Jedziemy do Margao, które słynie z targów. Miasteczko samo w sobie jest średnio ciekawe, tradycyjna zabudowa kolonialna, park w centrum miasta, wąskie zatłoczone uliczki.
Natomiast targ jest bardzo interesujący
Jak tam pięknie pachniało 

Na basenie było ok, ale nam się chce na plażę. No to myk i jesteśmy ,a tam to już tylko tak było 

Na plaży oczywiście zostajemy aż do zachodu słońca
.

Pojawiają się tłumy miejscowych
ale jak tu nie przyjść na takie widoczki 

Zachód słońca jak zwykle na Goa był piękny, ale czas pomyśleć o kolacji
. Wracamy do hotelu, gorący prysznic, „cieplejsze” ubranko wkładamy i idziemy na „randkę”
. Dzisiaj siadamy przy stoliku na piasku, bliżej wody i całej reszty ( oczywiście chodzi o moje psiaki, z którymi się już zaprzyjaźniłam)
. W karcie jest spory wybór sizzlerów i mój ulubiony kurczak Tandori. Łamię sobie głowę co wybrać
. A tu DZ wyskakuje, że on weźmie sizzlera krewetkowego (krewetki to on tylko toleruje, ale żeby za nimi przepadał i chętnie jadł jako ulubione danie
?), a ja mogę kurczaka. No układ idealny
dwa moje ulubione dania .






Siedzę zadowolona na maksa, idzie pierwsze danie. Mój kurczaczek 

A potem. Kelner idzie z sizzlerkiem. Staje i przed nami z kieszeni wyciąga zapalniczkę, sprawnie polewa potrawę alkoholem, podpala i tadam . O rany, ale to był spektakl
. No nie wspomnę o smaku sizzlerka
. Mega doznania. Dzięki Ci DZ za zrobienie mi przyjemności
.



A cała ceremonia podania wyglądała tak 

a to już po "spłonięciu"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz