środa, 18 marca 2020

Malapascua - wokół wyspy

Malapascua to jedna z kilku wysp położonych na morzu Visayan zaledwie niecałe 7 km od północnego krańca wyspy Cebu. Wysepka wielka nie jest. Jej powierzchnia to około 2 km2. Kształtem przypomina prostokąt o wyciągniętych na zewnątrz narożnikach... Wyspę można byłoby obejść w koło podczas niezbyt długiego spaceru bo jej wymiary to w przybliżeniu 2.5 na 1 kilometr. Większość wybrzeża to piaszczyste plaże rozdzielone kamienistymi wypustkami. Na wyspie znajduje się 8 osad w których zamieszkuje około 11,000 mieszkańców. Nie ma samochodów, jest kilka tricykli i trochę skuterów...
Popularność Malapascua datuje się od lat 1990-tych, a wynika z dostępności miejsc nurkowych w okolicy - Gato Island, Monad Shoal, oraz Kemod Shoal. Szczególnym i wyjątkowym miejscem jest Monad Shoal, podwodny płaskowyż gdzie regularnie obserwować można rekiny kosogony oraz manty. Wynika to z faktu, że znajduje się tam "stacja oczyszczania" gdzie przechodzą one zabiegi pielęgnacyjne. Początkowo też zamierzaliśmy nurkować, ale relacje tych, którzy nurkowali tam przed i podczas naszego pobytu o słabej widoczności i kiepskiej interakcji z interesującymi nas rekinami przekonały nas, by z tej atrakcji zrezygnować.  
Zamiast tego postanowiliśmy najpierw spróbować poznać wyspę obchodząc ją w koło w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara zaczynając od Bounty Beach.



Pierwsze wrażenia? Piękny piasek, wspaniałe kolory wody i całkowicie naturalne plaże bez ingerencji w sprzątanie tego, co wyrzuci morze... No i dobrze...



Po drodze mijamy kilka mniejszych i większych centrów nurkowych i pensjonatów jak tutaj Johan Dive Center i cały czas piękna piaszczysta plaża...





Dochodzimy na wysokość osady Indonacion gdzie widoczny jest większy ruch miejscowych i zaczyna być widać zniszczenia, jakie na wyspie wywołał tajfun Yolanda w listopadzie 2013 r. Według obliczeń prędkość wiatru przekraczała nawet 300 km/h. I, jak przekonaliśmy się później po związanych z nim doświadczeniach mieszkańcy nadal boją się najmniejszej nawet i widzianej w oddali burzy. I nie dziwię im się...



Spora część mieszkańców wyspy utrzymuje się z turystyki. Pozostali tradycyjnie łowią ryby i uprawiają niewielkie poletka...




Jeżowce są jednym z popularnych przysmaków stąd w okolicy osady rybackiej w wodzie leżą tysiące opróżnionych skorup...


No i Bounty Beach się skończyła i trzeba obejść wodą skalną ostrogę...





W kilku miejscach nasadzone zostały mangrowce dla ochrony brzegu, ale to świeży projekt i zbyt wielu rezultatów jeszcze nie widać...


Niektórzy budują nowe łodzie w nadziei, że załapią się na dochody z turystyki...




I kolejna plaża przy osadzie Kabatangan. I widać, że po huraganowych zniszczeniach powoli życie się odbudowuje... Bardzo powoli bo mamy już koniec roki 2016, a więc trzy lata po Yolandzie...


Ponieważ nikt tu plaży nie sprząta, bo i nie ma dla kogo to Mały co i raz pozyskuje nowe zdobycze do kolekcji muszelek i kawałków koralowców, których do domu nie zabierze, ale ustroi nimi taras w hotelu...



Płytko pod powierzchnią wody również zobaczyć można ciekawe okazy...






Przy kolejnej plaży, na wysokości osady Bakhaw widać jak bolesne były szkody spowodowane przez huragan. Połamane palmy, zrujnowane domostwa pokazują co mieszkańcy musieli przeżyć...























Kolejna plaża to Gugma Beach. I tu też widać pozostałości po huraganowych zniszczeniach...










No i dotarliśmy już prawie do końca wyspy. Niestety przypływ spowodował, że trochę głęboko było obejść ostatni cypel wokoło, więc poszliśmy ścieżką przez środek wyspy...


Połamany huraganem gaj palmowy pozostał dowodem na to, jak potężny huragan uderzył w Malapascua...





A tak wygląda "przetwórstwo" złowionych wokół wyspy ryb...


 Wracamy do hotelu i na tarasie Mały rozkłada swoje "zdobycze"... Trochę szkoda, że będą musiały pozostać tu na wyspie i nie pojadą z nami do domu, ale takie są zasady i przepisy prawa...




Pora jeszcze wczesna, pogoda dopisuje, więc kolejne godziny spędzamy na hotelowym basenie korzystając z uprzejmości miejscowej kaczki...





Zające mają jednak to do siebie, że ciągle je "nosi" w związku z tym wyruszamy na kolejny spacer poszukać ładnego miejsca na zachód słońca...



Duży Zając uwielbia oglądać i fotografować zachody słońca tak więc siedzimy i oglądamy zmieniające się kolory, podświetlane coraz to inaczej chmury i opadające do wody słoneczko...




A czasem między chmurami pojawia się też coś niezwyczajnego jak tęcza...

















A przy naszym basenie znowu zapaliły się światełka na drzewkach...






I kolejna kolacja w Mabuhay Restaurant. Tym razem nieco inny makaron i steki rybne...







A jutro kolejny dzień na spacer i plażę...


1 komentarz:

  1. Kapitalny reportaż, piękne zdjęcia. Można tylko pozazdrościć ��. Zapraszam również na swój blog: https://www.allinclusive-blaski-cienie.com/

    OdpowiedzUsuń