wtorek, 13 sierpnia 2019

Da Nang i okolice cz.II


Kolejny dzień w Da Nang nie wróżył nic dobrego, od rana padało.... Po wczorajszych doświadczeniach pogodowych postanowiliśmy zrezygnować z jazdy motorami, spokojnie pójść na śniadanie i później zdecydować co dalej robimy ...... Śniadanie jedliśmy dosyć długo, potem lekko załamani wróciliśmy do pokoju, najwyraźniej mamy pecha i dzisiaj nic nie zobaczymy... Jak już dopadła nas totalna deprecha wyszliśmy ponownie na nasz balkon i wow przestało padać. Odczekaliśmy jeszcze trochę, a tu wychodzi słonce. Długo się nie zastanawialiśmy, jedziemy zobaczyć Marmurowe Góry. Nie wiedzieliśmy czy brać taksówkę, czy może jechać autobusem. Obsługa recepcji przekonała nas, że spokojnie możemy jechać autobusem, odjeżdża spod hotelu i kierowca powie nam, gdzie mamy wysiąść....  No to jedziemy...... 


Na autobus nie czekamy długo. U konduktora kupujemy bilety, po 20 000 wariatów od osoby i ruszamy do oddalonej o 9 km od Da Nang wioski Non Nuoc. Wysiadamy we wskazanym przez kierowcę i innych pasażerów miejscu i po przejściu koło warsztatów kamieniarskich dochodzimy do kasy biletowej. Bilety wstępu kosztują 40 000 wariatów od osoby, mapa 20 000. Niby momentami jest przydatna, ale można sobie spokojnie darować jej zakup bo po drodze są plany i strzałki do poszczególnych pagód, punktów widokowych i jaskiń. Na zwiedzanie gór mamy cały dzień bo atrakcja dostępna jest do godz. 17.00. Przewodniki podają, że na to miejsce zarezerwować sobie trzeba 4 godziny, nam jak zwykle zajmie to dużo więcej czasu. Chcemy zobaczyć wszystko, drugi raz tu nie przyjedziemy..........



Wietnamczycy uwielbiają legendy. Ta o powstaniu gór jest bardzo ciekawa. Na plaży Non Nuoc z wody wyłonił się smok, który złożył jajo. Jajo leżało tysiąc dni i tysiąc nocy zanim wykluła się z niego piękna dziewczyna. na plaży zostało pięć części skorupy, z których powstało pięć marmurowych gór.  Górom nadano nazwy pięciu żywiołów Kim (Metal), Thuy (woda), Moc (drewno), Hoa (ogień) i Tho (ziemia). 
Dostępna dla zwiedzających jest Thuy Son, do której prowadzi 156 schodów. Na górę dotrzeć można również szklaną windą (koszt w jedną stronę 40 000), ale znajduje się ona z drugiej strony, a my chcemy poczuć się jak pielgrzymi, wejść przez świętą bramę Tam Quan, poczuć magię XVIII wieku i czasów panowania cesarza Minh Mang...... . Wejście po schodach ma jeszcze jedną zaletę, jest tam dużo mniej zwiedzających, spokojnie można oglądać pagody i jaskinie bowiem większość autokarów podjeżdża na parking przy windzie. 




Po przejściu przez Tam Quan i krótkiej wspinaczce zaczynamy oglądać wręcz bajkowy system pagód i świątyń wybudowanych na powierzchni i w jaskiniach. 
Na początek  tzw. "słoneczny dziedziniec" i zbudowana 1630 roku Tam Thai Pagoda. Pagoda przez wieki była wielokrotnie niszczona i odbudowywana. Pierwsze poważne zniszczenia dokonane zostały w trakcie buntu Tay Son. Król Minha Manga w 1825 roku postanowił odbudować świątynię i w niezmienionej formie stała do czasu wojny z USA. Podczas działań wojennych pagoda była wielokrotnie ostrzelana. Ostatecznego zniszczenia dokonała przyroda, a dokładnie nawałnica z piorunami w 1991 roku. Władze Wietnamu postanowiły zrekonstruować pagodę i dzisiaj możemy podziwiać jej piękno. 
Pagoda poświęcona jest Buddzie Sikjajni. Panuje tu niesamowity spokój, rozwieszone wietrzne dzwonki, delikatnie poruszane wiatrem wydają cichutkie, melodyjne dźwięki. Po wspinaczce można się tu wyciszyć i przygotować na dalsze niesamowite widoki.  






Dalsza nasza wędrówka prowadzi do Van Thong Cave. Do jaskini trzeba wspiąć się po niewielkiej ilości dosyć niewygodnych schodów, ale najciekawsza wspinaczka czeka nas w środku. Po dojściu do głównego ołtarza robi się coraz ciemniej i ciaśniej. Musimy pokonywać różnej wysokości występy skalne aż dochodzimy do ogromnej dziury w skale i widzimy niebo. Dalej mamy dwie możliwości albo wracamy tą samą trasą w dół, albo przeciskamy się przez bardzo wąskie gardło i prawie na czworaka dochodzimy na sam szczyt. Na szczycie czekają na nas panoramiczne widoki na okolicę. Wizyta w jaskini Van Thong jak dla nas to punkt obowiązkowy. Wprawdzie nie jest to najpiękniejsza jaskinia, ale za to dostarczająca największych emocji. Chwilami musimy wspinać się prawie po ciemku, jest ślisko, obijamy się o skały, podpieramy rękoma, podciągamy w górę i nie wiemy co nas czeka dalej......... Łatwo nie jest ale warto!!!!







Po dawce emocji idziemy prostą drogą do Sea Watching Tower.






Przechodzimy do Pagody Xa Loi, niestety tu już zaczynają się tłumy i nie można w pełni poczuć mistycyzmu miejsca. Przechadzamy się między białymi, marmurowymi rzeźbami Buddy, modlących się ludzi i zwierząt. Gdyby nie tłum to byłoby idealne miejsce do kontemplacji, a tak jest mała nerwówka bo co chwilę ktoś wchodzi nam w kadr, chce zrobić sobie z nami zdjęcie, a my potrzebujemy ciszy i spokoju.......... 



W Ha Loi napotykamy hinduistyczny symbol szczęścia i pomyślności czyli ogromną marmurową swastykę.


Schodzimy kilka schodów w dół do wyglądającej jak chiński pałac cesarski pagody Linh Ung. Pagoda na zewnątrz ozdobiona jest kolorowymi smokami, płytkami. Środek też wygląda imponująco, jest pełen kwiatów, ofiar składanych licznym bóstwom. Tutaj też umieszczono najstarsze posążki bóstw znalezione w Górach Marmurowych.  










Przechodząc niewielkim mostkiem znajdujemy się w przepięknym barwnym świętym ogrodzie. Miejsce jak z bajki, tu nawet tłumy nam nie przeszkadzają....... Chodzimy, focimy i nie możemy się napatrzeć na kunszt artystów, którzy stworzyli ten niesamowity zakątek. 










Cofamy się do wąwozu żeby dojść do jaskiń Thang Chon. Wnętrze jaskini kryje niewielką świątynię i kilka grot z kolorowymi posagami Buddy oraz mędrców. Najciekawsza jest grota Ban Co, która kryje dwie postaci  grające w szachy. Podobno według legendy są to postacie wróżek, które zauroczone okolicą przylatywały do groty, aby w ukryciu grać w szachy. Pewnego dnia pochłonięte grą nie zauważyły, że nadchodzą ludzie i zostały przyłapane. Od tego czasu nikt wróżek nie widział, ale zostały posągi. 











Wracamy sporo w górę i pniemy się po schodach do nieba aby zobaczyć okolicę. Wspinaczka po schodach nie jest łatwa i po drodze wielu z turystów rezygnuje. Nam się udało, ale drugi raz bym nie weszła tą drogą....









Schodzimy dużo łatwiejszą, ale za to dłuższą trasą...




Dochodzimy do największej i najważniejszej jaskini Huhen Khong. Jaskinia odegrała bardzo ważną rolę podczas wojny z USA, ale dla mnie jest to mało istotne. Bardziej interesuje mnie sfera wizualno- duchowa.
 Po przejściu przez maleńką bramę znajdujemy się w świecie niczym z trylogii Tolkiena, przynajmniej ja mam takie wrażenie. 
Drzewa, niesamowity układ skał, opadające liany, niewielkie posążki, ścieżka wiodąca do tunelu, po pokonaniu którego stajemy przy ogromnych wykutych w skale schodach prowadzących w głąb jaskini. Samo przejście po schodach dostarcza nam niesamowitych wrażeń. Wzdłuż, na skałach w naturalnych zagłębieniach poustawiano posążki. Niektóre z nich są kolorowe i oświetlone, inne wyłaniają się z ciemności dopiero jak do nich dotrzemy.... jest magicznie i tajemniczo.
Po zejściu na dół robię wielkie wow!!!!  Byliśmy w wielu jaskiniach, ale potrafiła nas totalnie zaskoczyć. Przez pięć otworów w górze do jaskini dochodzi światło, które maluje niesamowite obrazy. Podświetla fantazyjne stalaktyty, ołtarze, posągi. Wszędzie unosi się zapach kadzidełek.... Zachodzi słońce, obraz jaskini zmienia się, nagle widzimy unoszący się dym z kadzideł, gdzieś z boku słyszymy kapiącą ze świętego źródełka wodę, widzimy postaci zwierząt wydrążone w skałach przez naturę. Przy ołtarzach modlą się ludzie. Tego miejsca nie da się opisać tu trzeba być, czyli zobaczyć i poczuć jego atmosferę!!!!!!!






 





Po zobaczeniu Huhen Khong decydujemy się na powrót. Przed nami jeszcze dwa miejsca czyli Pagoda Tam Ton oraz River Waching Tower.













Miały być dwa miejsca, ale jak to my skręcamy troszkę w bok żeby zobaczyć Chua Tam Ton. Tu jednak definitywnie postanawiamy zakończyć eksplorację Gór Marmurowych, bo zaczyna się mocno chmurzyć, a chodzenie po pagodach (umieszczonych na zboczach) w trakcie deszczu to mogłoby być spore ryzyko. Tam już nie ma schodów, idzie się po skałach.......  





W drodze powrotnej zachodzimy jeszcze do kilku warsztatów rzemieślniczych bo koniecznie chcę kupić duży marmurowy wałek, ale niestety jest to jedyna rzecz, której tu nie produkują...... Ilość i różnorodność sprzedawanych wyrobów może wprawiać w przerażenie, że za chwilę przepiękne Góry Marmurowe przestaną istnieć..... Obawy są jednak nieuzasadnione. Władze wydały całkowity zakaz wydobywania marmuru w tym miejscu, cały materiał sprowadzany jest z innych części Wietnamu. Tak więc ponad 400 letnia tradycja rzemieślnicza nie zanikanie, a góry będą oczarowywały kolejne pokolenia.
Po dojściu na przystanek zaczyna kropić deszcz, na szczęście autobus przyjeżdża szybko i nie mokniemy. Ciekawostką jest, że w drodze powrotnej za przejazd zapłaciliśmy 30 000 i nie pomogły tłumaczenia, że przecież jadąc do wioski zapłaciliśmy 20 000. Różnica w cenie to nie majątek, ale jest to lekko dziwne. Kolejne zaskoczenie to to, że autobus nie wraca tą samą trasą. Nasz przystanek najbliżej hotelu wypadł przy targu więc jak już tu jesteśmy to zrobimy rundkę......






















Ostatnia kolacja w Da Nang oczywiście była w tym samym miejscu. Nie mogło być inaczej bo kuchnia tam mega podpasowała.



Pogoda w Da Nang nas nie oszczędzała, ale polubiliśmy to miasto, nawet trochę szkoda, że jutro je opuszczamy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz