czwartek, 23 listopada 2017

Malezja- Borneo- Manukan- Sapi- Kota Kinabalu


Dzisiaj będziemy mieli typowo plażowy dzień. Zaplanowaliśmy rejs po wyspach Tunku Abdul Rahman Park. W skład parku Narodowego wchodzi pięć wyspy, my jednak postanowiliśmy odwiedzić tylko trzy. Nie chcemy nigdzie się spieszyć to ma być czas na kąpiele słoneczne i morskie, spacery po wyspie i totalny chillout ..........
Niestety ze względu na to, że poprzedniego dnia nie udało nam się kupić biletów na rejs po wyspach (kasy portowe czynne są tylko do 17.00) musimy wcześniej zejść na śniadanie.........

Już po przekroczeniu drzwi hotelowej restauracji wiemy, że będziemy potrzebowali dużo czasu....... bufet śniadaniowy jest przeogromny ....... Trzeba się mocno zastanawiać co wybrać do zjedzenia, bo oczy by jadły wszystko tylko czy nasze żołądki dadzą radę ......  przecież mamy pływać po morzu....... Niestety po takich sobie śniadaniach w Sepilok lekko przesadzamy i na talerzach ląduje zbyt wiele..... , a potem jeszcze dokładka.......... No cóż z ciężkimi brzuchami, ale bardzo zadowoleni ruszamy do portu.  


Przed budynkiem portowych kas sporo ludzi. Przez chwilę wątpimy czy uda nam się kupić bilety.... może lepiej było wykupić w jakimś biurze zorganizowaną wycieczkę i nie stresować się od rana. Po wejściu do budynku okazuje się, że w kasach istnieje ścisły podział na możliwość zakupienia biletów na konkretną destynacje. Jest też niewielkie "biuro" specjalizujące się w sprzedaży biletów na wyspy. Podchodzimy do "biura" czyli stolika, przy którym siedzi dwóch sympatycznych chłopaków i pytamy ile chcą za rejs na wyspy. Okazuje się, że mają dokładnie takie same ceny jak w kasach.... No to nie musimy stać w kolejce..... Mówimy, ze chcemy popłynąć na trzy wyspy i tu miłe zaskoczenie. Chłopaki uczciwie mówią, że na Mamutik trwa przebudowa i nie będziemy zadowoleni bo wyspa wygląda nieciekawie... oczywiście mogą nam sprzedać bilety na trzy wyspy, ale szczerze nam odradzają rejs.... krótka narada i kupujemy rejs na dwie wyspy czyli Manukan i Sapi.... dostajemy bilety, dokładną informację o godzinach transferów, o tym co można robić na wyspach i zostajemy zaprowadzeni do łodzi...... 
Cena biletu na dwie wyspy to 33 RM, dodatkowo musimy jeszcze zapłacić podatek portowy 7,63 RM oraz opłatę za wstęp do Parku Narodowego 10 RM. 


Nasza lodź odpływa dosyć szybko ...... W oddali widzimy wioskę malezyjskich cyganów morskich..




Odwracając wzrok w kierunku Kota Kinabalu naszym oczom ukazuje się majestatyczna Mount Kinabalu....


Na morzy ruch spory.... co chwilę mijamy jakieś motorówki wiozące turystów na wyspy.


Dopływamy do pierwszej wyspy czyli Sapi. jest to niewielka wysepka z bardzo ciekawą dżunglą. Zanim odpoczniemy na plaży udajemy się na spacer dookoła wyspy i przejść przynajmniej przez kawałek dżungli.







 















Podczas gdy niektórzy spędzali czas na nurkowaniu na niewielkim kawałku rafy jakieś 50 m od brzegu Mały postanowił wykorzystać krzesełko i widoczki na sesję selfie...



O godzinie 14 odpływamy na Manukan. Ta wyspa jest zupełnie inna. Nie ma tu dżungli, za to jest rozbudowana infrastruktura.... Restauracje, bary, resort, sporty wodne i mnóstwo innych atrakcji dla turystów. Oczywiście zanim spoczniemy pod jednym z plażowych baldachimów udajemy się na spacer po wyspie.












 Resort usytuowany jest na wzgórzu. teoretycznie posiada swoją plażę, ale oczywiście wejść na nią można. Niestety nie można korzystać z leżaków i niemile widziane jest pozostawanie na plaży dłużej. Oboje z DZ dochodzimy do wniosku, że raczej nie chcielibyśmy zatrzymać się tu na dłużej.... nie są to nasze klimaty... Jedna dwie noce w tym miejscu to max jak dla nas....







Po spacerku czas na odpoczynek i plażing. Nie mogłam sobie odmówić zakotwiczenia pod baldachimem....



Ile czasu można siedzieć w jednym miejscu..... ruszamy na spacer w drugą stronę.... tu turystów już prawie nie ma, ale plaże nam się bardzo podobają.







Jak tu nie zakochać się w takim widoku......



Niestety godz. 16.00 zbliża się nieubłaganie i musimy wracać w kierunku przystani gdzie będzie czekała na nas nasza motorówka. Jeszcze tylko krótki odpoczynek pod baldachimami i możemy wracać do Kota Kinabalu.... Gdybyśmy wiedzieli jak wygląda powrót to może byśmy zostali na wyspie na noc.........


Motorówka przypłynęła po nas punktualnie, ale była dziwnie mokra.....obsługa zresztą też... Nieświadomi niczego wsiadamy na pokład i ruszamy z impetem. Po chwili zalewa nas pierwsza fala wody, potem następna i następna... załoga nic sobie z tego nie robi. Wszyscy już jesteśmy mokrzy, a mamy ze sobą sprzęt fotograficzny... dokumenty, pieniądze.... Na szczęście mam w torbie gruby worek, który choć trochę uchroni aparat przed totalnym zamoczeniem. Niestety niektórzy współpasażerowie nie mają nic.... Do portu wracamy przemoczeni do suchej nitki i mega wściekli.... Czemu nikt nam nie powiedział, że będziemy płynęli pod ostre fale i żeby zabezpieczyć ubrania oraz wszystkie cenne rzeczy przed zalaniem.........

Po wykręceniu kompletnie przemoczonych ubrań i doprowadzeniu się do jako takiego stanu idziemy po drodze do hotelu do lokalnej agencji turystycznej Busat Borneo Ultimate Sports Adventure Tours (polecamy) wykupić całodzienną  wycieczkę na następny dzień... Ociekając wodą wchodzimy do środka i przepraszamy za nasz stan... Właścicielka spojrzała na Małego ze zrozumieniem i litością i kazała wyłączyć klimatyzację... 
Po zakupie wycieczki możemy wreszcie udać się do hotelu i zmienić odzienie na suche... Jeszcze odbierając klucze z recepcji i udając się do windy Zające nieco kapały na posadzkę... . Wyglądamy strasznie, ale i tak jesteśmy zadowoleni bo to był fajny dzień na wyspach.

Wieczorem idziemy na spacer po Kota Kinabalu. Miasto jest pięknie oświetlone, a ulice przemieniły się w jeden wielki bazar.....


Ilość oferowanego towaru nas zadziwia. Chwilami ciężko przejść pomiędzy stoiskami....


Wśród biżuterii królują wszelkiego rodzaju sponki i zapinki oraz biżuteria, której muzułmanki używają do zapinania i dekoracji chust okrywających głowę




Dochodzimy do nocnego targu.





















DZ wypija oczywiście swój ulubiony soczek.






Mamy dosyć spacerów na dzisiaj. Zasiadamy w jednej z lokalnych restauracji na kolację.



Grillowana na liściu bananowca płaszczka okazała się być jedną z najpyszniejszych ryb jakie do tej pory jedliśmy.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz