poniedziałek, 22 listopada 2021

Wieczór w Vang Vieng

 Nasz spacer po Vang Vieng rozpoczynamy od odwiedzenia kilku agencji oferujących lokalne atrakcje. Za podstawowe atrakcje Vang Vieng uważa się lot balonem oraz tubing. I z obu tych atrakcji zamierzamy skorzystać jutro. 



Kilka agencji, kilka zapytań, kilka cen i usatysfakcjonowani, z biletami w kieszeni możemy ruszać na dalszy "ogląd" okolic miasta, które nie cieszyło się zbyt dobrą sławą... Dlaczego? Z powodu najazdu backpackersów najgorszego sortu. W mieście rozkwitał handel narkotykami, pijaństwo i generalny bałagan. Tubing połączony z przystankami w nadrzecznych barach skutkował rosnącą liczbą wypadków w tym utonięć pijanej młodzieży. Tylko w 2011 r. w rzece zakończyły żywot 22 osoby.   



W końcu władze podjęły interwencję. I to bardzo skuteczną. Od 2012 r. wprowadzono ścisłe przepisy, zlikwidowano większość barów przy trasie tubingu, wyeliminowano z menu barów i restauracji dania typu "happy" zawierające różnego rodzaju opiaty. Wszędzie pojawiły się ulotki i plakaty poniższej treści:



Zmniejszyła się znacząco liczba pseudo-turystów z Zachodu, ale stale wzrasta liczba gości z Azji - Chin, Japonii i Korei. Tanie noclegownie zastępują obiekty o znacznie wyższym standardzie i życie wraca do normy. Na nasze szczęście...


Hotele jak ten - Roung Nakorn Vangvieng Palace - są zajęte prawie wyłącznie przez gości z Azji dysponujących znacznie pełniejszymi portfelami i poszukującymi godnych warunków i znacznie ciekawszych przeżyć niż narkotyki i alkohol. Odradza się wspinaczka skałkowa, kolarstwo górskie i wycieczki łodziami lub kajakami po rzece...Backpacking odchodzi w zapomnienie, ku zadowoleniu miejscowych...



Przechodzimy przez sklecony z bambusa mostek dla pieszych i skuterków na drugi brzeg Nam Song.


Na obu brzegach turyści znajdą coś dla siebie - restauracje na wodzie czy też bungalowy... No i w tle widoki na malownicze góry...





Niektórzy podziwiają widoki z kajaków. Inni, głównie Chińczycy, wolą przejażdżki łodziami motorowymi...





Z jednej strony mamy nowoczesne hotele na wypasie, z drugiej otoczoną dziką przyrodą rzekę...


Nie mamy konkretnego planu... Po prostu idziemy na przełaj przez pola ot tak, żeby się przejść i pooglądać okolicę.









I wracamy nad rzekę. 







Dochodzimy do Mostu Namsong. W Vang Vieng nie ma solidnego mostu łączącego oba brzegi rzeki - wschodniego, na którym leży miasto z zachodnim, na którym położone są główne atrakcje w okolicy. Wprawdzie mosty są niby trzy, ale dwa z nich to kładki w tym jedna sezonowa, znikająca w porze deszczowej. Most Namsong jest jedynym oferującym możliwość przejazdu samochodów przez rzekę i jest mostem prywatnym, a przejście czy przejazd kosztują - trzeba w kasie opłacić myto. Płaci się za przekroczenie mostu w obie strony. Opłaty wnoszone przez turystów to - piesi 4000 kip, rowerzyści 6000 kip, motocykliści 1000 kip i kierowcy buggiesów 15000 kip. 


Most wzniesiono na betonowych filarach, osadzono na nich metalowe ramy z rur i wszystko połączono stalowymi linami. Natomiast nawierzchnia mostu wykonana została z desek. I warto przyjrzeć się co stanowi punkty wyznaczające szerokość mostu po obu jego stronach... 


Tak, to nie pomyłka. Wykorzystano tu cztery niewybuchy amerykańskich bomb lotniczych...




W tym miejscu pożałowaliśmy, że nie zostaniemy w Vang Vieng przynajmniej o jeden dzień dłużej i że nie wypożyczyliśmy buggy, żeby przejechać się po okolicy. W ten sposób ominęło nas sporo atrakcji jak Błękitna Laguna Tham Poukham, kilka jaskiń i kilka punktów widokowych. Ale tak to jest, gdy uwierzy się w opisy, które mówią, że jeden dzień w Vang Vieng wystarczy...


Idziemy dalej na spacer między polami i podziwiamy widoki...










Otaczające Vang Vieng góry mają bardzo ciekawe kształty. Widać, że z pewnością są interesujące do wspinaczki...








Zbliża się zachód słońca i na niebie pojawiają się balony...








Niestety pojawia się też mgła... A może, jak piszą niektórzy to dym ze spalania śmieci przez okolicznych mieszkańców...






Nieco inną drogą wracamy do miasta... 








Przyszedł czas karmienia... Makaron z wieprzowinką i makaron z kurczaczkiem, a na popitkę soczek ze świeżych owoców i oczywiście Beerlao...



Pora iść spać, bo jutro trzeba wstać przed świtem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz