środa, 7 marca 2018

Malezja- George Town, Batu Ferringhi

Nasze wakacje na Penang dobiegają końca. Niestety jutro wracamy do Kuala Lumpur. Po raz ostatni wybieramy się do George Town, chcemy zobaczyć dzielnicę hinduską i słynny "Niebieski Domek"i pare innych tzw. must see.
Do stolicy jak zwykle jedziemy lokalnym autobusem. Już się przyzwyczailiśmy do przystanków "co minutę", mamy  dużo czasu...... Po drodze po raz kolejny mijamy pomnik Królowej Wiktorii. Penang największy i najszybszy rozwój osiągnęło podczas panowania Brytyjczyków. Nie dziwi więc, że tak chętnie upamiętniają ten okres.


Wysiadamy na Campbeel st. Dzielnica powstała w połowie XIX wieku i nazwana została na cześć gubernatora Penang Sir Georga Campbella. Ulica bardzo szybko zaczęła być częścią tzw. "nowego China Town",  chętnie osiedlali się na niej przybysze z kantonu, którzy zajmowali się handlem i usługami dla lokalnej ludności. Niestety ze względu na pewien rodzaj usług ulica zyskała złą sławę i nazywana była "dzielnicą czerwonych latarni". Wraz z rozwojem marketów i nowoczesnych centrów handlowych dzielnica zaczęła podupadać. Rada Miejska Penang postanowiła ratować to miejsce i w 1999 roku wybudowano deptak z ławeczkami i łukową bramą, co miało zachęcać do robienia tu zakupów,przychodzenia do restauracji itd.... 



nasze pierwsze kroki kierujemy na lokalny market. Uwielbiamy takie miejsca i nie darowalibyśmy sobie wizyty........





Po wyjściu z targu krążymy wokół sklepów, pabów i warsztatów (fotek nie wrzucam bo były w poprzednich relacjach) aż dochodzimy do St George's Church. Najstarszego Anglikańskiego kościoła w Azji południowo-wschodniej. Kościół św. Jerzego wybudowano w 1818 roku. Pierwszym, odnotowanym, wydarzeniem w dziejach kociła był ślub gubernatora W.E Philipsa z J. Bannerman, który miał miejsce 30 czerwca 1818 roku. Znajdujący się przed kościołem pawilon został zbudowany w 1886 roku i ma upamiętniać kpt. Franciszka Lighta. W 2007 roku kościół został uznany przez władze Malezji za jeden z pięćdziesięciu Narodowych Skarbów Malezji. 
 Niestety nie możemy zobaczyć jak wygląda w środku bo jest zamknięty....


Idąc dalej mijamy budynki lokalnych władz.



Docieramy do najważniejszej taoistycznej świątyni w mieście Tokong Kuan Yin. Świątynia Bogini Miłosierdzia, do której przybywają wszyscy pragnący modlić się o szczęście, dobre zdrowie, udane małżeństwo, sukcesy w pracy i nauce. Kuan Yin przyrzekła wysłuchiwać modlitw wszystkich potrzebujących i czuwać nad nimi aż do momentu osiągnięcia przez nich Nirwany. 
Świątynia powstała w XIX wieku i początkowo dedykowana była dwóm bóstwom: Bogini Miłosierdzia i Mar Chor Po, bóstwu opiekuńczemu chroniącemu marynarzy. Podczas II Wojny Światowej w świątyni schronienie znalazło wielu mieszkańców Penang, którzy głównie modlili się do Kuan Yin i obecnie to Bogini Miłosierdzia jest głównym bóstwem świątyni.  
Przed świątynią napotykamy tłumy wiernych, jedni siedzą i odpoczywają, inni zrobili sobie tu małe pikniki, wokoło kwitnie handel. Przedzieramy się przez stragany z jedzeniem, darami dla bóstwa i wchodzimy do środka. 




W środku panuje półmrok, jest pełno dymu i o dziwo mało modlących się. Wygląda na to, że mieszkańcy wyspy są ludźmi szczęśliwymi i niewielu z nich musi prosić o poprawę swojego losu....





Po opuszczeniu świątyni udajemy się w kierunku Fortu Cornwallis.

 

Fort Cornwallis jest największym i najlepiej zachowanym fortem w Malezji. Powstał w miejscu, w którym po raz pierwszy postawił swoją stopę na lądzie sir Francis Light w 1786 roku. Fort miał chronić miasto przed piratami i najeźdźcami. Początkowo fort nie posiadał żadnych betonowych konstrukcji. Wybudowany był z pni palmowych. W późniejszym okresie wybudowano umocnienia z cegieł. W forcie nigdy nie doszło do walk i bardziej służył on jako baza administracyjna i magazynowa niż jako pole walki.
Wstęp do fortu jest płatny 20 RM od osoby. 



Z fortu bardzo ładnie widać wieżę zegarową, która została ufundowana na cześć Królowej Wiktorii.


Na terenie fortu znajduje się pierwsza chrześcijańska kaplica w Malezji. Kaplica zbudowana została w 1799 roku.

Pomnik F. Lighta, wyrzeźbiony z brązu przez FJ Wilcoxsona, został ustawiony w 1936 roku w 150 rocznicę przybycia Lighta na Penang.



Magazyn prochu wybudowano w 1814 roku.




W forcie znajduje się 17 armat. Najsławniejsza i najcenniejsza z nich to Sri Rambair. Działo owiane jest legendą. Podobno armata posiada wyższe moce i spełnia życzenia bezpłodnych kobiet. Rzekomo kobieta niemogąca się doczekać potomstwa po zawieszeniu kwiatów na lufie armaty bez problemu zachodzi w ciąże...........................................









Chodzenie po forcie znudziło nas bardzo szybko. Miejsce rozczarowało nas i zgodnie stwierdziliśmy, że opłata 20 RM za wstęp to najzwyklejsze zdzierstwo...... W życiu nie widziałam tak nieciekawego fortu.





Po drodze do Blue Mension mijamy "Muzeum Czekolady" . Jest to bardziej sklepo-kawiarnia niż muzeum, ale w drodze powrotnej chcemy tu zajść. Jak się okaże później nie zajdziemy już nigdzie i szybko wrócimy do hotelu, ale nie uprzedzam faktów.


W panującym upale spacer staje się coraz bardziej uciążliwy, ale nie możemy sobie odpuścić zobaczenia najczęściej fotografowanego i filmowanego obiektu w George Town. Blue Mension rozsławił na świecie film Indochiny, to właśnie w tym miejscu mieszkała bohaterka grana przez Catherine Deneuve. 
Docieramy do Cheong Fatt Tze (bo tak prawidłowo brzmi nazwa posiadłości) i napotykamy na zamknięte bramy oraz tablicę informacyjną, że obiekt można zwiedzać tylko trzy razy dziennie z przewodnikiem. Pierwsze zwiedzanie jest o 11.00 później o 14.00 i 15.30, czas zwiedzania to 45 min, a koszt 17 RM od osoby.  Nie uśmiecha nam się czekanie na kolejne wejście, ale nie mamy wyjścia. Strażnik jest nieugięty i nie chce się zgodzić żebyśmy zwiedzali sami. Nienawidzimy zwiedzania z grupą..... ale być w George Town i nie zobaczyć takiej perełki.... Idziemy do pobliskiej restauracji czegoś się napić i poczekać na kolejną turę zwiedzania. 



Na kilka minut przed godziną zwiedzania otwiera się brama i zostajemy wpuszczeni do środka. Kupujemy bilety po czym okazuje się, ze po ogrodzie nie możemy pochodzić..... musimy odrazu przejść do holu i czekać na przewodnia. Coraz mniej nam się to podoba........ 




 

Zebrała się nas całkiem pokaźna grupka zwiedzających, przychodzi przewodniczka i zaczyna opowiadać historię posiadłości. My wszystko to wiemy bo wyczytaliśmy w necie...., ale niestety musimy wysłuchać jak to chiński biznesmen Cheong Fatt Tze zapragnął wybudować w George Town najwspanialszą rezydencję w mieście. rezydencja musiała służyć jego ogromnej rodzinie, być wybudowana zgodnie z zasadami Feng Shui, a architektura musiała nawiązywać do tradycji bogatych posiadłości chińskich dynastii Su Chow....... Przewodniczka rozkręca się i zaczyna wchodzić w detale.... i tak posiadłość ma 38 pokoi, setki okien, pięć dziedzińców, siedem klatek schodowych, ganki z misternymi wręcz koronkowymi żeliwnymi zdobieniami................... Jezu kiedy ona to skończy i przejdziemy do zwiedzania...... Przechodzimy do dominującego koloru rezydencji.... Niebieski jest kolorem, który podobnie jak biały ma odbijać promienie słoneczne. Ponieważ biel w Chinach to symbol żałoby w rezydencji dominują odcienie koloru niebieskiego ....... Patrzę na naszych współtowarzyszy i odnoszę wrażenie, że nie tylko my za chwilę padniemy ze znudzenia..... Nasza przewodniczka chyba się zorientowała, że zbyt długo mówi i informuje nas, że przechodzimy dalej..... uf, super nareszcie......




Nasza radość nie trwa długo..... zatrzymujemy się na patio, a Pani przewodnik zaczyna kolejną opowieść o rezydencji..... Rzuca żarciki na temat rodziny właściciela.... po czym przechodzi do faktów. Blue Mension był ukochanym miejscem siódmej żony Cheong Fatt Tze. Za życia właściciela odbywały się tu najznakomitsze przyjęcia w okolicy. Goście przyjmowani byli z pełnymi honorami. Cheong Fatt Tze bardzo dbał o wspaniałą atmosferę miejsca. Sprowadzał antyki i dzieła sztuki, najpiękniejsze meble, zastawy..... O rany minęło kolejne 10 minut opowieści..... my już chcemy zobaczyć te wspaniałości.....
Niestety przewodniczka jest nieugięta........ zaczyna opowieść o porcelanie zdobiącej ściany..... kaflach na podłodze............ Mamy dosyć.... zaczynamy się niecierpliwić, kręcić i burczeć pod nosem.... Zostajemy upomniani, że to są bardzo ciekawe i istotne informacje ...... mamy siedzieć cicho i słuchać..... No cóż to siedzimy i słuchamy dalej....
 Cheong Fatt Tze kochał to miejsce i przed swoją śmiercią ustanowił specjalny fundusz, który miał być przeznaczony tylko i wyłącznie na utrzymanie posiadłości. Niestety, jak to w życiu bywa, po śmierci właściciela rodzina zaczęła kłócić się o majątek, a pieniądze z funduszu wydatkować na inne cele. W 1989 roku po śmierci ostatniego syna Cheonga, posiadłość wystawiono na sprzedaż. Wylicytowana została przez kilku bogatych mieszkańców George Town, którzy ją odrestaurowali i w części urządzili butikowy hotel. Hotel dysponuje 16 pokojami, restauracją i niewielkim basenem. Never ending story trwa, ale ja już nie mam siły słuchać...... 








Po kolejnych kilku minutach nastąpiła chwila ciszy i pani przewodnik łaskawie nas poinformowała, że teraz mamy parę minut na zobaczenie górnego piętra i części hotelowej. Oczywiście na piętrze nie wolno nam robić zdjęć. Żeby nie było zbędnych pytań  jeszcze raz przypomniała, że całe wyposażenie rezydencji nie pochodzi z czasów  Cheonga i zostało zakupione przez nowych właścicieli....................... Po tym nudnawym monologu przewodniczki jestem totalnie zniechęcona. Nawet się nie buntuję, że jest to nabijanie turystów w przysłowiową butelkę..... Idziemy na górę, po drodze udaje nam się pstryknąć parę fotek..................................... 





W jednym z pokoi wystawiona jest niewielka kolekcja strojów z filmu Indochiny.




Część hotelowo-restauracyjna nie robi na nas żadnego wrażenia.








Zniesmaczeni i niezadowoleni opuszczamy Blue Mansion. Może gdybyśmy nie widzieli wcześniej przepięknego Straits Chinese Jewelley Museum to mieli byśmy inne odczucia. Niestety dla nas wizyta w tym miejscu to totalna pomyłka i strata czasu. 
Nie chce się nam już więcej zwiedzać George Town. Idziemy na przystanek autobusowy i wracamy do hotelu. Odpoczniemy sobie przy basenie...
Po drodze już z okien autobusu oglądamy po raz ostatni miasto.








Jesteśmy już przy Batu Ferringhi


Ruch na "naszej" krętej drodze jak zwykle duży.


Do zachodu słońca odpoczywamy przy basenie.






Przed zachodem przenosimy się na plażę.







Na ostatnią kolację idziemy oczywiście do naszej ulubionej restauracji.



Po kolacji idziemy na spacer. Tym razem chcemy zobaczyć mega komercyjny kompleks turystyczny. Restauracja, salony masażu i kilka sklepików.... Nas takie miejsca odstraszają, ale jak ktoś lubi turystyczną komerchę to warto tu przyjść....




Już na wejściu ceny "pływającego jedzenia" odstraszają....






Restauracja świeci pustkami.....







Szybko opuszczamy Golden Thai i idziemy na ostatni wieczorny spacer. Po drodze zrobimy jakieś zakupy i niestety musimy się spakować bo jutro rano jedziemy do Kuala Lumpur. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz