czwartek, 16 kwietnia 2020

Alaminos do Angeles

Dzisiaj cały dzień spędzamy w drodze. Najpierw z hotelu tricyklem na dworzec autobusowy w Alaminos za PHP 80. Następnie przesiadamy się do autobusu linii Five Star i ruszamy w drogę do Angeles. Niby nie tak daleko - 180 km, ale czasowo pochłania to dobre 5-6 godzin, bo tylko ostatni odcinek trasy to filipińska autostrada.


Zastanawiamy się, ile w suszącym się w ten sposób na poboczach dróg ryżu jest pozostałości spalin i metali ciężkich...


Niestety szyby w autobusie, mimo to, że jest on niby klasy VIP do czystych nie należą i robienie przez nie zdjęć nie ma specjalnie sensu. No chyba, że za oknem pojawia się pierwszy ze słynnych filipińskich wulkanów - Mount Arayat. Wulkan to ścięty bazaltowy stożek, którego kopuła zapadła się zapewne tysiące lat temu. Liczy sobie 1026 m wysokości n.p.m. W zarejestrowanej historii nie ma informacji o erupcjach, a badania skał wskazują, że ostatnia aktywność miała miejsce jakieś 530-650 tysięcy lat temu, bo tak oceniany jest wiek tamtejszego bazaltu. Tereny wokół wulkanu zamieszkuje jedna z większych mniejszości etnicznych - Kapampangan licząca około 3 miliony głów. Według ich tradycyjnych wierzeń, Mount Arayat jest siedzibą boga wojny i śmierci Apung/Aring Sinukuan, rywala boga Namalyari posiadającego siedzibę niecałe 30 km dalej na Mount Pinatubo. Od 1933 r Mount Arayat jest parkiem narodowym, w którym można spędzić dzień na wędrówkach po porastającej wulkan dżunglii. Natomiast dla kogoś kto jedzie do Angeles jest to znak bardzo pozytywny, że do celu pozostało już zaledwie około 20 km.


Na przystanek pod supermarketem na przedmieściach Angeles docieramy gdy słońce zaczyna chylić się ku zachodowi. MarQuee Mall to chyba największy market w Angeles. A że do sylwestra zostało już tylko trzy dni ruch wokół niego jest koszmarny. Wyjechanie z parkingu zajmuje co najmniej pół godziny. I nie ma zlituj... Mimo, że do naszego hotelu Prism jest tylko 8 km podróż zajmuje nam prawie godzinę i gdy dojeżdżamy wokół jest już ciemno...



Dostajemy ładny pokój przy basenie, ale niestety, dziś już moczyć się nie będziemy...










Lodówkę niestety trzeba dopiero napełnić, co oznacza, że po krótkim odpoczynku ruszymy na zakupy... no i na kolację...


Nasz hotel położony jest w cichej bocznej uliczce odchodzącej od Don Juico Ave. za którą przebiega autostrada Manuela A. Roxas, a dalej za płotem to już międzynarodowy port lotniczy Clark. Wzdłuż Don Juico Avenue znajduje się wiele sklepów i restauracji więc z zakupami nie ma problemów. Oczywiście Małemu w oczy rzuca się cukiernia z piękną wystawą tortów...



Idziemy kawałeczek dalej i dochodzimy do Alei Przyjaźni Filipińsko-Amerykańskiej, która stanowi oś. dzielnicy koreańskiej w Angeles - Anunas. Tu dopiero jest wybór sklepów, piekarni, ciastkarni i restauracji. Kupujemy w piekarni kanapki na jutrzejsze wczesne śniadanie i zasiadamy w malutkiej koreańskiej restauracji na kolację Tym razem wybór pada na koreańską wersję zupy ramen i kimchi oraz wegetariańskie przysmażane pierożki...




 A po powrocie do hotelu czas na kilka słów o mieście, w którym się znajdujemy. Takie wiadomości i przemyślenia najlepiej składają się przy papierosie i drinku przy hotelowym basenie...




