piątek, 23 sierpnia 2019

Hoi An - szkoła gotowania

Podróżowanie to nie tylko poznawanie nowych stron świata, oglądanie zabytków, przyrody, cudów natury czy poznawanie nowych kultur, podpatrywanie codziennego życia. My nie wyobrażamy sobie podróży bez próbowania lokalnych specjałów. Wszędzie gdzie jesteśmy i czas nam na to pozwala staramy się pójść do szkoły gotowania. 
Hoi An słynie z krawiectwa ale i ze świetnej kuchni. Szkoły gotowania powstają tu jak grzyby po deszczu, nomen omen deszcz to zjawisko, które najbardziej zapamiętamy z naszego drugiego wyjazdu do Wietnamu........ Przygotowując plan wyjazdu na mnie spadł obowiązek znalezienia dobrej szkoły...... Ech nie ma to jak rzucenie hasła.... Zającu jeśli chcesz iść do szkoły gotowania to ją znajdź.... Dwa dni spędziłam na poszukiwaniach i czytaniu opinii. Wybrałam cztery szkoły i nie mogłam się zdecydować, która będzie tą jedyną..... Czytanie opinii i oglądanie filmików zaczęłam na nowo i ostatecznie padło na kameralną szkołę w wiosce Sa Xu. 
Lekcje zarezerwowaliśmy przez internet, pozostało tylko czekanie i przekonanie się czy to był dobry wybór..........
Rano przyjechała po nas taksówką właścicielka szkoły Mos' Village i pojechaliśmy na punkt zbiórki, gdzie czekaliśmy na kolejnych uczniów. Busiki i taksówki dowoziły i dowoziły chętnych. Nawet nie myślałam, że lekcje gotowania mogą cieszyć się aż takim powodzeniem.
Mo zebrała wszystkich czyli osiem osób, rozdała nam kosze na zakupy i ruszyliśmy na targ.......

Poranny targ tętni życiem, przebijamy się pomiędzy motorkami, rikszami i klientami. Ilość i jakość towaru oszołamia. Mnie oczywiście najbardziej oszołamiają żywe kury. Niestety panicznie boję się ptaków i jedyne czego nienawidzę na targach to stoiska z żywym drobiem, a jeszcze gorsze jest jak ktoś kilka ptasiuli niesie w rękach i przechodzi koło mnie. Zawał murowany. Tu oczywiście też zaliczony.........



Będąc na targu zawsze ubolewam nad tym, że u nas niestety takie miejsca są rzadkością. Praktycznie można powiedzieć, że już w ogóle nie istnieją......


Owoce... my jako turyści wybieramy te najdorodniejsze, bez plamek, ładnie wybarwione.... Popełniamy ogromny błąd. Najsmaczniejsze mango musi mieć plamki. Najlepsze rambutany muszą być małe i mieć "wcięcie" przez cały owoc.... 




Mo pokazuje nam różne warzywa i owoce. Wyjaśnia do czego są używane, jaki produkt lepiej kupić...


Czasem jesteśmy częstowani rarytasami........







Okazuje się, że makarony które sprzedawane są na targu to produkty regionalne i nigdzie indziej w Wietnamie ich nie dostaniemy. Nawet nie wiedzieliśmy, że istnieją takie różnice w mące ryżowej, że wytwarza się ją na kilka sposobów. No i że ryż, który rośnie w tym regionie nie występuje w innych częściach kraju. 
Makaron codziennie w nocy przygotowuje się świeży i stara się sprzedać w ciągu dnia. Niesprzedane partie produktu przeznacza się do ususzenia. Suszony makaron jest tańszy i traci na walorach smakowych więc nie wszyscy sprzedawcy są uczciwi i czasem próbują sprzedać towar z dnia poprzedniego. My, na pierwszy rzut koka, różnicy pomiędzy makaronami super świeżymi i tym starszymi nie widzimy, ale Mo szybko nas uczy na co zwracać uwagę. Zresztą przy innych produktach też zawsze pokazuje na co uważać.......


Stoiska mięsne.... pomijam różnicę w rozbiorze bydła u nas i w Wietnamie..... Największa różnica to to, że tu o 3 rano zwierzęta jeszcze "chodziły po polu". Wczesnym porankiem zwierzęta są ubijane, porcjowane i świeżusieńkie mięso trafia na targ........ 




Jak wybrać najlepsze i najświeższe krewetki? Sprawdzać ich kolor i przezroczystość..........


Ryby ....... Dla nas wszystkie wyglądają na mega świeże (w porównaniu z tym co widzimy w Polsce). Mo pokazuje nam różnicę pomiędzy tymi złowionymi po zachodzie słońca i tymi złowionymi nad ranem.... 

Objaśnia do czego używane są poszczególne kiszonki. Teraz już wiem co kupić do domu......



Wizyta na targu była bardzo pouczająca. Gdybym kiedyś zamieszkała w Wietnamie to już wiem co kupować żeby było najlepsze.
Czas nauczyć się gotować. Nasza łódź już czeka. Płyniemy około 40 minut do wioski Sa Xu. Po drodze oglądamy jak wygląda okolica.













Jesteśmy na miejscu. Nasza szkoła znajduje się w niewielkim bardzo dobrze utrzymanym gospodarstwie. Na miejscu uprawiane są zioła, warzywa, wokoło rosą drzewa i krzewy owocowe.


Zanim zaczniemy gotowanie chwila relaksu przy soczku i czas na obejrzenie gospodarstwa.




Zaczyna się lekcja......
Mo nastawia zupę Pho. Ku naszemu zdziwieniu wywar gotujemy bez tzw. "włoszczyzny". Jedynym warzywem dodawanym jest biała rzepa...... Zupa będzie gotowała się na małym ogniu przez 5 godzin. To bardzo krótko....... normalnie gotuje się ją duuuuużo dłużej. 


Przystępujemy do przygotowania spring rolls. 
Okazuje się, że jest iks gatunków papieru ryżowego używanego do spring rolls. Mo poleca nam jeden konkretnej firmy i faktycznie jest świetny. 
Nasza nauczycielka krok po kroku objaśnia jak przygotować spring rollsy i sos. 




Udajemy się na nasze "robocze" stanowiska i przystępujemy do działania. Zabawy i śmiechu przy tym mnóstwo, ale jest też mały stress....czy się uda.....



Tadam....Udało się, wyszły tak samo i są pysze....







Nasza grupka przystępuje do przygotowania kolejnego dania czyli Banh xeo. Uwielbiam je. Już uczyłam się troszkę innej wersji. Teraz przyszedł czas na to z Hoi An. Grupka świetnie współpracuje. Okazuje się, że wszyscy mamy podobne podejście i potrafimy się cieszyć tym co robimy wspólnie....








Ponownie wracamy na stanowiska i zaczynamy pichcić sami.





Czas na małą przerwę. My idziemy do ogrodu, a obsługa sprząta i przygotowuje wszystko do kolejnego dania.



Teraz będziemy przygotowywali rybę grillowaną na liściach banana.
Najpierw trzeba zrobić farsz....


Przygotować naczynie. Boże jakie było moje zdziwienie..... Lata temu w prezencie dostałam dziwny metalowy dwuczęściowy "talerz" z otworami. Niestety nie wiedziałam co to jest  i jak tego używać (to były czasy jeszcze przed powszechnie internetem). Naczynie wylądowało na lata w szafce, nawet miałam ochotę je wyrzucić, a tu Mo pokazuje, że bez tego ustrojstwa nie da się przyrządzić ryby.......



Panowie muszą troszkę popracować przy rozbijaniu kurkumy ......



Panie przy smażeniu farszu.....


Wszystko poszło super i ryba już się grilluje.






 Ostatnie danie to zupa Pho. No cóż przyrządza się ją zupełnie inaczej niż u nas. Troszkę zaskoczyło mnie "opalanie" przypraw, ale faktycznie to dodaje mega aromatu........






Jako, że byliśmy bardzo grzecznymi i pojętnymi uczniami na koniec dostajemy deserek.


Lekcja miała trwać około pięciu godzin, a faktycznie w samej wiosce spędziliśmy ponad pięć godzin, do tego jeszcze targ, podróż... późnym popołudniem wracamy do Hoi An. Wszyscy są bardzo zadowoleni i tylko biedna Mo zmęczona, ale jak sama twierdzi dawno nie miała tak fajnej grupy więc chętnie przedłużyła czas żebyśmy mogli się dobrze bawić. 


Hoi An przywitało nas deszczykiem.... dzisiaj to już nam nie robi różnicy. Byliśmy w najlepszej jak do tej pory szkole gotowania, teraz szybko biegniemy na zakupy bo w domu trzeba będzie włączyć wszystkie dania do menu.










Mo's Village Cooking Class nie jest w żaden sposób przereklamowana. Fajnie, że ją wybrałam i fajnie, że udało nam się wygospodarować czas na taką zabawę. Dzisiaj wiem, że strasznie bym żałowała gdybym tego nie zrobiła.

A na koniec krotki filmik z naszego gotowania z Mo...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz