niedziela, 3 grudnia 2023

Tsavo East - siesta i popołudniowe safari

 Po powrocie na południową przerwę do naszej lodge oczywiście pierwsze kroki skierowaliśmy na taras widokowy, żeby zobaczyć co dzieje się przy wodopoju. I zaskoczenia nie było. Słonie znowu okupowały oczko wodne w bardzo mocnej grupie a wokół inne zwierzęta szukały okazji, by jakoś dostać się do wodopoju...


Ciekawe zwierzęta spacerowały na też pod nogami. Szczególną uwagę zwrócił na siebie ten kolorowy "smok". Agama lionotus czyli agama kenijska. Szczególnie osobniki męskie zwracają na siebie uwagę przepięknymi kolorami.




Osobniki żeńskie tego gatunku już tak kolorowe nie są...







O ile wczoraj pawiany bawiły się głównie między domkami, dzisiaj wyszły na sawannę i okupowały okoliczne drzewa...









O ile pawiany skoncentrowały się na drzewach w otwartym terenie o tyle koczkodany działały przy domkach...




Wśród słoni przy wodopoju panował ciągły ruch - jedne odchodziły inne przychodziły, ale cały czas kontrola nad wodopojem utrzymana być musiała...





Ponieważ do lunchu zostało jeszcze trochę czasu a żar z nieba lał się niemożliwy postanowiliśmy skorzystać z dodatkowej atrakcji naszej lodge - całkiem przyjemnego basenu...




Bardzo miło jest zjeść posiłek siedząc w cieniu a jednocześnie mając możliwość obserwowania zwierząt przy wodopoju kilkadziesiąt metrów od nas...





Smaczny obiad zawsze pobudza do dalszego działania a jedzenie we wszystkich lodge było bardzo smaczne. Może nie zawsze wyglądało jak w restauracji 5*****, ale można było skomponować bardzo przyzwoity zestaw zupa - drugie danie - deser...




Przez cały lunch kręcił się koło nas kolejny dzioborożec...






We wczesnej porze poobiedniej na naszym kawałku sawanny pojawili się nowi goście - kilka elandów.







Natomiast w niewielkim dołku czekała na nas wiewiórka ziemna...


Przed 15 ruszamy na game drive i od razu zapada decyzja, że rozpoczniemy od pipeline gdzie może znowu spotkamy lwy. Ale najpierw po drodze spotykamy sporo słoni, zebr i kobów...







A gdy dojeżdżaliśmy na wczorajsze miejsce na rurociągu już z daleka widać było, że lwice nas nie zawiodą. Tyle, że tym razem było ich tam sześć. Leżały wszystkie dokładnie tam, gdzie poprzedniego popołudnia, przy kałużach na środku drogi. I tak jak wczoraj obecność kilku samochodów zupełnie im nie przeszkadzała...















Gdy  przyglądaliśmy się rozleniwionym lwicom pojawił się pan i władca, który wcześniej zapewne buszował gdzieś po krzakach. Przyszedł, obejrzał co robią kobiety i padł nie zwracając uwagi na obecność wielu samochodów i turystów (czasem zachowujących się zbyt głośno).



Widać, że to osobnik całkiem młody, któremu jeszcze wielka grzywa nie urosła...





Chwilę poleżał, ale coś go zainteresowało, bo najpierw podniósł głowę a później przeszedł się do lwic...








Jedna z lwic też postanowiła zrobić rundkę wokół kałuży...















Piękne widoki, ale blisko godzina obserwacji stada lwów wystarczy. Zwijamy się by dalej szukać lamparta. Tyle, że jak na ten moment znajdujemy więcej czerwonych słoni a kota jak nie było tak nie ma...












Józio zatrzymał się w dość dziwnym miejscu, wziął lornetkę i zaczął intensywnie studiować położone dość daleko od nas drzewa. Faktycznie, wygląda na to, że coś tam wśród konarów jest. Okazuje się, że na drzewie odpoczywa sobie kolega lampart. Tyle, że odległość jest taka, że nawet przez lornetkę trudno się mu przyjrzeć dokładniej, ale jest... Niestety ze zdjęć nici, bo podjechać bliżej się nie da. Na przełaj  nie wolno i nie ma jak a dookoła to jakieś pół godziny jazdy, więc nie ma co liczyć, że kot nadal tam będzie, tym bardziej, że drogą z drugiej strony podjechało do niego kilka samochodów... Życie...


Ale Józio jest przedsiębiorczy i po powrocie do lodge pogadał z kumplami kierowcami i jeszcze tego wieczora mieliśmy zdjęcia tego lamparta zrobione z  pod drzewa. No cóż, szkoda, że to nie nasze zdjęcia, ale czasem nie da się zrobić wszystkiego, co by się chciało...




Dalej spotykamy dikdiki... Słodkie te maluchy...



Wracamy z pipeline do głównej części parku i szukamy dalej. Może trafi się nam jakiś kot bliżej... 



Zamiast kota przy akacjach spotykamy kolejne żyrafy, które pracowicie wybierają z pomiędzy solidnych kolców zielone listki...





Niedaleko żyraf trafiamy na dość dziwne zwierzęta. Niby gazela, ale szyja prawie jak u żyrafy. I jakieś to w sumie małe...


Gerenuk długoszyi to dość wyjątkowa i niezbyt często widywana gazela. Ze względu  na nieproporcjonalnie długą w stosunku do wielkości szyję nazywany jest gazelą żyrafowatą. Rogi posiadają jedynie samce. Gazele te ważą w granicach 28 - 52 kg i osiągają wysokość w kłębie 80–105 cm. Nie są to zwierzęta zbyt długowieczne, gdyż przeciętnie na wolności żyją około 8 lat...




Jeszcze dalej z ciekawością przygląda nam się kob śniady...




I nastała "złota godzina" gdy między chmurami słońce zaczęło chylić się ku zachodowi... 



Ciekawego koloru nabierają w tym słońcu umazane czerwoną ziemią Masajów zebry...




Czerwone słonie jeszcze kończą wieczorny posiłek...


















A żeby nie było nam smutno, że zostało nam już tylko jedno, krótkie poranne game drive jutro w drodze na pociąg na koniec dnia spotykamy jeszcze układającą się na wypoczynek rodzinę lwów...









Jeszcze ostatnia kolacja z widokiem na okupujące wodopój słonie...






I tak to czas safari dobiega powoli końca... A o ostatnim dniu i podróży na Diani Beach w kolejnym wpisie...
I jeszcze ostatni film z game drives w Tsavo East...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz