wtorek, 24 marca 2020

Hinagdanan Cave Panglao

To nasz ostatni dzień na Panglao, trzeba go więc wykorzystać. Dziś po śniadaniu jedziemy do jaskini Hinagdanan - chyba największej atrakcji na wyspie.
Na hotelowym parkingu na resztki z naszego śniadania czeka nasz przemiły przyjaciel. Psiaczek kocha ludzi, a ludzie czasem przynoszą mu coś do jedzenia. Za to obsługa hotelu zaopatruje go w wodę i nie przegania, ale na teren hotelu też nie wpuszcza...


Jedziemy tricyklem przez wyspę przyglądając się przy okazji jak żyją miejscowi. Po około 15 minutach jesteśmy na parkingu przed jaskinią. Jak wszędzie przy atrakcjach turystycznych tak i tutaj rozkwita handel pamiątkami. Może i my damy się na coś skusić...
Jaskinia Hinagdanan jest jaskinią podziemną. Została odkryta przypadkowo, gdy właściciel terenu postanowił oczyścić działkę z chaszczy. Znalazł dziurę w ziemi, a gdy wrzucił w nią kamień usłyszał plusk wody. Żeby zbadać sprawę, przytargał drabinę i zszedł do środka. Nagłośnił sprawę, bo to co zobaczył wyraźnie mu się spodobało. Podwodna grota o około 100 m średnicy, z urokliwym jeziorkiem oświetlanym promieniami słońca wpadającymi przez otwory w sklepieniu. A że chętnych do jej zobaczenia i zażycia kąpieli w czyściutkiej wodzie nie brakowało, wejściowa drabina pozostała na jakiś czas i dała nazwę jaskini, którą można byłoby przetłumaczyć jako jaskinia "z drabiną". Wraz ze wzrostem zainteresowania tym miejscem poszerzono wejście i wstawiono zamiast drabiny betonowe schodki.... I myślę, że na tej atrakcji właściciel działki zarobił więcej niż na produkcji rolnej... No to idziemy...


















Niestety, instalacja elektryczna oświetlenia mocno zakłóca widoki...


Po wizycie w jaskini wracamy na Alona Beach skorzystać z przyzwoitej pogody. Rozkładamy po raz ostatni na piasku pozbierane w czasie spacerów muszle. Aż żal, że nie można zabrać ich do domu... Ale nie można... I bardzo słusznie, niech pozostaną i cieszą oko kolejnych znalazców...






Ciepło na tym białym piaseczku, więc robimy sobie małą przerwę na przepłukanie gardeł w barze Calipso Resort...


Jedni wolą Świętego Michała inni Cuba Libre oparte na Tanduayu...




Wracamy na plażę jeszcze trochę pogrzać kości i pomoczyć ciało w morskiej wodzie...



A gdy zachodzi słoneczko idziemy spotkać się z poznanymi tu gośćmi z Polski oraz panią doktor z Manili i wspólnie wybieramy miejsce na kolację... no i oczywiście kolejne, pożegnalne toasty...







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz