wtorek, 4 lipca 2017

Sardynia- dzień dziewiąty.

Po śniadanku ruszamy drogą (125) wzdłuż wybrzeża w kierunku miejscowości Muravera. Do miasta nie planujemy zajeżdżać. Bardziej interesuje nas okolica (laguna Feraxi i Colosttrai) oraz  Torre Salinas. Chcemy też zobaczyć flamingi i białe czaple mieszkające na mokradłach w pobliżu solanek Peschiera.










Rejon w okolicy Muraveri ze względu na dużą ilość kanałów ze słodką wodą jest typowo rolniczy. Gospodarstwa jednak nie wyglądają na bogate.




Dużo lepiej prezentują się gaje pomarańczowe

Dojechaliśmy do solanek, niestety ptaki gdzieś odleciały Dash 1, a może nigdy ich tu nie było Crazy

 Wieża jest Preved tylko już nikt z niej nie pilnuje solanek Biggrin









Przejeżdżamy przez wioski wybudowane nad rzeką Flumendosą.






Jedziemy w kierunku miasteczek Tortoli i Arbatax.




Widok ze wzgórza nie zachęca nas do zjazdu do miasta. Dla nas jest to bardziej miasto przemysłowe niż turystyczne, ale podobno w sezonie jest tu pełne obłożenie.


Wjeżdżamy w góry i jedziemy w kierunku Baunei







Wyjeżdżamy z miasteczka Baunei, które słynie z wypieku chleba żołędziowego Biggrin .Po przeczytaniu przepisu jakoś nie miałam ochoty na szukanie, a tym bardziej degustację tego wypieku.
Nasza dalsza droga wiedzie przez wąwóz Golgo, wapienny jar Codula de Sisine w paśmie  Supramonte di Baunei aż do miasteczka Dorgali












Po drodze mała niespodzianka. Na poboczu spacerują sobie dziki Biggrin. Przed nami zatrzymali się turyści na małą sesyjkę ze zwierzakami, to i my się zatrzymujemy. Nie miałam odwagi wysiadać z samochodu, otworzyłam drzwi i zaczynam focić, a kolesie nic sobie z tego nie robią, idą twardo w naszą stronę Girl hide, co tu robić? Zamykam drzwi i czekam aż odejdą. Chwilę to trwało, bo  na papu czekały Yahoo.  Ja tylko myślałam, czy nam samochodu ze złości nie pokiereszują, toż Gracja by nas zabiła. Nie dość, że na cały dzień wybyli to jeszcze autko zniszczyli Dash 1










Górska droga jest kręta, wąska i jeszcze ćwiczą na niej rajdowcy.



Dojeżdżamy do położonego u podnóża Monte Bardia miasteczka Dorgali słynącego z wyrobów korkowych oraz złotej i srebrnej biżuterii. W miasteczku zatrzymujemy się tylko na chwilę. Myślę, że jeżeli ktoś ma czas, warto po nim pospacerować.






Oczywiście warto będąc tu posmakować słynnego Cannonau, które jest wytwarzane w okolicznych winnicach. My przyjechaliśmy tutaj dla dwóch grot no i przy okazji chcemy zerknąć na sławną Cala Luna, podobno jedną z najpiękniejszych plaż w basenie Morza Śródziemnego.

Tunelem wydrążonym w Monte Bardia zjeżdżamy do Cala Gonone. Przewodniki twierdzą, że miejscowość leży na przedmieściach Dorgali. Nic podobnego jest to oddzielna miejscowość i jakoś nie wyobrażam sobie jak bym miała codziennie na piechotkę dochodzić do plaży  lub grot. Owszem mijaliśmy "twardzieli", którzy w tym upale szli na skróty przez góry Dash 1, ale to nie moja bajka. Jeżeli komuś przyjdzie do głowy zatrzymać się tu na dłużej niech jako miejsce pobytu wybiera Cala Gonone tym bardziej, że w miasteczku jest sporo hoteli i willi do wynajęcia. Widzieliśmy też dwa kempingi. Oczywiście z dawnej wioski rybackiej już nic nie pozostało, teraz to typowo turystyczne miasto z restauracjami, straganami i sklepami z "pamiątkami" oraz wyłącznie płatnymi miejscami parkingowymi. 
Widok na miasteczko

Mapa z atrakcjami wybrzeża




Tu już port i różowa plaża BiggrinCala Luna.








Jest prawie godzina 15, upał niemiłosierny. Udaje nam się zaparkować samochód (co jest w tym miasteczku wyczynem, wszędzie albo zakazy albo wszystko zajęte pomimo sporych cen za bilety parkingowe Crazy)
 Idziemy  poszukać biletów na stateczek i do groty del Bue Marino czyli groty Morskiego Wołu. Jednej z sześciu grot w skalach otaczających plażę Cala Luna. Oczywiście do grot można dojść lądem, widziałam fragmenty drogi i nigdy bym się na to nie pisała.  Miejsca sprzedaży biletów są dobrze oznakowane, ale nie wszystkie czynne. W końcu jest przed 15.00, Sardowie odpoczywają, praca poczeka. W końcu udaje się kupić bilety i udajemy się na stateczek. Bilet na stateczek 20 euro od osoby do groty 8 euro. No to płyniemy









Na tych zdjęciach widać fragmenty drogi do grot Crazy


A tak wygląda wejście od strony morza I-m so happy

 
Dopływamy do Grotta del Bue Marino

Grota swoją nazwę zawdzięcza żyjącym tu jeszcze w latach 50 XX wieku mniszkom śródziemnomorskim, których niestety obecnie już nie można spotkać. Jaskinia ma łącznie 15 km długości i składa się z dwóch działów Północnego i Południowego. Dla zwiedzających otwarto około kilometrowy odcinek. Jaskinia słynie też z jednego z największych na świecie słonych jezior (jego powierzchnia to ponad 1 km). Przy wejściu do jaskini odnaleziono petroglify podobno pochodzące z kultury Ozieri przedstawiające taniec wokół słonecznego dysku. Oczywiście w jaskini obowiązuje całkowity zakaz robienia zdjęć Crazy


























Zwiedzanie zakończone, fotki porobione, można wracać do miasteczka Biggrin. Jedni wracają takimi środkami transportu Smile



Inni powolną łódeczką Sad, trochę zazdrościłam tym na pontonach, ale grzecznie wchodzę na "swoją" łajbę









Wpływamy do portu



Opuszczamy Calla Gonone i udajemy się w kierunku Grotta di Ispinigoli. Po wyjeździe z miasteczka zauważamy znak do groty, coś nam nie pasuje, że wszystkie samochody jadą w innym kierunku, ale co tam jedziemy tak, jak pokazuje znak, czyli rozpoczynamy ostry wjazd pod górę. Crazy
Fotek z drogi nie mam, pierwszy raz byłam tak popampersiona, że nawet aparatu nie wyciągnęłam Dash 1. Tak krętej, wąskiej górskiej drogi jeszcze nie widziałam. Odetchnęłam dopiero jak zjechaliśmy na drugą stronę z góry.
Jedyne zdjęcie zrobione z góry na Cala Gonone



Dojeżdzamy do Ispinigoli i przeżywamy totalny szok. Czytaliśmy o fantastycznej grocie, o największym stalagmicie w Europie, ale te tłumy Dash 1. Parkingi pełne samochodów osobowych, niżej stoją cztery autokary Dash 2,  już nam się odechciewa zwiedzania . Stoimy z nadzieją, że ktoś zwolni jakieś miejsce do zaparkowania samochodu i trochę się dziwimy, że ludziki jakoś dziwnie ubrani chodzą. Panie w eleganckich sukniach, na szpileczkach wyfryzowane na maksa, panowie w gajerkach Shok. W między czasie zwalnia się miejsce, zostawiamy samochód i idziemy szukać wejścia do jaskini. Wspinamy się lekko pod górkę i słyszymy coraz głośniejszą muzykę biesiadną. Okazuje się, że w restauracji przy grocie trwa ogromne włoskie wesele Party. Teraz nie mamy czasu, bo jeszcze nam grotę zamkną, ale wracając sobie popatrzymy Preved.

Do groty są dwa dojścia. Pierwsze łagodnie pod górkę po szerokim chodniku długim chodniku, drugie stromo i szybko po schodach. Wybieramy to drugie bo czas nas goni. Dochodzimy do kas i dowiadujemy się, ze właśnie weszła ostatnia grupa tego dnia. Dzisiaj ze względu na imprezę grota jest zamknięta wcześniej ponieważ będzie do dyspozycji gości weselnych. Nie muszę pisać jakie miny mieliśmy Hunter, ale chyba babeczce szkoda nas się zrobiło i krzyknęła do przewodniczki, że ma zaczekać bo jeszcze dwójka do grupy dołączy Preved. Kupujemy bileciki po 7.50 eur od osoby i biegniemy do wejścia Dance 4.
Grotta di Ispinigoli została udostępniona do zwiedzania w 1970 roku i słynie z drugiego co do wielkości stalagmitu (niektóre źródła podają 38 m inne 40, nieważne ile tych metrów jest, ale wrażenie robi niesamowite) na świecie, wyższy jest w Meksyku. Cała jaskinia jest niezwykle bogata w formacje krasowe, niesamowite stalagmity i stalaktyty, kurtyny, wachlarze, ogromne kalafiory i schody Biggrin. Schodów do pokonania jest około 300 Good, idziemy więc jakieś 60 m stromo w dół. Oczywiście tutaj również obowiązuje całkowity zakaz fotografowania Diablo. Przewodniczka pilnuje i upomina  coś tam na fotkach mamy, ale niestety niewiele, bo straszna służbistka była .










Przypomniała mi się jeszcze jedna ciekawostka związana z jaskinią Wacko . Grota powiązana jest podziemnymi rzekami i korytarzami z innymi jaskiniami (najdłuższy zbadany odcinek ma około 12 km długości). W jednym z takich podziemnych odcinków znaleziono szczątki ludzkich kości i biżuterię. Rozpoczęto domysły o pochodzeniu znaleziska. Jedna teoria głosi, że Etruskowie na terenie groty odprawiali rytuały czczenia dziewicy( czyli zrzucali w dół młode niewinne dziewczęta) inna , że szczątki zostały naniesione przez wody podziemnej rzeki w czasie jej wylewu.
Jaskinia nas zauroczyła, przepiękne miejsce, w którym chętnie byśmy zostali dłużej, ale niestety przewodniczka liczy osoby i wychodzi jako ostatnia. Nie ma możliwości pozostania jako goście weselni , a tych zbiera się w jaskini coraz więcej. Ciekawe było to, ze schodzili się tylko panowie . Przez chwilę zastanawiałam się czy nie są potomkami Etrusków?.
Robi się późno, wracamy do domu. Część trasy pokonujemy tą samą drogą i jakież jest nasze zdziwienie, kiedy ponownie napotykamy znajome stadko Shok.
Tym razem spacerują po drugiej stronie drogi w kolejnej "foto zatoczce" i pojadają kolacyjkę z rąk miejscowych Biggrin. Zatrzymujemy się i pytamy o co chodzi z tymi dzikami? Okazuje się, że faktycznie są to dzikie zwierzęta żyjące na wolności, które zwietrzyły świetny interes. Nie chce im się szukać jedzenia, doskonale wiedzą, gdzie zatrzymują się samochody na fotki więc przychodzą i proszą o jedzenie. Podobno potrafią też stać przy drodze i wymuszać zatrzymanie samochodów, a potem już wiadomo Biggrin turyści dajcie jeść. Jeszcze nigdy nie było przypadku zaatakowania kogoś przez stado.
 Jeżeli będziecie się wybierali w opisane okolice, pamiętajcie o dodatkowym prowiancie dla cwaniaczków. Należy im się za samą pomysłowość Good


To jeszcze parę widoczkow na przepiękne Baunei. Bardzo podobało mi się malownicze usytuowanie miasteczka *smile*. Byliśmy bardzo zadowoleni, że je wcześniej zobaczyliśmy, bo teraz już robi się ciemno, a przed nami jeszcze sporo jazdy Wacko








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz