środa, 8 kwietnia 2020

Sagada

Bagaże już spakowane. Podczas śniadania ostatnie spojrzenie na "Kocioł Czarownic" i będziemy ruszać w drogę...




Nasz kierowca odwozi nas na miejsce, z którego ruszają pojazdy na trasę do Bontoc. Walizeczki na dach, miejsca na ławeczce i czekamy, aż pojazd się wypełni. Przy okazji rozmawiamy z naszym kierowcą o tym jak fajnie nam było z nim jeździć i życzymy mu wesołych świąt, które już za dwa dni. No, a gdy uzbierała się wystarczająca liczba pasażerów ruszamy w drogę. Do Bontoc jest zaledwie 47 km... Zaledwie i aż. Nie dość, że droga dość koszmarna - kręta i raz w górę raz w dół to jeszcze znaczna jej część jest w remoncie, więc te 47 km zajmuje nam ponad 2 godziny...



Widoków po drodze za dużo widać nie było ponieważ na całej trasie dominowały chmury. Dopiero przed samym końcem podróży widoczność nieco się poprawiła i można było zobaczyć ryżowe pola na dojeździe do Bontoc.



W Bontoc kierowca "przekazuje" nas koledze z jeepneya, którym pokonamy ostatnie 18 km drogi do Sagada...


Dopiero dzisiaj przeglądając kolejny raz zdjęcia zwróciłem uwagę na drobny szczegół naszego jeepneya - opony. I przestało mnie dziwić, dlaczego na tej drodze zdarzają się dość liczne wypadki... No ale cóż, tak długo, jak się da, tak długo się jeździ...



Jest jeszcze chwila do odjazdu więc możemy poobserwować spory ruch w centrum Bontoc. W końcu za dwa dni święta... Czas na ostatnie przedświąteczne zakupy...



Pierwsze 7 km do Kościoła Św Tymoteusza to w miarę normalna jedynie lekko wznosząca się w górę droga doliną rzeko Chico. Tutaj odbijamy w prawo i kolejne 11 km to istny szał. Wprawdzie nawierzchnia po remoncie ale droga prowadzi bardzo stromymi podjazdami z niezliczoną ilością zakrętów, w tym kilku nawrotów, po zboczu góry. Z jednej strony skały, z drugiej urwisko właściwie zupełnie niezabezpieczone. I wprawdzie widoki ciekawe, ale serce mocno bije i jakoś tak niektórzy mają po drodze uczucia mocno mieszane... Po drodze zatrzymujemy się kilka razy bo nasz kierowca rozwozi jeszcze zaopatrzenie dla położonych prze drodze gospodarstw - głównie worki z paszą dla trzody i drobiu oraz paczki z zamówionymi towarami.
No ale dojechaliśmy na rynek miasteczka Sagada w jednym kawałku. Nasz hotel położony jest jakieś 100 m od rynku i na szczęście w dół dość stromej głównej ulicy. Z zewnątrz nie wygląda zbyt okazale, za to restauracja jest bardzo przytulna a pokoje w miarę, z balkonem i z widokiem na okolicę...


Nasz hotel to rozbudowany dom Eduardo Masferré nazywanego Ojcem filipińskiej fotografii. Pochodzący z i mieszkający w Sagada syn filipinki i hiszpańskiego imigranta przez lata prowadził studio fotograficzne w Bontoc i fotografował mieszkańców tego regionu. Jego fotografie zdobyły międzynarodowy rozgłos i znaleźć można je w muzeach etnograficznych na całym świecie jak choćby w Smithsonian Institution która zakupiła 120 jego zdjęć dla National Museum of Natural History. W hotelowej restauracji i przy recepcji również obejrzeć można wiele jego zdjęć...






Skontaktowaliśmy się z polecanym przewodnikiem i umówiliśmy się na cale popołudnie zwiedzania najciekawszych miejsc wokół Sagada za 1800 PHP. Mamy chwilę czasu, więc siedzimy w restauracji. Jest ciepło, miło i przytulnie w atmosferze świąt...



Zwiedzanie rozpoczynamy od jaskini Sumaguing. Sagada słynie z położonych w okolicach miasta jaskiń. Najbardziej znane i dostępne do zwiedzania to jaskinie Lumiang i Sumaguing. Poza tym, że każda nich jest ciekawa sama w sobie to jeszcze jaskinie te są ze sobą połączone pod ziemią w taki sposób, że możliwe jest przejście między nimi. Niestety ta atrakcja jest poza zasięgiem moich możliwości więc ograniczymy się jedynie do głównej części jaskini Sumaguing... Płacimy po PHP 40 za wstęp, przewodnik przynosi zapalone lampy no i idziemy w dół do wejścia...




Wejście do jaskini możliwe jest tylko z przewodnikiem. Jeden przewodnik musi przypadać na maksymalnie 5 osób. W przypadku grupy 6 osób do 10 musi być dwóch przewodników i tak dalej... Przewodnik prowadzi i niesie lampę oświetlającą niewielki wycinek jaskini. W jaskini nie ma żadnego stałego oświetlenia...






Są za to piękne formacje skalne. Do pewnego miejsca idzie się w obuwiu. Potem zostawia się buty pod skałą i dalej w drogę na boso - w znacznej części przez wodę...










Zające na szczęście były przezorne i wiedząc o słabym oświetleniu zabrały ze sobą "czołówkę", która okazała się wielce przydatna i pomocna...



Dodać warto, że dodatkowo powierzchnia po której się chodzi jest mocno śliska, a żadnych poręczówek nie ma...






















Podziemny świat oczarowuje, ale jednak trzeba powrócić na powierzchnię...











Kolejnym punktem na naszej trasie jest Echo Valley z wiszącymi trumnami. Nie jest to jednak jedyne takie miejsce w tej okolicy i już po drodze zatrzymujemy się w miejscu gdzie wśród ostrych skał widać przytwierdzone do ich powierzchni trumny. I nie są one bynajmniej pustymi atrapami...




Żeby dojść do Echo Valley trzeba przejść obok kościoła Św Dziewicy Maryi, przy bramie między parkingiem a cmentarzem opłacić wstęp po PHP 10 od osoby, przejść przez cmentarz i następnie iść ścieżką do prowadzących do doliny schodów... Trasa nie jest skomplikowana, ale wymagane jest by z turystami szedł przewodnik. Nie po to, żeby pokazywać drogę bo ta jest nawigacyjnie prosta tylko po to, żeby powstrzymać turystów przed niegodnymi świętego miejsca zachowaniami...






Dla potrzebujących dodatkowych atrakcji, po drodze do skały, na której umieszczone są trumny ulokowała się ekipa umożliwiająca potraktowanie przeciwległej ściany doliny jako ścianki wspinaczkowej...


No i jesteśmy przy "Ścianie Trumien". Do pionowej ściany przymocowano kilkanaście trumien z nazwiskami spoczywających w nich osób. Sagada nie jest jedynym miejscem na świecie gdzie spotkać możemy takie pochówki. Znajdziemy je również w różnych prowincjach Chin czy w Indonezji...


Filipiny są, przynajmniej w teorii, krajem opartym na bardzo silnej, przywiezionej tu przez Portugalczyków i Hiszpanów, wierze katolickiej. Ale... No właśnie... Jest pewne ale... Otóż mimo lat władzy na Filipinach Hiszpanom nie udało się do końca podporządkować sobie mieszkańców terenów górskich, np. Cordillera takich, jak plemię Igorot. Nie tylko pozostali oni niezależni od władz, ale też i nie wyrzekli się swojej tradycji w tym religii i praktyk animistycznych. I nawet nadal często zdarza się, że choć niby ktoś zostaje katolikiem ale praktyk animistycznych się nie wyrzeka ani on ani rodzina. Widać to na przykładzie trumny z krzyżem ale jednak wiszącej na skalnej ścianie.


Nowsze trumny mają już znany nam współczesny kształt, starsze, jak te po lewej stronie zdjęcia to przecięte i wydrążone pnie drzew, w których złożono zmarłych.


Ktoś zapyta - ale czemu nie można było normalnie pogrzebać tych trumien w ziemi tylko trzeba było osadzać je na wpuszczonych w skałę belkach. Otóż są co najmniej cztery całkiem logiczne powody. Po pierwsze wyznawcy animizmu wierzą, że umieszczenie trumny w takim miejscu na skalnej ścianie sprawia, że zmarły znajduje się bliżej nieba, a więc i bliżej duchów swoich przodków, z którymi ma się spotkać. Po drugie, ludzie bali się pochówku w ziemi zakładając logicznie, że w ziemi trumna zacznie przepuszczać wodę, a to spowoduje, że umieszczone we wnętrzu ciało zacznie gnić... Lepiej więc było umieścić trumnę ze zwłokami w przewiewnym miejscu gdzie bardziej prawdopodobnym zjawiskiem była mumifikacja niż rozkład... Po trzecie,obawiano się, że zwłoki zostaną odkopane i pożarte przez bezpańskie psy, co byłoby absolutną katastrofą. No i wreszcie po czwarte miejscowe życie nie do końca oparte było na pokoju i przyjaźni ze wszystkimi wokół. We wschodnim Bontoc mieszkały plemiona łowców głów. Dla nich głowa zmarłego była świetnym trofeum wojennym do zabrania i prezentowania w domu jako podkreślenie wartości wojownika. No a gdyby zmarłemu ukradziono głowę, to jak miałyby go rozpoznać duchy przodków...



W kilku miejscach przy trumnach wiszą na ścianie krzesełka. Co robi krzesło przy trumnie? Otóż istnieje pogrzebowy ceremoniał. Po śmierci członka rodziny należy zarżnąć dwa woły i trzy kurczaki - jeżeli kogoś nie stać na tak bogatą ofiarę wystarczy jeden wół i dwa kurczaki. Ale zawsze liczba zwierząt musi być 5 lub 3. Następnie nieboszczyka sadza się na sangadil czyli krzesło śmierci, przywiązuje ratanem lub lianą i okrywa kocem. Krzesło śmierci ustawia się tak, by nieboszczyk zwrócony był twarzą do drzwi domu i oddaje się mu cześć. Zwłoki są okadzane dymem, żeby zapobiec szybkiemu rozkładowi ciała i przykremu zapachowi. Po kilku dniach zwłoki przekłada się do trumny i odnosi na miejsce pochówku. Po drodze dobrze jest, jak z trumny na żałobników wyciekną jakieś płyny, bo krew zmarłego, która spadła na człowieka w trakcie procesji do grobu przynosi pono szczęście. 


Zauważyć też trzeba, że te trumny w naszych kategoriach są jakieś małe. Większość starych trumien mierzy około metra długości. Czyżby pochowani w nich ludzie byli tak niskiego wzrostu? Nie. Ludzie z plemienia Igorotów wierzą, że człowiek powinien odejść z tego świata w takiej samej pozycji, w jakiej na ten świat przybył więc należy pochować go układając ciało w pozycji embrionalnej, co przy okazji wymagało połamania nieboszczykowi kości...


Wystarczy tych cmentarnych atrakcji. Nasz przewodnik ma dla nas jeszcze jedną atrakcję - zachód słońca z punktu widokowego Marlboro Hill. No to jedziemy... 



Na szczycie parking i łączka oraz niewielkie jeziorko. Pełno czekających na zachód słońca ludzi i atmosfera pikniku. Tu i tam grillowanie... Jest fajnie...















No i zrobiło się ciemno... Wracamy do hotelu na kolację w świątecznej atmosferze.












Trzeba przyznać, że kolacja świetna... A jutro znowu w drogę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz