piątek, 27 września 2024

Trochę plaży i wycieczka do słoni

 Na dzisiejszy dzień zaplanowaliśmy popołudniowy wyjazd do TA LAL NAL Elephant Camp. Świetnie znamy różne negatywne opinie odnośnie odwiedzania takich miejsc, jednak w większości piszą je ludzie, którzy nigdy w takim miejscu nie byli i nie mają zielonego pojęcia o słoniach, ich zwyczajach, zachowaniach oraz o relacjach słoń - człowiek i człowiek - słoń. Biorąc pod uwagę fakt, iż kultura Birmańczyków nie jest tożsama z kulturę Tajów zdecydowaliśmy się sprawdzić, jak wygląda słoniowa rzeczywistość w okolicach Ngapali Beach. 

Jednak wycieczka zaczyna się dopiero wczesnym popołudniem, więc wcześniejsze godziny spędzamy na hotelowej plaży i przy basenie... Oczywiście rozpoczynając dzień od bardzo godnego śniadania... 


Ze znalezieniem wolnych leżaków pod parasolem na hotelowej plaży nie ma najmniejszego problemu. Dla wielu gości godziny przedpołudniowe to czas zbyt wysokich temperatur i większość, a szczególnie Azjaci, którzy nie opalają się (szczególnie kobiety, które wydają majątek na kosmetyki wybielające skórę)pojawia się na plaży w okolicach zachodu słońca.



Tam, gdzie kończy się nasza hotelowa plaża jest jedno z wyznaczonych miejsc dla lokalnych handlowców i usługodawców... I tam piętrzy się stos solidnie napompowanych dętek od kół traktorów...


Wiemy już w jakim celu wczoraj wieczorem ta kobieta tak intensywnie pracowała pompując cały stos dętek...


Nasze doświadczenie pokazuje, że większość Azjatów, a szczególnie Chińczyków, "boi się" słońca i wody. Na azjatyckich plażach widzimy setki dzieci i dorosłych wciśniętych w pokrywający ciało od stóp po szyję (często też z kapturem) kostium kąpielowy. I nie jest to sławne burkini tylko strój z filtrem UV żeby przypadkiem "słońce nie złapało". Druga sprawa, to turyści tacy mają lęk przed wchodzeniem do wody. Czy to w hotelowym basenie, czy w morzu, rzece lub jeziorze pławią się w kamizelkach ratunkowych i właśnie z kołami ratunkowymi. A że solidnie napompowana dętka to bardzo atrakcyjne koło ratunkowe to jest na taki sprzęt popyt. A jak jest popyt, to musi znaleźć się i podaż... 


Hotelowy bar zapewnia ratunek, gdy upał zaczyna doskwierać...





I bardzo miło jest opotaplać się w niewiele chłodniejszej niż powietrze morskiej wodzie...







Ale koniec tej plażowej rozpusty. Zbliża się pora wyjazdu do słoni... Jesteśmy gotowi i czekamy przy recepcji na nasz transport.



Mały tu także znalazł "stanowisko kosmetyczne" gdzie można zabezpieczyć się przed słońcem pastą tanaka...



A przed wyruszeniem w drogę żegnają nas hotelowe słonie...



Przyjechały nasze "koła" i jedziemy. Przejeżdżamy przez miasto Thandwe, zatrzymujemy się przy niewielkiej jadłodajni na uboczu, gdzie widać, że zachodzą tylko mieszkańcy okolicznych domów, żeby odebrać pakunki z jedzeniem  i jedziemy dalej w zacienione miejsce nad brzegiem rzeki Thandwe. Cisza, spokój i tylko parę pasących się bawołów. Tutaj zacznie się na dobre nasza dzisiejsza wycieczka.



Idziemy do rzeki piaszczystą dróżką a za drzewami widzimy jedną ze świątyń w Thandwe - pagodę Shwe Ann Taw




Jesteśmy w zakolu rzeki Thandwe, tu czeka na nas nasz przewoźnik oraz łódka z malutkim silniczkiem i czterema miejscami do siedzenia...


Żebyśmy sobie za bardzo nie nagrzali głów dostaliśmy palmowe kapelusze...


Obóz słoni TA LAL NAL położony jest kilka kilometrów w górę biegu rzeki Thandwe i nie ma do niego żadnego innego sposobu dotarcia niż tylko łódką. O drodze można byłoby tylko pomarzyć, a jeżeli jest jakaś ścieżka, to trudno byłoby ją znaleźć wśród bujnej roślinności porastającej teren po obu brzegach rzeki.




W dolnym biegu rzeki Thandwe jest sporo wody i rejs przebiega bardzo sprawnie.










Co jakiś czas mijamy zacumowane przy brzegu łodzie, co wskazuje że jacyś ludzie tu gdzieś są, ale nie widać żadnych chat ani innych przejawów lokalnego życia...








I wreszcie jest na brzegu jakaś chata i kawałek uprawnego poletka.










W kilku miejscach przy brzegu widzimy plantacje bananów.



I wreszcie są pierwsi ludzie...



A jak są ludzie to są i bawoły wodne a to znak, że gdzieś na brzegu jest jakaś wioska...



Mieszkańcy brzegów rzeki Thandwe zajmują się między innymi wycinką bambusa, który następnie spławiany jest rzeką powiązany w tratwy do miasta Thandwe.






Miejscami poziom wody jest dość niski i nasz flisak musi sporo manewrować między kamieniami.






W końcu dopływamy do pierwszego miejsca, gdzie poziom wody jest zbyt niski żeby dało się płynąć dalej łodzią z pasażerami. Musimy więc pokonać kawałek po kamienistym brzegu a nasz flisak przepycha łódź do miejsca, gdzie woda jest nieco głębsza...


















Tutaj znowu konieczny był krótki spacer...



Drewno do Thandwe można wieźć łodzią przy okazji zabierając całą rodzinę do miasta...



Tutaj przygotowywana jest kolejka bambusowych tratw do spławu. 







Szkoła? Dla części mieszkających tu dzieci to miejsce nieznane. Za to znana jest od najmłodszych lat praca...




Jest pora sucha więc porastająca okoliczne wzgórza puszcza jest podatna na pożary. I nikt ich nie gasi, bo  nie ma jak. Jak się spali to za jakiś czas wyrośnie nowa...



I po około półtorej godziny rejsu na brzegu pojawia się znak...



Już tylko kilkadziesiąt metru spaceru i spotkamy nasze słonie, ale o tym kolejny post.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz