Dzisiaj lecimy do Kambodży.
W hotelu,poprzedniego dnia, zamawiamy taksówkę na rano na lotnisko Don-Mueng. Lot mamy o 10.20 radzą, wyjechać z hotelu o 7.00. Nigdy nie wiadomo jakie będą korki i gdzie będą protesty.
Dzień zaczynamy od śniadanka i dużej ilości kawusi.
W hotelu zostawiamy 1 walizkę, pierwsze 3 dni darmowe, za każdy kolejny płacimy 20 bathów.
Jedziemy na lotnisko, kierowca pyta jak chcemy jechać, odpowiadamy, że autostradą. Dojazd zajął nam jakieś 40 min, wszystkie opłaty były w cenie. Za taksówkę płacimy 500 bathów.
Jesteśmy już odprawieni więc nadajemy tylko bagaż i idziemy do kontroli paszportowej. Wszystko przebiega bardzo sprawnie i szybko.
Na strefie bezcłowej obowiązkowy oblot sklepów.
Nasz samolot już jest gotowy do lotu. Wpuszczanie pasażerów na pokład idzie szybko, nikt nie waży bagaży i nie sprawdza ich wielkości.
Lot spokojny i dosyć krótki, nawet nie wiem kiedy znaleźliśmy się nad Siem Reap.
Wysiadamy i idziemy do terminala.
Mamy wydrukowane e-wizy, bez większych kolejek przechodzimy przez odprawę. Wcześniejsze załatwienie wizy jest super rozwiązaniem, niby lotnisko małe, przylatujących też niezbyt wielu, ale jednak... kolejka po wizy całkiem duża.
Wychodzimy przed terminal i szukamy kierowcy (hotel miał darmową usługę odbioru z lotniska), okazuje się, że czekamy jeszcze na innych gości, dla nas to nie problem, jesteśmy na wakacjach, nigdzie nam się nie spieszy.
Po około 30 min są wszyscy, możemy jechać.......... , ale najpierw musimy przejść spory kawałek na piechotkę. Samochody nie mogą parkować przed terminalem. Busik podjechał, turysty się zapakowały i w drogę.
Mijamy piękne hotele, niektóre przypominające pałace, oj chciało by się tu pomieszkać, ale strasznie daleko od miasta. Rozglądamy się w prawo i w lewo, podziwiamy okolicę i nagle jesteśmy w hotelu Royal Crown, który mieści się w centrum miasta.
W hotelu przywitano nas soczkiem.
Szybki meldunek i idziemy do pokoju.
Mamy godzinkę na prysznic, odpoczynek i idziemy na spotkanie ze Sraponem, kierowcą tuk tuka, który przez wszystkie dni będzie woził nas po okolicy. Kierowcę zamówiliśmy jeszcze w Polsce przez FB i byliśmy z niego bardzo zadowoleni. Dostosowywał się do naszych potrzeb, nigdzie nie gonił, przed wejściem do świątyń mówił gdzie pójść i co ważnego zobaczyć. Za każdym razem po naszym powrocie do tuk tuka czekały na nas zimna woda i wilgotne chusteczki.
Najpierw jedziemy po bilety na Apsara dance, a następnie Srapon zawozi nas nad Tonle Sap do Kampong Pleuk i Kompong Khleang. Bardzo chcieliśmy zobaczyć wioski do których dociera mało turystów i nie docierają zorganizowane wycieczki autokarowe. Naczytaliśmy się o komercji i masówce, a my chcieliśmy zobaczyć jak naprawdę żyją tam ludzie.
Kupujemy bilety na łódź, okazuje się że Srapon płynie z nami, jest nam bardzo miło. Cała łódka tylko do naszej dyspozycji.
Tonle Sap to największe jezioro na Półwyspie Indochińskim. Bardzo zmienne pod względem stanu wody w zależności od pory roku. Powierzchnia jeziora waha się od ok. 2,5 tys. km w porze suchej do ok. 15 tys. km² w porze deszczowej. Głębokość wynosi od 0,2 m do 14 m. Jezioro jest połączone przez rzekę Tônlé Sap z Mekongiem.
Ciekawostką jest, że na początku pory deszczowej rzeka Tônlé Sap zmienia kierunek swego biegu i zaczyna płynąć wstecz, wtłaczając piętrzące się wody z Mekongu. Poziom wody jeziora gwałtownie się podnosi. Cofająca się rzeka Tônlé Sap nanosi do jeziora żyzne osady rzeczne oraz duże ilości ryb z Mekongu. Jezioro jest jednym z najbardziej zasobnych w ryby słodkowodnych akwenów na świecie. Roczne połowy wynoszą 170–210 tys. ton
Na jeziorze wybudowano pływające wioski i domy na palach. Do takich wiosek właśnie płyniemy.
Cudowne rozwiązanie, sklep przypływa do nas, a nie my płyniemy do sklepu.
Przesiadamy się na małe łodzie i pływamy po dżnungli namorzynowej.
Srapon rozmawia z kobietką z naszej łodzi i po chwili ta odpływa w bok, pływamy sami, jest super.
Wracamy na dużą i płyniemy dalej podpatrując życie codzienne mieszkańców wioski.
Wcześniej wiele się naczytałam na temat naciągania turystów, dzikich tłumów pływających w to samo miejsce. Tutaj było spokojnie, nikt nas nie namawiał do zakupów, datków na szkołę itd.
Naprawdę warto to miejsce odwiedzić, zapłacić 40$ za łódź tylko do naszej dyspozycji, następnie za dodatkowe 10$ od osoby przesiąść się na małe łódki i popływać po jeziorze z bardzo przedsiębiorczymi kobietkami, które stworzyły "własną spółdzielnię" i w czasie kiedy mężowie
łowią ryby, one zarabiają obwożeniem turystów.
Wracamy do Siem Reap, jesteśmy głodni, ale gdzie zjeść? I tu kusi, i tam smacznie wygląda, szukamy kuchni kambodżańskiej, ja jestem zafiksowana na Amok, DZ na Lak Lok.
Znajdujemy super miejsce
Jako starter "sajgonki" w wersji bez smażenia, czyli summer rolls
a dalej, wołowy Lak Lok i poniżej Amok
Po nasyceniu brzuszków idziemy na mały spacerek po centrum.
No i Aniołek Zakupów się zjawił...
Co kupiłem, nie mogę pokazać, ale zakupy były udane.
Na koniec moje ulubione drzewko (może kiedyś w domciu tak ubiorę, tyko kto te serki zje....., ja tylko pod postacią kremu do ciasta, a kto ciasto zrobi..... )
Wracamy do hotelu
Na miłe zakończenie dnia drinie przy basenie.
I idziemy spać, jutro wschód słońca w Angkor... oj będzie bolało koło 4 wstać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz