Odjeżdżamy nieco od jeziora Amboseli i kierujemy się do punktu widokowego Noomotio Observation Point, gdzie w zasadzie wszyscy odwiedzający park zatrzymują się, aby z wzniesienia oglądać panoramę znacznego obszaru parku.
Na naszej drodze spotykamy hienę, która zachowuje się dość dziwnie - wyraźnie pilnuje zagłębień w gruncie i nie oddala się od nich mimo zatrzymującego się samochodu. Joseph tłumaczy nam, że hieny znajdują takie jamy i tam chowają swoje małe. Niestety młode hieny nie pokazały się...
Dalej całe stado strusi wybiera swój lunch
Obiad strusiom zakłóca przechodząca rodzina słoni...
Sępy i marabuty także znalazły coś na swój posiłek... I niestety rozglądając się wokół widać, że sępy i marabuty są wygrane, bo padliny na terenie Amboseli mają mnóstwo...
Kolejny raz mijamy pluskające się w bajorze słonie a to, co wydaje się wystającym z roślinności wodnej kamieniem to grzbiet wypoczywającego hipopotama...
Przecinamy kawałek wyschniętej dżungli i objawia się nam niezbyt często spotykany przedstawiciel gatunku zagrożonego wyginięciem - drop olbrzymi...
To jeden z najcięższych ptaków. Dorodny samiec może ważyć nawet 18 kg. Natomiast samice są znacznie szczuplejsze, osiągając jedynie do wagi 7 kg. Ptak ten ma też sporą rozpiętość skrzydeł dochodzącą do blisko 3 m.
Jest gorąco i mamy chęć na nieco przerwy na rozprostowanie nóg...
W upale widać coraz więcej wirów powietrznych unoszących w górę tumany pyłu. Czasem jednocześnie widać ich nawet kilkanaście...
Mijamy rozlewiska, w których chłodzą się kolejne hipopotamy...
I zatrzymujemy się na parkingu przy punkcie widokowym Noomotio Observation Point. To wzniesienie jest standardowym miejscem postoju dla odwiedzających Amboseli. Przy parkingu są toalety, solidna ścieżka z dużą ilością schodków prowadzi na szczyt wzgórza, z którego roztaczają się piękne widoki na okolicę. Pod górę jest około 50 m w pionie, które trzeba pokonać, by znaleźć się na tarasie na wysokości 1150 m n.p.m. gdzie jest zadaszona altana ze stolikami i ławkami. No to idziemy... Oczywiście z naszymi lunch boxami w garści...
Wprawdzie prosi się turystów, żeby nie zostawiali po sobie resztek jedzenia, ale jest to wołanie do głuchych. A do resztek jedzenia ściągają całe gromady fajnych, kolorowych ptaków...
Po dotarciu na szczyt pojawia się wątpliwość - co najpierw? Lunch czy widoki? Chyba jednak widoki...
Znalazł się wolny stolik pod dachem, więc korzystamy jednocześnie obserwując towarzyszące nam wokół ptaki...
Jak widać turyści dbają o to, żeby biedne ptaszki nie były głodne...
Jeszcze rzut oka na okolicę i kilka pamiątkowych zdjęć...
Niestety Kilimandżaro całkiem zakryty chmurami...
Parę minut obserwacji wędrującego poniżej nas słonia...
Wracamy do samochodu i jedziemy dalej...
Przez dłuższą chwilę obserwujemy hipopotamy a szczególnie jednego, który zdecydował się wyjść z głębokiej wody na płyciznę i tam kontynuować obiad...
Jak widać na kolejnych zdjęciach nie był w tej okolicy osamotniony...
A jeden z kolegów postanowił nawet wybrać się na nieco dalszą przechadzkę po suchym lądzie...
Na obserwację bagiennych hipopotamów poświęciliśmy sporo czasu, w międzyczasie tumany kurzu zaczęły solidnie utrudniać oddychanie, więc zdecydowaliśmy, że będziemy powoli wracać do naszej lodge... Niby nie tak daleko, ale co najmniej półtorej godziny jazdy... I oczywiście nadal jest co oglądać...
Kolejna dłuższa przerwa obserwacyjna nastąpiła, gdy naszą drogę postanowiła przeciąć spora rodzina słoni...
Dalej stadko żyraf...
I po przejechaniu drogi przez mękę można było nieco odpocząć... W końcu basen w lodge nie jest pozbawiony sensu...
A gdy się ochłodziło po zachodzie słońca przyszła pora na kolację...
A na koniec jeszcze film z tej części dnia...
A teraz pora spać, bo jutro z rana przenosimy się do ostatniego z planowanych parków Tsavo East...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz