Niestety dzisiaj musieliśmy wstać bardzo wcześnie . Jak ja nie cierpię wstawać na wakacjach przed siódmą rano , ale niestety musimy zjeść śniadanie i o 7.30 czekać przed hotelem na samochód. Kierowca podjechał wcześniej, wsiadamy i jedziemy, za oknem jeszcze szarawo i mgliście.
Po około dwóch godzinach jazdy docieramy do leżącej w Parku Narodowym Mollem miejscowości Kulem. Zostawiamy samochód na parkingu i z kierowcą idziemy w kierunku kas. My mamy już za wszystko zapłacone i nie stoimy w kolejkach, kierowca przynosi nam obowiązkowe kamizelki ratunkowe i prowadzi do jeppa. Za chwilę ruszamy na ośmiokilometrowe safari po dżungli aż do wodospadu.
Jeżeli ktoś przyjedzie taksówką, pociągiem lub innym środkiem lokomocji, musi na miejscu odstać swoje w kolejce po numerek do jeepa i w drugiej po kapok. Kasy otwierane są o godzinie 9.00, warto być przed czasem, bo ilość samochodów jest ograniczona, a chętnych bardzo dużo. Czytałam, że przyjeżdżający później czekają na transport po parę godzin (podobno nawet około 6). Oczywiście "prawdziwi turyści" mogą te ponad osiem kilometrów do wodospadu pokonać z buta w towarzystwie wszechobecnego czerwonego pyłu, różnych pełzających żyjątek (my mieliśmy „szczęście” natrafienia na żmiję we wsi , nawet nie chcę myśleć ile ich jest w dżungli) i parokrotnie brodząc w mocno brudnej wodzie. Przyznam, że widzieliśmy tylko "wakacjowiczów" i ani jednego "prawdziwego" turysty na szlaku
Poniżej fotka cennika
Dolna część fotki przedstawia opłaty, które każdy musi uiścić przy bramie wjazdowej do parku. Dodatkowo w tym miejscu strażnicy sprawdzają, czy mamy kapoki oraz, czy nie wwozimy jedzenia dla małp. Nam toreb nie wertowali , tylko zapytali czy nie mamy nic zakazanego. Czytałam , że potrafią nieźle przetrzepać samochód i zabrać wszystko, łącznie z piciem w plastikowych butelkach .
Po drodze kierowca proponuje nam zajechanie do Diabelskiego Wąwozu, miejsce poza programem dodatkowo płatne 50 wariatów. Jednogłośnie stwierdzamy, że chcemy zobaczyć to miejsce i jedziemy *yahoo*. Warto było zapłacić te śmieszne grosze i zoboczyć z drogi
a to nasz samochód, chciałam robić za pilota na wodospad
ale mnie posadzili na właściwe miejsce
Teraz już jedziemy prosto na parking
Z daleka widzimy wodospad
Dojechaliśmy prawie na miejsce , przed nami jeszcze około 15 min spacerem do wodospadu . Pytam, czy mogę zostawić ten cholerny kapok, bo mi tylko przeszkadza , niestety przepisy nie pozwalają . Do jeziorka bez kapoku nie można wejść (tylko kto to sprawdza bo jakoś nie widziałam strażników), a i przezą drogę musi być założony . No jak mus to mus , przewieszam go przez ramię i w drogę
My byliśmy w porze suchej, wodospad nie był tak imponujący , jak na niektórych zdjęciach w necie, ale nadal woda płynęła na wszystkich czterech poziomach i mieliśmy to szczęście, że widzieliśmy przejeżdżający, na wybudowanej pomiędzy poziomami trasie , pociąg.
Pod wodospadem trzeba się uzbroić w cierpliwość. Rosjanki i skośne upodobały sobie to miejsce na sesje fotograficzne. Jak już doczekałam do swojej kolejki to też nie odpuściłam, a co
A tu przykład jak zające dbają o czystość
Po dwóch godzinach spędzonych przy wodospadzie czas wracaćdroga powrotna wygląda tak oczywiście wracamy samochodem, a nie z buta
Taka wycieczka pozwala również na zaobserwowanie życia na Goa, niestety tym razem fotek z domostw i życia codziennego nie mam, ale z drogi już tak
i jak to możliwe żeby na takiej drodze wypakować
Na początek oczywiście znajduję słonia. Stał za ogrodzeniem i jakoś mega zadowolony nie był, ale jak go zaczęłam karmić to humorek mu wrócił
W tym miejscu jeszcze na chwilę się zatrzymam. Karmienie słoni znalazłam sama i było ukryte i to było fajne , ale sprzedają tam atrakcje typu: przejechanie się na słoniu lub jego kąpiel .
Oj raz w życiu, na Cejlonie, miałam okazję kąpać i myć słonicę w naturalnych warunkach, bez turystów ( niestety w towarzystwie wielu mahudów, których i tak nie widziałam będąc podjarana tym co mnie spotkało), nigdy tego doświadczenia nie zapomnę , a to co tu było to jakiś śmiech na sali. Jeszcze każą sobie za to płacić ……………. Nie to pomyłka jest. Jak tam będziecie nie dajcie się nabrać na kąpiel ze szlauchem i pseudo podróż na słoniu…
No to idziemy zobaczyć plantację
Na powitanie dostajemy naszyjnik z kwiatków, na czole robią mi bindi, a w łapkę wciskają kartkę z opisami „specyfików”, które za „niewielkie” pieniądze mogę tu nabyć. Na szczęście jesteśmy na wakacjach i nie myślimy o chorobach .
Zanim pójdziemy do ogrodów czas na herbatkę i zakupy
Teraz czeka nas godzinny spacer po plantacji
Tutaj po raz pierwszy dowiedziałam się jak pozyskiwany jest biały pieprz. Byłam przekonana, że podobnie jak zielony, czerwony itd., okazuje się, że ziarna pieprzu zalewane są wodą, następnie suszone i pocierane żeby zdjąć wierzchnią skorupkę.
Czerwony ananas to silny afrodyzjak
Też bym chciała mieć taką trawę cytrynową na co dzień
gałka też by mi się przydała
Po spacerku czas na luncha, idziemy popróbować tradycyjnych potrw goańskich. Na początek zostajemy poczęstowani Feni. Jest to bardzo popularny na Goa wysokoprocentowy trunek otrzymywany w wyniku fermentacji jabłek orzechów nerkowca lub łodyk kwiatów palmy kokosowej. Przyznam, że chciałam go kupić bo w wielu przepisach widziałam, że trzeba go dodać do potrawy. Po spróbowaniu tego badziewia, natychmiast zmieniłam zdanie. To było ohydne
Świątynia Shri Mangeshi powstała w 1543 roku i przetrwała nawet inkwizycję. Oczywiście z powstaniem jej wiąże się legenda . Sziwa przybrał postać tygrysa i wystraszył Parwati, która uciekła do lasu. Przestraszona biegała i wypowiadała zaklęcie „On Girisha mamtrani” (o panie gór uratuj mnie), które kiedyś nauczył ją Sziwa. Niestety ze strachu pomyliła się i krzyczała Trahi mam Girisha od tych słów wziął się skrót Mangeshi ,Mam-Girisha.
Kompleks świątynny jest duży. Składa się z ogromnego dziedzińca, świątyni głównej , sal przeznaczonych dla pielgrzymów oraz na wesela oraz ogromnego zbiornika na wodę. W całym kompleksie jest całkowity zakaz fotografowania, ale coś nam się udało pstryknąć .
Czas na zobaczenie Old Goa. Obecnie miasto wpisane zostało na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO po jego dawnej świetności nie pozostało wiele. Z pałacu Adil Shah pozostał tylko fragment bramy wjazdowej, po siedmiu rynkach, na których kupcy sprzedawali towary przywożone z całego świata nie ma już śladu.
Zachowały się natomiast kościoły. Bazylika Bom Jesus wybudowana została przez jezuitów w 1605 roku. W kościele znajdują się szczątki św. Franciszka Ksawerego.
Po powstaniu diecezji postanowiono wybudować katedrę ku czci św. Katarzyny, prace zakończono dopiero w 1652 roku. Świątynia jest siedzibą biskupa katolickiego archidiecezji Goa i Daman oraz Patriarchy Wschodnich Indii. Obok Katedry znajduje się kościół i klasztor Św. Franciszka z Asyżu
Obowiązkowym punktem programu jest oczywiście wizyta w sklepie. Długo tam nie zawitaliśmy, ale miło było się pohuśtać.
Czas wracać do hotelu. Parę fotek z drogi.
Dzień kończymy na plaży
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz