czwartek, 13 lipca 2017

Chiny - Guilin cz.I


Wstajemy rano, zostawiamy bagaże i ruszamy w miasto załapać się na wyjazd na tarasy ryżowe...
Dochodzimy do fajnego placu, przy nim ładny hotel a w hotelu biuro podróży reklamujące wycieczki lokalne. Wchodzimy... Panienka trochę kuma po angielsku.

Tarasy ryżowe? No ale wycieczki już ruszyły... chociaż... Wykonuje kilka telefonów i... Jest autokar, który zbiera ludzi po hotelach i jeszcze nie wystartował, są dwa wolne miejsca, chcecie? Oczywiście... Panienka umawia nas na spotkanie z autokarem pod wejściem do muzeum na przystanku, kasuje, wystawia bilecik i prowadzi do taksówki. Tłumaczy kierowcy, gdzie ma nas zawieźć. Jedziemy. Taksówkarz zostawia nas na przystanku i tłumaczy, że tu nas znajdą... I faktycznie, jakieś 15 minut później pojawia się autokar o odpowiednim numerze. Przewodnik otwiera drzwi i pokazuje, żebyśmy wsiadali.  Wsiadamy, i okazuje się, że jesteśmy jedynymi "białasami" w autokarze oraz, że przewodnik po angielsku mówi zaledwie parę słów. Ale nic to... Jedziemy... Pogoda taka sobie, trochę mglisto, trochę pada... Po mniej więcej godzinie jazdy robimy przerwę na stacji benzynowej. Dobrze byłoby zajść przynajmniej jakiś owoc... Jest i stragan... Duży pali... Kilku Chińczyków też... I okazuje się, że jak wszyscy złożą te słowa po angielsku, które znają, to da się nawet dogadać...


Dojeżdżamy do pawilonu, który wygląda jak dworzec autobusowy. Opuszczamy nasz autokar i przesiadamy się do miejscowego, który jest specjalnym autokarem na jazdę po górskich drogach...





Jedziemy ostro pod górę i pojawiają się pierwsze tarasy Grzbietu Smoka...



Zatrzymujemy się na parkingu. Jest brama, a za bramą trasa spacerowa przez tarasy.





Przy bramie kobiety z koszami czekają na przyjezdnych, którym do schroniska trzeba byłoby zanieść bagaże...



Czekają także "nosiciele" chętni nosić co bardziej wygodnych turystów...



We mgle tarasy ryżowe Longsheng  wyglądają nieziemsko...



Idziemy przez wioskę i oglądamy codzienne życie, zagrody i warsztaty rzemieślnicze...
Ten kaban zapewne wkrótce skończy na talerzu...



Z krowich rogów wykonać można nie tylko grzebienie i spinki do włosów...



Gospodynie sprzedają plony swoich upraw...



Nieco wyżej właśnie odbywa si krojenie sezamków...




Mniej więcej w połowie drogi na szczyt zatrzymujemy się w restauracji na lunch...

Mały zamawia zupę, duży jajecznicę i do tego ryż przygotowany w łodydze bambusa...
Jedzonko wyśmienite...





Tak właśnie przygotowany był nasz ryż...





Po posiłku wspinamy się sami do widocznego na szczycie punktu widokowego...
Nasi "żółci", których spotykamy po drodze pilnują, żebyśmy się nie zgubili - w końcu to jesteśmy ICH BIAŁASY...



Zmęczona turystka wraca w nosidełkach...



A w koło obłędne, mimo mgły, widoczki...



Tarasy są ryżowe z nazwy, ale spotykamy na nich i kukurydzę i najrozmaitsze warzywa..



Dokładnie widać też system nawadniania kiedyś oparty na rurach z bambusa obecnie coraz częściej zastępowanych plastikiem...



Wreszcie jesteśmy na górze... Wspaniałe widoki do zapamiętania na długo, pamiątkowe foto i wracamy, niestety...



Chińczycy strasznie lubią przebierać się w etniczne stroje. Spotykamy po drodze kilka takich stanowisk...

Kolejny punkt widokowy po drodze w dół...



Przechodzimy przez wioskę... Ludzie mieszkają na górnych piętrach, dół pozostawiają dla inwentarza...



Jeszcze mostek nad dolinką i będziemy na parkingu...



Z góry widać, jaką drogą tu wjechaliśmy, i jaką będziemy zjeżdżać...



Powoli wracamy do Guilin...
Po drodze do Guilin czeka nas jeszcze jedna atrakcja - Wizyta w skansenie jednego z tutejszych plemion etnicznych...



Najpierw krótki rejs po stawie na bambusowych tratwach i widoki na nadbrzeżne budynki...





Jest i rybak na tratwie...



Później zwiedzanie wioski. To plemię utożsamia się z krowami, które hoduje



Totemy prawie jak u amerykańskich Indian...



Kobiety zajmują się tkactwem...




Później pokazy kobiet z długimi do ziemi włosami...



Kołatki, bębenki...


Kogut szczęścia z dziurką w grzbiecie - jeżeli rzucony przez ciebie pieniążek wpadnie, będziesz mieć szczęście...



Znowu zaczyna mocno padać, ale przed nami już tylko występ folklorystyczny pod dachem...

Nasi zrobili dla "swoich białasów" miejsce, żebyśmy mogli lepiej widzieć...




No i wracamy do hotelu...


Po powrocie do hotelu czekał na nas całkiem miły pokoik...

Rozgościliśmy się godnie i poszliśmy na spacerek obok jeziora, na którym znajdują się dwie pagody

Było pięknie, ale zrobiło się nieco głodno. Wylądowaliśmy więc w miłej restauracji, gdzie zamówiliśmy gęś... była świetna.



A po kolacji wstąpiliśmy do biura China International Travel Service, gdzie dało się dogadać po angielsku i zakupiliśmy na następny dzień pakiet wycieczkowy - Rejs po rzece Li do Yangshuo, przedstawienie Impresion Sanjie Liu oraz powrót do Guilin. Razem za 2 osoby kosztowało nas to 1156 RMB - i wcale nie było to więcej, niż gdybyśmy załatwiali wszystko sami, bowiem:
LEKCJA PIĄTA: JEŻELI NIE JESTEŚ PEWIEN, ŻE DASZ RADĘ ZROBIĆ COŚ SAMEMU TANIEJ, SKORZYSTAJ Z PRZYZWOITEJ OFERTY A ZAOSZCZĘDZISZ CZAS, ZDROWIE I PIENIĄDZE A ZOBACZYSZ TO, CO ZOBACZYĆ CHCESZ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz