać z innym.
Stateczek odpływa i za godzinkę, może trochę dłużej znajdziemy się na wyspie. Odległość od Mumbaju do „portu” na wyspie to jakieś 10 km.
Nabrzeże, hotel Taj i Brama od strony wody prezentują się bardzo ładnie.
Dopływamy do niewielkiej po liczącej zaledwie 16 km kwadratowych wyspy  Elefanta. Wysepkę zamieszkuje około 1200 ludzi. Na wyspie są trzy wioski Shentbandar, Morabandar i Rajbandar (stolica). Nas interesuje Shentbandar bo tam właśnie znajdują się słynne jaskinie.
Wysiadamy w porcie, do przejścia mamy jakieś 600 metrów zanim znajdziemy się u podnóża  120 schodów prowadzących do jaskiń. Na leniuszków czeka pociąg turystyczny. Ma on jednak dwie wady. Po pierwsze nie pokonuje całych 600 metrów, a jedynie dojeżdża do końca mola, po drugie rusza mając dopiero ful pasażerów. Podobnie jak większość przybyłych postanawiamy pójść na piechotę. Droga do wzgórza jest mało ciekawa i raczej nie zasługuje na fotki, pociąg jest ładny więc go upamiętniamy Biggrin






Docieramy pod zadaszone schody. Musimy przebić się na górę przez tłum turystów. Nie spodziewaliśmy się aż takiej gęstwiny. Pokonanie tych 120 schodów na górę nie jest proste. Wzdłuż całej drogi, po obu stronach, rozstawiane są stragany, które znacznie ograniczają szerokość drogi. Tłum porusza się wolno, co chwilę ktoś tarasuje drogę, bo właśnie zobaczył interesujące go „badziewko”, ktoś schodzi w dół nie po tej stronie, tragarze wnoszący leniuszków też nie ułatwiają wspinaczki. Na dodatek jest gorąco i mega duszno ( ktoś wymyślił zadaszenie w postaci narzuconych na pale szmat, które zabierają dopływ świeżego powietrza).  Na szczycie jesteśmy złachani na maxa, ale daliśmy radę.  Jesteśmy przy zachodniej grupie pięciu skalnych świątyń hinduistycznych.
Nie będę się rozpisywała na temat poszczególnych jaskiń bo informacja jest na zdjęciu. Napiszę jedynie o naszych odczuciach, a były one mocno mieszane. W znalezionych w necie opisach, jaskinie porównywane są do tych w Ellorze i pewnie gdybyśmy nie byli najpierw tam to Elaphanta Caves by nam się spodobały. Niestety popełniliśmy błąd i odwiedziliśmy je później, a może błędem jest porównanie do siebie tych dwóch zabytków? Nie ważne . My byliśmy  rozczarowani tym światowym dziedzictwem, ale innym się może podobać, szczególnie dwie pierwsze jaskinie. Osobiście do ostatniej nie polecam iść, bo to nawet trudno jaskinią nazwać.




















Po zobaczeniu części zachodniej rezygnujemy z przejścia do części wschodniej, gdzie znajdują się dwie niedokończone jaskinie, niewielka budowla buddyjska na szczycie wzgórza (Stupa Hill) i parę kamiennych zbiorników na wodę. Szkoda naszego czasu i nóg, postanawiamy podjąć nierówną walkę z Indusami i po schodach wrócić do portu. Przy schodach okazuje się, że tłum jest jeszcze większy i spore zamieszanie robią turyści z wycieczkowca, którzy nie do końca dają radę zejść na dół. Nam troszkę zależy na czasie więc przebijamy się pomiędzy turystami, straganami, a walczącymi ze sobą małpkami. Dochodzimy do portu, chwilkę czekamy na nasz stateczek i odpływamy.
Stateczki odpływają od 12.30 do 17.30, raczej na ostatni bym się nie łapała bo może być różnie, a znalezienie noclegu na wyspie nie jest proste. Zresztą wyspa nie zachęca do dłuższego pobytu.
Wracamy do Bramy Indii, nasz kierowca już na nas czeka, jedziemy do Sasson Dock. Przebijamy się przez dzielnicę Colaba i docieramy do ogromnych magazynów, jedziemy wzdłuż zabudowań, widokowo zupełnie nieciekawe miejsce, zapachowo tym bardziej. Dobrze, że nie musimy iść na piechotę bo raczej bym zrezygnowała. Zostawiamy samochód przy jednym z magazynów i ruszamy zobaczyć największy port-targ rybny w mieście.
Docki wybudował w 1875 roku przez żydowskiego kupca Albert Sassoon  i pierwotnie rozładowywano w nich tylko i wyłącznie bawełnę. Po upadku indyjskiego przemysłu bawełnianego miejsce bogatych kupców bawełny zajęli rybacy głównie ze społeczności Koli. Sanjay opowiada nam trochę o pracy tych ludzi, ich ciężkim życiu i zamiłowaniu do trunków. Jesteśmy trochę późno i targ właściwie już nie działa, pozostało niewiele towaru, za to sporo bałaganu kałuż i smrodku, jak to w porcie rybackim.
Część rybaków składa sprzęt na popołudniowy rejs, część już wypłynęła, a inni siedzą i popijają trunki bo wypływają dopiero w nocy.




Z Kolaby udajemy się na wzgórze Malabar. Jedziemy słynną Marina Drive lub jak wolą miejscowi Netaji Subhash Road. Równolegle do drogi biegnie szeroki deptak, po którym szczególnie o zachodzie słońca, uwielbiają przechadzać się miejscowi. Kierowca z dumą pokazuje nam kolejne biurowce i apartamentowce, za każdym razem podkreśla, że mieszczą się tu najbogatsze firmy, a koszty mieszkania w apartamentowcu z widokiem na zatokę są niewiarygodnie wysokie. Na chwilę zatrzymujemy się przy hotelu Oberoi, gdzie w listopadzie 2008 roku wylądowali komandosi terroryści. Ucinamy sobie krótki spacer po 3,5 km deptaku, a następnie dojeżdżamy do plaży Chowpatti. Nie mamy jednak ochoty wychodzić na plaże, oglądamy ją z okien samochodu, a później jeszcze popatrzymy sobie z perspektywy „Wiszących Ogrodów”
 
Dotarliśmy na Malabar Hill, kierowca pokazuje nam kolejne apartamenty, tym razem głównie dygnitarzy partyjnych. Dzielnica wygląda bardzo ładnie, podziwiamy ciekawą niską zabudowę, ukwiecone balkony, niewielkie bardzo zadbane ogródki. Nasz wzrok przyciąga niewielki tłum przed bramą. Pytamy co tam się znajduje? Okazuje się, że podobno najładniejsza dżinijska świątynia w Indiach. No to szybka decyzja, zatrzymujemy się Preved.
Przed nami zbudowana w 1904 roku Babu Amichand Panalal Adishwarji Jain Temple . Świątynia faktycznie już od wejścia wygląda pięknie.  Misternie zdobiona brama, kolorowe krużganki, ciekawe malowidła i  bogate wyposażenie.
Niestety nie mamy możliwości dokładnego zobaczenia świątyni, bo właśnie odbywa się przedweselne nabożeństwo i nie chcemy przeszkadzać, chociaż uczestnicy uroczystości nie mają nic przeciwko i zapraszają nas chętnie do środka. Ba nawet chcą żebyśmy usiedli i popatrzyli na ceremonię. Niestety nie mamy zbyt wiele czasu, a zapewne by to było ciekawe doświadczenie.














Niestety nie załapiemy się na przygotowywaną po uroczystości imprezę, a tak ładnie pachnie…… Szybko pocieszamy się, że mamy zaplanowane mięsko w „naszej” przyhotelowej knajpce, a tu przecież nawet na jako nie można liczyć Biggrin.
Opuszczamy świątynię , nie do końca jesteśmy przekonani, że widzieliśmy najładniejszą dżinijską świątynię w Indiach, dla nas jednak zawsze naj, naj naj zostaną świątynie, które kiedyś widzieliśmy w Ranakpurze Man in love. Niemiej jednak bardzo polecam odwiedzenie tej w Mumbaju Good.
Nadszedł czas na chwilę relaksu ,chociaż relaks w tym miejscu może niekoniecznie jest słowem właściwym. Nie wszyscy jednak są tak strachliwi jak ja i świadomość, że tuż obok znajdują się „Wieże Milczenia” nie robi na nich wrażenia Shok.
 Zapominamy o wieżach i idziemy odpocząć w pierwszym ogrodzie powstałym w Mumbaju. Ogrody powstały w połowie XIX wieku i zbudowane są na trzech ogromnych zbiornikach wodnych, które po oczyszczeniu, zaopatrują część miasta w pitną wodę. Z ogrodów rozciąga się wspaniały widok na panoramę miasta i słynny „naszyjnik królowej” My naszyjnik widzimy za dnia więc nie dokońca możemy powiedzieć, czy faktycznie światła lamp rozstawionych przy deptaku Marina dają złudzenie naszyjnika Biggrin.


Zapraszam na mały spacerek po Wiszących Ogrodach czyli Perozeshah Metha Gardens Preved.
Na szczęście to nie jest sęp Yahoo

Teraz troszkę przejedziemy się po mieście. Chcemy zobaczyć świątynię Mahalaksmi, a właściwie kompleks  świątynny no i oczywiście poobserwować miasto. Dojeżdzamy do świątyni, a dokładnie do ulicy prowadzącej do kompleksu i okazuje się, że nie ma gdzie zaparkować samochodu. Sanjay sugeruje, że nas tu zostawi i o określonej porze wróci po nas. Umawiamy się za godzinę i idziemy uliczkami prowadzącymi do świątyni, mijamy stragany, kramy, świątynki i oczywiście dziesiątki miejscowych. Po dotarciu pod schody świątyni okazuje się, że musimy przejść przez kolejną kontrolę i niestety sprzęt fotograficzny, telefony komórkowe zostawić w depozycie Dash 1. Nawet nie pytajcie jak wyglądały skrzynki i jakie miały zapięcia....... Lekko podkurzeni stwierdzamy, że mamy gdzieś ich zasady i olewamy oglądanie świątyni.




Budynek rządowy na Malabar





Ten wieżowiec to jedno mieszkanie należące do jakiegoś miejscowego bogacza, niestety nie pamiętam nazwiska, podobno jest tam kilka basenów, lądowisko i inne wypasy Biggrin



kolejny wypasik

A tu już okolica świątyni




W tle widać świątynię (to ten żółty budynek z różowym wykończeniem) Biggrin






Na zachód słońca wracamy na deptak przy Marine Drive Smile
Kolacyjka oczywiście w Nayak'sie Easter ostern 053 Easter ostern 063.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz