sobota, 19 sierpnia 2017

Chiny - Shanghai - Kunming

To już trzecia nasza wyprawa do przepięknych Chin. Tym razem pojawiła się promocja Austrian Arlines Warszawa - Wiedeń- Shanghai; Shanghai - Wiedeń- Warszawa za 1150 zł od osoby. Szybka decyzja o zakupie biletów i czas na opracowanie planu wyjazdu. Do zagospodarowania mamy okres pomiędzy 4.06 a 18.06. Niby to sporo czasu, ale musieliśmy się nieźle nagimnastykować, żeby wszystko dograć i nie musieć rezygnować z żadnej zaplanowanej atrakcji.
Napięty na maksa plan gotowy, teraz tylko trzeba kupić wewnętrzne bilety lotnicze, zamówić hotele, załatwić wizę i można spokojnie odliczać czas do wyjazdu.........
Przy zamawianiu biletów lotniczych i hoteli jak zwykle w Chinach niezawodna okazała się strona Ctrip. Wizę załatwialiśmy bez pośredników. Spakowaliśmy wszystkie niezbędne dokumenty i wysłaliśmy do ambasady kurierem. Wszystko sprawnie i bezproblemowo, a oszczędziliśmy kilkadziesiąt złotych.

4 czerwca o godzinie 07.20 mamy lot do Wiednia, tam kilka godzin oczekiwania i o 12.20 wylatujemy do Szanghaju. Czas na lotnisku w Wiedniu umilamy sobie wędrówkami po strefie bezcłowej









 W międzyczasie okazuje się, że nasz lot został przesunięty o godzinę. Nic na to nie poradzimy.....idziemy na kolejny "obchód" lotniska....







Czas wylotu zbliża się, idziemy do gate, a tam czeka na nas niemiła niespodzianka. Okazuje się, że nie wszyscy pasażerowie zostaną wpuszczeni na pokład samolotu. Jest jakaś tajemnicza lista z nazwiskami "szczęśliwców", niestety nikt nie wie kto ją przechwycił. Zaczyna się nerwowe oczekiwanie na pojawienie się "magika" z listą. Obsługa po kilka razy sprawdza nasze paszporty i wizy. Robi się coraz bardziej nerwowo.... Pojawia się "magik" i wyczytuje nazwiska..... uf nie ma nas, czyli lecimy .









Pojawia się pierwszy gorący posiłek. Jak na jedzenie samolotowe całkiem znośny.




Niestety śniadanie nie było już takie smaczne, ale kiełbaska na gorąco dała się zjeść.



Dolatujemy do Szanghaju.



Tu rozpoczyna się nasza kolejna nerwówka. zaryzykowaliśmy i kupiliśmy najwcześniejszy po przylocie na Pudong lot do Kunming. Na przesiadkę mamy niecałe dwie godziny. Musimy dostać się na terminal krajowy i przejść przez odprawę. Kto był w Chinach ten wie jakie są kolejki do odprawy........... Dosłownie biegiem udajemy się do stanowiska odpraw China Eastern Arlines, a tu kolejka na trzy godziny stania. Nie mamy szans..... Na szczęście po krótkiej, acz intensywnej wymianie zdań z obsługą lotniska, mamy zostać obsłużonymi poza kolejką.
Nasz samolot już czeka. Za całe 680 zł za dwie osoby już za 3 godziny będziemy w Kunming. 


Przed dolotem do Kunming czeka na nas jeszcze mała niespodzianka. Z lotu ptaka widok na tzw. Tęczowe Góry czyli  Zhangye Danxia. Bardzo chcieliśmy odwiedzić to miejsce, ale nasz plan już by tego nie pomieścił. Bardzo się cieszymy, że możemy popatrzeć na to niesamowite miejsce z góry.





Nacieszyliśmy oczy wspaniałymi widokami kolorowych gór i za niedługą chwilę pojawia się przed nami Kunming, stolica prowincji Yunan, zamieszkałe przez około 4 mln. ludzi.  Z góry wygląda imponująco, ciekawa co zastaniemy na miejscu?




 
Z lotniska do centrum, gdzie mamy zamówiony hotel dojeżdżamy shuttel bus nr. 6. Przed zakupieniem biletu prosimy kierowcę o wskazanie miejsca, gdzie mamy wysiąść żeby najszybciej i najprościej dojść do hotelu Jiude Palac.  Wysiadamy we wskazanym miejscu i zaczynamy szukać hotelu. Okazuje się, że mamy spory kawałek drogi do przejścia, a miejscowi nie bardzo są w stanie nam pomóc i wskazać gdzie jest hotel.... No cóż to są właśnie Chiny i nic tu nie jest proste.....

Po kilku nieudanych próbach w końcu znajdujemy nasze lokum, teraz tylko trzeba się zameldować.... trzech recepcjonistów plus translator i jakoś się udało nawet zamówić śniadanie na jutro rano.




Po odświeżeniu się i krótkim odpoczynku postanawiamy pójść na spacer i zobaczyć miasto. Jakiekolwiek próby dogadania się w recepcji hotelowej spełzły na niczym. Nikt nas nie rozumie, a dziewczyna z transalatorem skończyła już pracę. No nic, musimy poradzić sobie sami.
Wychodzimy z hotelu i szukamy jakiegoś banku, trzeba bowiem wymienić pieniądze. Okazuje się, że bank jest bardzo blisko, że dwóch pracowników mówi po angielsku, że jest specjalny automat do wymiany pieniędzy i nie musimy czekać w kolejce do okienka oraz uprawiać niepotrzebnej papirologii. Z dużą pomocą pracowników dokonujemy szybkiej wymiany (okazało się, że obsługa maszyny nie jest aż tak bardzo skomplikowana i następnym razem damy już radę sami) i dostajemy instrukcję jak dojść na stare miasto.

Po drodze mijamy nowoczesną dzielnicę mieszkalno- handlową.
   



Na skwerkach i przy centrach handlowych porozstawiane są różnej maści zabawki dla małych i dużych mieszkańców miasta.













Dla spragnionych zainstalowano poidełka o bardzo ciekawej konstrukcji..... Poidełko dostosowane jest do wzrostu spragnionego przechodnia. Nikt nie musi się przesadnie wspinać lub zniżać aby dosięgnąć do kraniku.




Na stare miasto przechodzi się przez Golden Horse Memorial Archway znajdujący się na Jinbi Road .


W parku każdy przechodzień może skorzystać z masarzu wykonywanego przez niewidomych, bardzo dobrze wyszkolonych w swojej profesji masażystów. Można również skorzystać z porad specjalistów od ludowej medycyny, a wszystko to za naprawdę symboliczną opłatą.






 I jesteśmy na starym mieście. Nie robi ono na nas specjalnego wrażenia. Większość budynków jest w trakcie odnawiania. Oczywiście, jak to w Chinach, tłum ludzi, sklepy z ichnią cepelią, restauracje....






Sklepy z herbatą i przyprawami zawsze nas interesują.




Ciekawe czy znajdzie się chętny na zakup takiej herbatki?


 
Spacerując mamy okazję przyjrzeć się lokalnym rzemieślnikom przy pracy.

Na dłużej zatrzymujemy się przy producentach sprasowanej herbaty. Oglądamy proces produkcji tych "spodków"






Wracamy na Jinbi Road








 Przyszedł czas na poszukanie czegoś do jedzenia. Wybór lokali ogromny. Nie możemy się zdecydować. Trafiamy w końcu do maleńkiej restauracji prowadzonej przez sympatyczne małżeństwo. Niestety nie możemy się z nimi porozumieć, ale od czego są zdjęcia wywieszone na ścianie. Pokazujemy co nas interesuje i na twarzach właścicieli pojawia się uśmiech, kiwają potakująco głowami, unoszą kciuki do góry i za chwilę otrzymujemy nasze dania. Nie wiem jak to się nazywało, ale było pyszne. Zjadamy z przyjemnością kolację, a w między czasie właściciele przyprowadzają swoich znajomych i z dumą chwalą się jak to białasy zajadają się ich daniami. Oczywiście wszyscy próbują z nami rozmawiać.... jest wesoło. Na odchodne dostajemy jeszcze rambutany zakupione przez znajomych właścicieli, żegnamy się w iście chińskim stylu i wracamy do hotelu. 






Zmęczenie podróżą nie pozwala nam na dalsze zwiedzanie miasta, idziemy spać bo jutro czeka nas wyczerpująca wycieczka do Kamiennego Lasu.

5 komentarzy:

  1. Obejrzałam, przeczytałam, czekam na Zajączki w kamiennym lesie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Te kolorowe góry z samolotu robią wrażenie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czy to pola są... ;) ale i tak śliczne :))

      Usuń
    2. To są góry i wyglądały fantastycznie. Mieliśmy szczęście, że udało nam się je zobaczyć

      Usuń