 Otóż by zrozumieć historię tego miejsca należy cofnąć się do hiszpańskiej okupacji Filipin i roku 1754 kiedy to powstało miasto San Fernando. Miasto rozwijało się w roku 1796, kończący kadencję burmistrz czyli gobernadorcillo San Fernando, Don Ángel Pantaleón de Miranda zdecydował się opuścić wraz ze swoją żoną Doña Rosalía de Jesús, oraz kilkoma współobywatelami to miasto i założyć 17 km od niego nową osadę, którą nazwali Culiát ze względu na licznie rosnące w tym miejscu winorośla o tej nazwie. Don Ángel dwukrotnie, w latach 1812 i 1822 próbował uzyskać status niezależnej osady dla Culiát ale bezskutecznie ze względu na sprzeciw zakonu Augustianów, którzy mieli władzę nieomal absolutną i utrzymywali się ze ściąganych z ludności podatków. Przez 33 lata osada była dzielnicą San Fernando i niezależność uzyskała dopiero  8 grudnia 1829, kiedy też zmieniono nazwę na "El Pueblo de los Ángeles" łącząc niejako w nazwie Święte Anioły będące jego patronem i postać założyciela. Otrzymując niezależność miasto liczyło sobie 661 mieszkańców, 151 domostw i zajmowało powierzchnię 38.65 km². 22 stycznia 1899 proklamowaniem Republiki Filipin zakończyła się okupacja hiszpańska. 17 marca 1899, Generał Emilio Aguinaldo, pierwszy prezydent Filipin, przeniósł stolicę do Angeles.

Szczęście nie trwało długo, gdyż nieomal natychmiast wybuchła Wojna Filipińsko-Amerykańska. Prezydent i reszta władz uciekli na północ, a 10 sierpnia 1899 r wojska amerykańskie przystąpiły do ataku na Angeles. Filipińczycy bronili się dzielnie przez prawie trzy miesiące i miasto zdobyte zostało dopiero 5 listopada 1899 r. W styczniu 1900, Generał Frederick D. Grant, wnuk Prezydenta Stanów Zjednoczonych Generała Ulyssesa S Granta, powołał cywilne władze Angeles. Po bitwie Amerykanie utworzyli swój obóz wojskowy w Barrio Talimundoc, jednak po krótkim czasie uznali, że w Barrio Sapang Bato jest więcej lepszej trawy dla ich koni i w 1902 r przenieśli tam swój obóz. Prezydent Theodor Roosevelt podpisał 1 września 1903 r prezydencki dekret o utworzeniu na obszarze 31 km2 terenu w Sapang Bato Fortu Stotsenburg. Następnie teren ten powiększono w 1908 r do 632.14 km2 co zapewniło teren pod stworzenie Clark Air Base.

W okresie międzywojennym rozwijała się baza lotnicza - sprowadzano coraz więcej samolotów i... Baza Lotnicza Clark została zaatakowana kilka godzin po ataku na Pearl Harbour, a większość amerykańskich maszyn stacjonujących tu zniszczono na ziemi... Fort Stotsenburg został zbombardowany 8 grudnia 1941 o godzinie 12:30 po południu i w 30 minut legła w gruzach lotnicza potęga Stanów Zjednoczonych na Dalekim Wschodzie. Wojska japońskie weszły do Angeles 1 stycznia 1942 r i rozpoczęła się trwająca do stycznia 1945 r okupacja. Wojska amerykańskie odbiły Angeles i Clark po okresie, gdy mieszkańcy Angeles byli ofiarami japońskich okupantów, a baza stała się jedną z głównych baz lotnictwa japońskiego poza terytorium kraju. 4 lipca 1946 r Filipiny oficjalnie uzyskały niezależność od Stanów Zjednoczonych jednak na mocy Filipińsko-Amerykańskiej Umowy o Bazach Wojskowych z 14 marca 1947 r Stany Zjednoczone zachowały pełną i suwerenną kontrolę nad Bazą Lotniczą Clarke oraz Bazą Marynarki Wojennej Subic na kolejne 44 lata. I chociaż baza wojskowa rozwijała się, szczególnie podczas Wojny Koreańskiej i Wojny Wietnamskiej, Angeles pozostawało niewielkim prowincjonalnym miastem aż do otrzymania pełni praw miejskich 1 stycznia 1964 r.

Powolny rozwój miasta przy bazie wojskowej trwał do początku 1991 r. I wtedy nastąpiła katastrofa. Dnia 15 czerwca 1991, Angeles zostało dotknięte wybuchem kataklizmiczną erupcją pobliskiego wulkanu Mount Pinatubo (o tym w kolejnym wpisie).. Baza Clark została poważnie zniszczona, teren pokryła warstwa wulkanicznego popiołu, który w połączeniu z wodą utworzył warstwę laharu - lepkiego błota, a z miasta ewakuowano około 60,000 ludzi. Zdarzenie to przyspieszyło wycofanie się Amerykanów z Clark tym bardziej, że władze Filipin nie były też zainteresowane przedłużeniem umowy na eksploatację baz wojskowych USA na Filipinach. Zniszczona baza została oficjalnie przekazana władzom filipińskim 26 listopada 1991. Usuwanie wulkanicznego popiołu oraz zagospodarowanie terenu Clark jako Specjalnej Strefy Gospodarczej rozpoczęło się w 1993 r. I Angeles przeżyło błyskawiczny rozwój. Część specjalnej strefy ekonomicznej przekształcono w lotnisko międzynarodowe wspomagające lotnisko w Manili położone w odległości zaledwie 40 km. Miasto urosło do prawie 500,000 mieszkańców i zyskało miano "Rozrywkowej Stolicy Filipin".
Ta rozrywkowość jest jednocześnie źródłem dochodu i przekleństwem. Miasta związane z garnizonami wojskowymi stają się miejscem rozrywek, głównie seksualnych dla stacjonujących tam żołnierzy. Od początku istnienia bazy Clark Angeles było zapleczem panienek dla wojska - tak amerykańskiego jak i japońskiego i ponownie amerykańskiego. Z całych Filipin trafiały tu młode kobiety poszukujące kandydatów na mężów wśród wojskowych. I w większości kończyły na ulicy jako prostytutki. Nikt nie jest w stanie zliczyć ile dzieci urodziło się z takich związków. Dzieci te pozostawały bez żadnej pomocy finansowej ze strony ojców, którzy po zakończeniu służby w większości wracali do ojczyzny nie pozostawiając za sobą jakichkolwiek danych umożliwiających kontakt. Większość urodzonych z takich związków dziewczynek, jeżeli przeżyły, trafiało na ulicę i tak nakręcała się spirala prostytucji i niechcianych dzieci. Mówi się, że takich dzieci jest kilka tysięcy.

Natomiast wraz z opuszczeniem miasta przez wojskowych prostytucja nie skończyła się. Angeles stało się centrum seksturystyki. Niezliczone kluby oferują usługi seksualne przyjezdnym z całego świata. Jadąc przez Angeles do hotelu po zmroku mijaliśmy kilkadziesiąt klubów dla panów przed którymi kłębiły się dziesiątki panienek do wynajęcia na godziny... I wystarczył krótki spacer do sklepu, żeby spotkać po drodze kilkunastu, często podpitych, czasem niekompletnie ubranych, panów w wieku poprodukcyjnym idących z młodymi dziewczynami "na kwaterę" lub z piwem w garści po panienkę. Cudzoziemiec czyli "farang" nadal jest źródłem utrzymania dla pokaźnej liczby rodzin w Angeles i nie tylko... Bo jeśli takiego frajera da się przywiązać do siebie na nieco dłużej, to utrzymuje nie tylko "panienkę", która często jest dzieciatą mężatką, ale też i całą jej rodzinę - tak długo, aż skończą mu się pieniądze... Seks traktowany jest jak towar na sprzedaż bez ograniczeń. Fakt posiadania filipińskiego męża nie oznacza, że nie można uprawiać seksu z kochasiem z piwnym brzuchem, obwisłymi polikami, i wątpliwą wydolnością, o ile zapewnia to dochód pozwalający małżonkowi na próżniacze życie. Często zresztą ci małżonkowie pełnią funkcję alfonsów swoich żon pilnując, aby dochód z seksualnych działań małżonki był odpowiedni. I tak kręci się rozrywkowy świat seksu w Mieście Aniołów - Angeles... 

 Jeśli ten temat was interesuje, to na YouTube znajdziecie wiele filmów pokazujących jak to działa...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz