poniedziałek, 20 listopada 2017

Malezja- Borneo- Kota Kinabalu



Dzisiaj niestety opuszczamy Sepilok i udajemy się w kierunku Kota Kinabalu. Do pokonania mamy jakieś 340 km . Bilet na autobus kupujemy dzień wcześniej w naszym hotelu. Płacimy 40 RM za bilet i 10 RM jako prowizję. Do tego dochodzi jeszcze opłata za podwiezienie nas z hotelu do głównej drogi 8 RM. 
Po śniadaniu zabieramy nasze bagaże i kierowca odwozi nas na "przystanek autobusowy" . Przystanek to może zbyt wiele powiedziane.... leży sobie kawał kamienia i wszystko. Zero zadaszenia, ławeczki...... Przy lejącym się z nieba żarze jest trochę nieprzyjemnie i oczekiwanie na autobus strasznie nam się dłuży. Autobus z Sandakn na nasz pseutoprzystanek przyjechał z bagatela 40 min opóźnieniem.... Azjaci to jednak szczęśliwi ludzie  i czasu nie liczą. Na szczęście pojazd był bardzo wygodny i z przyjemnością przez całą drogę mogliśmy podziwiać widoki. 



Ruch na drodze niewielki. Jedzie się przyjemnie. Mijamy plantację olejowca, ale też całe połacie dżungli. 









W oddali coraz częściej zza drzew widać Mount Kinabalu - jeszcze bez chmur nad szczytem...



Niestety pomimo tego, że ruch na drodze jest niewielki, to od czasu do czasu dochodzi jednak do jakiś wypadków........... O dziwo jak człowiek chodzi koło samochodu to nikt się nie zatrzymuje żeby pomóc...... 

Ponieważ trasa do Kota Kinabalu to blisko 6 godzin jazdy, po drodze zaliczamy jeden przystanek.... Oczywiście w miejscu, gdzie Pan Kierowca ma przewidziany obiad...

Po drodze mijamy wejście do Parku Narodowego Mount Kinabalu skąd rozpoczyna się dwudniowe wspinaczki na szczyt lub też krótsze wycieczki wokół szczytu.

Nestety szczyt tonie już w popołudniowych chmurach...




Szczęśliwie dojechaliśmy do Kota Kinabalu. Teraz trzeba się dostać do naszego hotelu Horizon.






Po zameldowaniu czas na odświerzenie się, popołudniową kawkę i jedziemy na górę zobaczyć basen.

Wychodzi na to, że mamy basen tylko do swojej dyspozycji......



Nie mamy zbyt wiele czasu na przyjemności basenowe bo przecież chcemy zobaczyć stolicę stanu Sabach, a robi się późno.
Pierwsze, co nas szokuje w tym liczącym sobie 900.000 mieszkańców miejscu, to porażająco niskie ceny jedzenia. W Sepilok za kolację składającą się z grillowanych kotletów jagnięcych z pieczonymi ziemniakami oraz grillowanych owoców morza z frytkami i dwie kole zapłaciliśmy 100 RM, a tu takie śmieszne ceny........




Ja nie odważyłam się kupić tego napoju, ale DZ bardzo smakował i wypijał codzienne taki soczek






Widzimy, że już przygotowane są restauracje na tzw. nocnym targu, ale klientów jeszcze nie ma. Jeszcze  spacerują po nabrzeżu i czekają na zachód słońca.








Opuszczamy na chwilę bazar i udajemy się nad Morze Południowochińskie popatrzeć jak wygląda najpopularniejszy deptak w mieście. Niestety miejsce nas nie zachwyca..... No cóż miasto było dwukrotnie zbombardowane podczas II Wojny Światowej i odbudowano je jako jeden wielki betonowy twór.... Dodatkowo jeszcze co kawałek trwają jakieś roboty budowlane.  Wysokie szare płoty i betonowe konstrukcje wyglądają strasznie.







Po drodze do portu trafiamy na Food Street .   



Po bardzo ładnym zachodzie słońca wracamy na night market na kolację.




Najpierw jakaś  przekąska.... do dzisiaj nie wiem co jadłam...., ale nie zachwyciło mnie to......


Później talerz moich ulubionych winogron morskich.



Na koniec grillowany gruper, ważył około kilograma i zrobiony był w przepysznej marynacie.



Do tego jeszcze świeży sok ananasowy i cola.


Cała kolacja kosztowała nas 35 RM i była pychotka. To teraz idziemy zobaczyć co będziemy jedli jutro.



Padł wybór na płaszczkę.... tylko jeszcze nie wiemy w jakiej formie ją będziemy chcieli zamówić.



Ładnie oświetlonymi uliczkami miasta wracamy do hotelu bo jutro chcemy rano popłynąć na wyspy.


Jednym z charakterystycznych punktów Kota Kinabalu jest Wieża Zegarowa...




Przez oświetlony lampionami park docieramy do naszego hotelu z jakimś takim trochę nie naszym bocianem przed wejściem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz