Z Mandalaj do kolejnego punktu na naszej trasie jest wprawdzie niecałe 450 km jednak uwzględniając drogi, którymi trzeba byłoby jechać podróż lądem trwałaby blisko 14 godzin, w dobrych układach. Znacznie prościej jest wypróbować lokalne linie lotnicze. W naszym przypadku ofertą najkorzystniejszą był lot liniami AIR KBZ w dwóch etapach - Mandalaj do Heho i Heho do Thandwe - w sumie nieco ponad 2 godziny.
Zaczynamy z lotniska w Mandalaj. To jeden z "Białych Słoni" transportu lotniczego, coś jak polskie Szymany czy Radom: oczekiwania wielkie a praktyka bolesna bo i lotów niewiele i pasażerów oblężenia brak...
Władze Myanmar postanowiły wybudować w Mandalaj międzynarodowy port lotniczy kosztem 150 milionów dolarów. Powstało lotnisko oddalone od miasta o 45 km czyli około godzinę jazdy. Otwarto je 17 września 2000 roku jako najnowocześniejsze lotnisko międzynarodowe w kraju. Posiada przepustowość 3 miliony pasażerów rocznie... I? I nic. Trochę lotów krajowych a z międzynarodowych Bangkok, Chiang Mai i Kunming. Jednak Mandalaj okazało się nie być aż tak atrakcyjnym kierunkiem turystycznym by przyciągać wielkie linie lotnicze i tłumy turystów.
Oczekiwanie na lot w klimatyzowanym terminalu ma swoje plusy w gorącym klimacie Myanmar...
36 stanowisk odprawy to sporo. Podczas naszej podróży działało 8 "gatów" (chociaż najwyższy numer na tablicy informacyjnej wskazywał gate 11). Na lotnisku działało kilka sklepów, kantor wymiany, restauracja i oczywiście salon VIP.
Nasz lot opuszcza Mandalaj o 8:30...
I o czasie ruszamy do samolotu.
Na lotnisku było niby 6 stanowisk z rękawami ale chyba tylko dla lotów międzynarodowych i nam przypadła podwózka autobusem.
Air Kanbawza, w skrócie AIR KBZ założono w 2010 r jako prywatną linię lotniczą, która regularne rejsy krajowe rozpoczęła 2 kwietnia 2011 r (6 stycznia 2024 firma zmieniła właściciela i nazwę na Mingalar Aviation Services). Podczas naszej podróży AIR KBZ posiadało 6 maszyn ATR 72-500 oraz 5 sztuk ATR 72-600. Nam przypadł na ten lot jeden z tych większych.
Podczas kołowania była jeszcze szansa na do widzenia zrobić zdjęcie całego Międzynarodowego Portu Lotniczego w Mandalaj...
W samolocie sporo miejsca, bo pasażerów niezbyt wielu...
Podczas krótkiego lotu była okazja spojrzeć na Myanmar z lotu ptaka...
Nawet nie zaczęliśmy się jeszcze dobrze przyzwyczajać do lotu a tu już podchodzimy do lądowania w Heho...
Lotnisko Heho to już nie port lotniczy o międzynarodowym standardzie a raczej typowe lokalne lotnisko w Azji, chociaż obsługuje jedną z największych atrakcji turystycznych Myanmar - Jezioro Inle.
Lotnisko to dawna baza lotnicza służąca i Japończykom i Aliantom podczas II Wojny Światowej. I w jej trakcie została poważnie uszkodzone w alianckim bombardowaniu. Dysponuje pasem startowym o długości 2,591 m i szerokości 30 m. Brak tu bardziej nowoczesnej infrastruktury czy wyposażenia jak rękawy czy taśmy bagażowe. Brak też ułatwiających podróżnym życie rozwiązań jak połączenie przylotów i odlotów co dziwi, bo lotnisko obsługuje tylko loty krajowe.
Musimy odebrać nasz bagaż, wyjść przed lotnisko, przejść przez bramkę w płocie i wrócić na stronę odlotów... W sumie niezbyt długi spacer...
Sala odlotów w Heho wyglądała niewiele lepiej niż sala przylotów...
Wolnych miejsc w poczekalni nie brakowało, bo i pasażerów wielu nie było...
AIR KBZ było na tym lotnisku jednym z głównych przewoźników i miało nawet dwa stanowiska odprawy więc wszystko poszło dość sprawnie...
A to stanowisko kontroli bezpieczeństwa...
W sali odlotów był nawet niewielki bar gdzie można było zamówić coś do picia albo przekąszenia,
Mały zdecydował się poświęcić czas oczekiwania na czytanie w części barowej...
Natomiast Duży znalazł lotniskową palarnię...
I już tutaj wśród reklam na ścianach znaleźliśmy reklamę hotelu, do którego się udajemy...
No i nadeszła pora boardingu...
Znowu kilka widoków z powietrza.
Bardzo miłym zaskoczeniem było dla nas to, że przy locie trwającym niecałą godzinę otrzymaliśmy drugie śniadanie...
Smaczna kanapeczka, bardzo dobre ciasteczko i jeszcze coś na popitkę... Super...
A tu już zmierzamy do lądowania...
I już jesteśmy na lotnisku Thandwe. Na końcu pasa startowego widać morze...
Najpierw odnajdujemy nasze bagaże...
... a następnie udajemy się do stanowiska naszego hotelu, gdzie bardzo miła pani ma listę oczekiwanych dziś gości, na której i my jesteśmy więc kieruje nas do mikrobusu, którym pokonamy ostatnie nieco ponad 6 km do naszego hotelu...
Była to miła i niezbyt męcząca podróż. A teraz czas na wypoczynek. Ale o tym już w kolejnym wpisie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz