poniedziałek, 20 marca 2017

Indie -Dandeli- Ulavi - Synteri Rock - Safari w Parku Narodowym Dandeli.

Kolejny dzień rozpoczynamy wcześnie rano. Zaraz po wschodzie słońca mamy zaproszenie na spacer po dżungli i szukanie ptaszków. Senior rodu zabiera atlas ptaków i prowadzi naszą grupkę na „łowy”
Wschód słońca w ośrodku
Widoczki w trakcie spaceru
Wracamy na śniadanko, a tam już czeka na nas orzeł. Okazuje się, że został znaleziony jako pisklak, podczas jednej z takich wypraw do dżungli jak nasza. Został odchowany i nauczył się latać, ale nie ma ochoty opuszczać swoich wybawicieli.
Cały czas jesteśmy pod wrażeniem Dandeli Mist, naszego kierowcy jeszcze nie ma, mamy czas na strzelenie paru fotek w ośrodku.



Nasz plan na dalszą część dnia to safari w Parku Narodowym Dandeli i zobaczenie Synteri Rock.


Przyjechał nasz kierowca. Właściciel ośrodka odprowadza nas do samochodu, upewnia się, czy Piętacho wie jak dojechać , życzy nam powodzenia i wyruszamy nieświadomi tego co nas czeka Dash 1.




Safari organizowane jest dwa razy dziennie, my jedziemy na to popołudniowe. Musimy być najpóźniej  około godziny 15.30. Czasu dużo więc spokojnie najpierw pojedziemy zobaczyć skałę. Jest podobno niezbyt daleko, jakieś 20 minut jazdy samochodem od naszego ośrodka.


Jedziemy dosyć krętą i stromą drogą przez dżunglę, Po drodze  piękne widoczki mamy, jest super Preved. Po jakiś 30 minutach jazdy zaczynamy się z DZ zastanawiać, czy nasz mega kierowca na pewno wie, gdzie jedzie Crazy. Miało być 20 min jazdy, a tu nawet znaku do skał nie było. Po doświadczeniach z dnia poprzedniego (Piętaszek pomylił drogi i pojechał nie do naszego ośrodka tylko w odwrotną stronę i musieliśmy go nawigować Crazy) jesteśmy czujni i cały czas wypatrujemy znaków w zrozumiałym dla nas języku, bo na razie to są tylko w robaczkach ROFL. Pytamy kierowcę, czy wie jak ma dojechać? Tak wiem, odpowiada z miną pewniaka Lol. Cholera, że też nie zabraliśmy ze sobą z ośrodka telefonów z nawigacją Dash 1.


Po kolejnych 10 minutach Duży mówi: Ty Mały on nie wie gdzie jechać na bank, a tu nawet nie ma się kogo zapytać Mega shok . No to bomba. Jedziemy dalej i nagle pojawia się jakaś babcia z chrustem Preved. Babcia musi wiedzieć gdzie są skały. Każemy kierowcy zatrzymać się i zapytać o drogą. Babcia macha ręką raz w jedną, raz w drugą stronę i coś tam mówi ROFL. Kierowca do nas ok, ok ten minutes Good. No to jedziemy, ale po dziesięciu minutach nadal nie ma żadnej wzmianki o skałach.
Nie muszę pisać jak byliśmy zadowoleni. Droga przez dżunglę, żywego ducha i my bez nawigacji Suicide 2.
Dojeżdżamy do kolejnego rozwidlenia dróg. Pojawiają się znaki w en Yahoo. Jedyna nazwa, która coś nam mówi to Ulawi, słyszeliśmy o świątyni o takiej nazwie. Duży każe skręcić Piętaszkowi w kierunku na Ulawi, może tam nas ktoś pokieruje.
Skręcamy, jedziemy kawałek i pojawiają się dwie ciężarówko-autobusy wiozące  ludzi i znak oczywiście w robaczkach. Pytamy co tam było napisane, a ten do nas że nie wie, bo nie rozumie ROFL - Ja lekko poirytowana rzucam do DZ: kochanie czy w Indiach do otrzymania prawa jazdy niezbędna jest umiejętność czytania i pisania, przecież w tym kraju jest wysoki poziom analfabetyzmu, a pojazdów od metra? ROFLCzy on do tej pory potrafił odczytać robaczki i jechał właściwie? Girl cray 2 Czy my gdziekolwiek dzisiaj dojedziemy?




Dojeżdżamy do kolejnego rozwidlenia , pojawia się znak graficzny świątyni. No to jedziemy .
Dojechaliśmy do świątyni i targu. Ruch niesamowity. Skąd wzięli się tu Ci wszyscy ludzie, skoro my dopiero w końcowym etapie mijaliśmy jakieś ciężarówki?
Wściekli wysiadamy z samochodu (dodatkowo dobiło nas to, że jesteśmy „nieprzyzwoicie odziani” i pewnie nie będziemy mogli wejść na teren świątyni, a jak już tu trafiliśmy to chętnie byśmy zobaczyli) idziemy się przejść po targu, a kierowcy każemy dokładnie wypytać się o drogę.


Na targu, jak to w takich miejscach, sprzedawano mydło i powidło typu: ichnie garnki, części do rowerów, maszyn i samochodów; odpustowo-kiczowate ozdoby i zabawki, jakieś farby i niewiele jedzenia.








Kręcimy się chwilkę po targu  widzimy, że do świątyni cały czas idą odświętnie poubierane grupki ludzi. Niektóre dziewczyny mają kolorowe stroje i rodzaj wianków na głowie. Zżera mnie ciekawość co to za uroczystości i jak wygląda świątynia Girl crazy . Mówię: chodź Duży, idziemy zobaczyć chociaż przez płot.
Podchodzimy, a tam śpiewy, jedzenie, wszędzie pełno ludzi Yahoo. O kurdę ja muszę wejść do środka, idę twardo w kierunku wejścia. DZ mówi: i tak cię nie wpuszczą bo masz tylko krótkie spodenki.  Ja jednak nie daję za wygraną, podchodzę do strażnika przy bramie i pytam, czy możemy wejść Flirt. Chłop kiwa głową i nas wpuszcza Yahoo.


Idziemy w kierunku dziedzińca, wszyscy się do nas uśmiechają i machają przyjaźnie.  No to  teraz już odważnie do przodu, linczu niewiernych nie będzie Smile.


Niestety nie bardzo możemy dowiedzieć się co to za święto dzisiaj mają, bo nikt nas nie rozumie.
Wiemy, że  jedyna w Karnatace świątynia poświęcona guru Channabasavanna znajduje się Ulavi i domyślamy się, że pewnie właśnie odbywa się jakieś święto poświęcone mu.
Chodzimy, przyglądamy się temu bardzo egzotycznemu dla nas światu. Oczywiście wszyscy chcą się z nami focić i podawać nam ręce, podają  swoje dzieci. Jest strasznie gwarno i tyle się dzieje, a my nic nie rozumiemy Girl wacko. Podchodzi do nas fotograf i zgaduje bardzo łamanym angielskim.  Z wielkim trudem zrozumieliśmy, że dzisiaj jest święto przejścia młodych dziewcząt w stan kobiecy. Po ceremonii wyświęcenia będą w niedługim czasie wydawane za mąż (teraz rozumiem, czemu one takie onieśmielone były, a niektóre to nawet smutne. Nie każda z nich będzie miała szczęście wyjść za tego, którego kocha, a życie żony w Indiach nie jest usłane różami. Pytamy fotografa, czy w takim stroju możemy wejść do środka. Mówi, że tak tylko musimy zdjąć buty i nie fotografować ceremonii. No to już więcej do szczęścia mi nie trzeba było Yahoo.




Jak już wspominałam świątynia poświęcona jest guru Channabsavana, powstała dla upamiętnienia faktu, że w 12 wieku Channabasavana przybył  przed swoją śmiercią do Ulavi  z Kalayaną .
Channabasavanna był siostrzeńcem Basavy,  założyciela Lingajatów (odłam hinduizmu uznający lingę jako boga Sziwę).
Kompleks jest spory, wokół świątyni znajdują się domy pielgrzyma i święte jezioro lotosów.







Brama ze strażnikami, a w tle brama prowadząca na dziedziniec









Nad domami pielgrzyma, na czarnych tablicach, wypisane są najbardziej święte teksty Lingajatów spisane  przez Channabasavannę, w języku kannada, które noszą nazwę Karana Hasuge.













Po wyjściu czekał na nas wspomniany  fotograf, który wytłumaczył nam jak dojechać do Synteri Rocks. Nieśmiało też zasugerował sesję z jego klientami. Przecież nie można mu było odmówić, dzięki niemu wiemy jak dojechać Wacko. Trochę to focenie trwało, ale my byliśmy pod niesamowitym wrażeniem miejsca i ludzi, więc nie traciliśmy cierpliwości Biggrin
Ja też mam na pamiątkę kilka fotek Yahoo










Wracamy do samochodu. Cała złość na kierowcę już nam przeszła (bo zaliczyliśmy coś, czego nie było w planie, a bardzo nam się podobało), a tu zonk Piętaszka wcięło Hunter. Noż w mordę jeża bagiennego miał tylko o drogę zapytać, a on chyba poszedł sobie kredą szlak wyrysować Diablo. Czekamy, szukamy no jest. Leży i śpi pod ogromnym drzewem Hunter.
Pytamy wiesz gdzie masz jechać? On, na to macha głową zdecydowanie  twierdząco. Wsiadamy i jedziemy. Piętacho dojeżdża do rozwidlenia, staje i „bardzo mądrze zaczyna” analizować  drogowskazy.  My ryjemy, ale nic nie mówimy, niech się pomęczy ROFL. Skręcił oczywiście w złą stronę.  No dobra, dosyć tego Piętacho Diablo, wiemy jak dojechać, skręcaj w prawo Crazy .
Droga super, dojeżdżamy do mostu i widzimy, że nad rzeką pielgrzymi urządzili sobie piknik, kąpiel i pranko przed dojechaniem do świątyni. Wyglądało to ciekawie, a my po raz kolejny przekonujemy się, że Indusi to nie jest naród brudasów. Oczywiście w większości domów nie mają łazienek i kanalizacji, ale większość z nich codziennie kąpie się w rzece, jeziorze lub innym zbiorniku wodnym.
Jedziemy dalej i okazuje się, że do zjazdu do skał było tylko 10 km. Fotograf dobrze nas pokierował Good. Jest znak do skrętu w kierunku Synteri Rock.

Zaraz za skrętem na drogę do skał stoi budka strażników parku. Kasują po 10 rupii za osobę i 30 za samochód. Dostajemy bileciki i leśnym traktem jedziemy na parking. Z parkingu mamy jakieś 15 min spaceru. Najpierw po prostym, a potem schodami ostro w dół. Idzie się bardzo przyjemnie, drzewa dają sporo cienia, ale powrót pod górę chyba nie będzie taki miły Crazy.

ciekawe kto odczyta coś z tak dobrze utrzymanej tablicy ROFL
 
Zeszliśmy na dół i naszym oczom ukazuje się Synteri, wysokia na około 100 m monolityczna skała granitowa, w której płynąca rzeka Keneri powycinała zagłębienia i jaskinie. W zagłębieniach swoje gniazda wybudowały ptaki i pszczoły. Nietoperze kryją się w ciemnych zakamarkach, a wokół latają kolorowe motylki. Po raz kolejny natura tutaj nas zaskakuje, oby tak dalej Yahoo
Zauważyliśmy, że miejscowi upodobali sobie to miejsce na potajemne randki. Spotkaliśmy kilka par, siedzących w różnych miejscach i podziwiających piękno okolicy Pleasantry. Dzięki jednej z takich par znaleźliśmy „tajną” drogę powrotną i nie musieliśmy dyrdać po schodach na górę Preved, co w tym upale nie byłoby miłe.
Do drogi głównej jedziemy tym samym traktem co poprzednio.


Do tej pory wszystko co widzieliśmy, tego dnia (oprócz roztropności i zachowania kierowcy), bardzo nam się podobało Yes 3. Już się nie możemy doczekać największej atrakcji  z powodu ,której tu przyjechaliśmy, safari w Parku Narodowym i tych wszystkich zwierzątek Preved
Jedziemy do parku, tu na szczęście nasz kierowca stanął na wysokości zadania i trafił pod bramy bez większego problemu.
Droga do parku wyglądała tak i zapowiadało się ciekawie. Niestety w życiu nie spodziewaliśmy się tego co nas spotka na miejscu Dash 1 , Girl cray 2, Hunter,Dash 3, Cray 2, Vampire.






i jak my mamy przejechać Lol









Podjeżdżamy pod bramy Parku Narodowego Dandeli. Pusto i głucho, żadnego strażnika nie widać. Budki pozamykane, zero informacji o biletach Crazy.
Widzimy niewielką grupkę Indusów, miny mają nietęgie i coś tam między sobą ostro rozprawiają. Podchodzimy i pytamy gdzie tu można kupić bilety na safari. Przemiła Induska w pięknym kapeluszu, odpowiada, że nigdzie. Niestety dzisiaj park jest zamknięty, bo jutro w sąsiedniej wiosce jest święto i strażnicy olali pracę Dash 2.
No nie wytrzymam Suicide 2. Taki szmat drogi się tu tłukliśmy i mam „g….o” zobaczyć. Nic tylko rozwalić tę budę Hunter. Boże tylu niecenzuralnych słów w ciągu jednej minuty to my chyba nigdy nie wypowiedzieliśmy.
Wspomniana babeczka jest tak samo wściekła jak my. Na szczęście mówi, że pracuje w Mumbaju w ministerstwie i spróbuje coś załatwić. Wykonuje telefon do swojego szefa, ten każe czekać godzinę. No to czekamy Biggrin
Pojawia się magik, który kasuje od nas po 4000 wariatów od osoby i każe czekać dalej. Te ich „procedury” są masakrycznie, a oni wszyscy ruszają się jak muchy w smole. No nic to wytrzymam wszystko byle zobaczyć tygrynia Preved.
Przyjeżdżają samochody i przewodnicy, znowu kontrole, spisywanie, pouczanie jak mamy się zachowywać  podczas safari i ruszamy Preved.


Niestety park i tygrysy to wielka ściema.
Ba w 100% jesteśmy pewni, ze nie ma tam tygrysów bo pozwalają wysiadać z samochodów i chodzić po parku.

 Z tak podobno bogatej tu fauny zobaczyliśmy tylko to i nic więcej.














Po powrocie do bram spotykamy samochody naszych współtowarzyszy. Okazuje się, że oni widzieli jeszcze mniej Wacko. Wszyscy jesteśmy niezadowoleni, dobrze, że chociaż widoki były piękne Preved.

Ucinamy sobie miłą pogawędkę z induskim towarzystwem. Dowiadujemy się ciekawej rzeczy. Okazuje się, że ludzie mieszkający na wsi są totalnymi minimalistami i nie zrobią nic poza minimum, którego potrzebują. Teraz rozumiemy dlaczego strażnicy zrobili sobie przerwę. Minimum zapłaci im państwo, a napiwki mają gdzieś. No cóż trudno się nie zgodzić z tą teorią, nasz kierowca też jest minimalistą.


Wracamy do „naszego” gospodarstwa.  Okazuje się, że jesteśmy już jedynymi gośćmi, ale wszystko jest jak dotychczas. Czeka na nas pyszna kawka i ciasteczka. Gospodarze zabierają się za rozpalenie ogniska i pytają, czy po zmroku chcemy jechać na safari? Nas dwa razy prosić nie trzeba. Rezygnujemy z ogniska, ale safari być musi .Proponowali nam też poranny spacer do jungli, ale stwierdziliśmy, że safari wystarczy bo musimy o przyzwoitej porze wyjechać w najbardziej tajemniczą, jak dla mnie, część Indii.


Tego dnia stałam się też bohaterem samej siebie. DZ był w szoku na co się odważyłam . Ja, która od wróbla uciekam ze strachu, panicznie krzyczę , kiedy gołąb nad głową mi przelatuje , wzięłam na rękę orła. Do dzisiaj nie wierzę, że to zrobiłam.






Duży Zając oczywiście w swoim żywiole




Dzisiaj na nocne safari mam już kurteczkę Preved, są latareczki to jedziemy. Tym razem fotek zwierzątek nie robimy, bo już poprzedniego dnia przekonaliśmy się, że nie ma to sensu.





Po powrocie kolacja i idziemy spać, jutro czeka nas długa podróż







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz