niedziela, 3 marca 2019

Hacienda - Laguna Gri-Gri - Playa Grande

Kolejny dzień to kolejna wycieczka, tym razem wzdłuż wybrzeża.
Najpierw odwiedzamy hotel w Cabarete, skąd zabieramy kolejnych uczestników.
Przed hotelem przywitały nas palmy wędrowca. Sam hotel wyglądał całkiem ładnie a najciekawszy był hall recepcyjny...




Już w komplecie pojechaliśmy do niewielkiego prywatnego gospodarza, zobaczyć, jak działa dominikański rolnik, co i jak uprawia oraz jak żyje.



Dom mieszkalny nie zrobił na nas specjalnego wrażenia, a szczególnie kuchnia... Ale za to drzwi do domu były ładne...



No to obejrzyjmy gospodarstwo... I tu zdziwienie. Nie ma obory, stodoły, nie ma konia ani traktora, nie ma pługa czy brony i nie ma hektarów pola ornego. Za to jest coś jak mała dżungla w której rosną uprawiane tu rośliny... 
Jako pierwszą zauważamy solidną papaję z dużą ilością dojrzewających owoców...



Zielone pomarańcze pamiętamy z dostaw do Polski z Kuby na święta... Do konsumpcji są średnie za to świetnie nadają się na sok...


Banany rosną w przeróżnych miejscach i właśnie kwitną i dojrzewają...


Po raz pierwszy widzimy kakaowiec. Zadziwia to, że owoce wyrastają z pnia z kory drzewa, a nie jak normalne owoce z końcówek cienkich gałązek...




Palmy są najwyższymi roślinami na plantacji i jest ich tu kilka rodzajów...


Tak przygotowuje się sadzonki palmy kokosowej...





W całym tym gąszczu rosną też ananasy, ale aktualnie owoców jeszcze brak...


Właściciel przygotowuje dla nas dojrzałego kokosa...















Jest też i kawa...









Na koniec czeka na nas stół z produktami tej plantacji do skosztowania.


 Po degustacji ruszamy w kierunku Laguny Gri-Gri.



 Laguna Gri-Gri to duży kompleks lasu namorzynowego poprzecinany kanałami stanowiący idealne miejsce dla ptaków, których są tu tysiące. Położona jest koło miejscowości Río San Juan około 100 km od Puerto Plata. Do 1958 roku był tu jedynie niewielki strumień. Po trzęsieniu ziemi zmieniło się ukształtowanie terenu i powstała ta plątanina kanałów  na skutek wypełnienia niecki przez wody wcześniej podpowierzchniowe. Laguna łączy się z otwartym morzem. Zwiedzanie to półgodzinna przejażdżka łódkami do jaskini Jaskółczej i z powrotem. Niestety zaczyna padać... Ale co tam trzeba to zobaczyć więc płyniemy...














 Pod osłoną mangrowców deszcz nie był zbyt uciążliwy, jednak po wypłynięciu na morze, bez osłony drzew okazał się dość przykry, a na dodatek narastał na sile...







Na krótko schowaliśmy się w jaskini, ale trzeba było wracać...










I tak nam lało w drodze powrotnej...












 No cóż, nie zawsze i nie każdemu świeci słońce. Z laguny Gri-Gri udaliśmy się na Playa Grande i rozpoczęliśmy od lunchu. Tym razem zamówiliśmy langustynki i drineczka w ananasie...












 Playa Grande otoczona jest dżunglą. Jest częściowo piaszczysta, a częściowo porośnięta trawą. Na szczęście przestało padać i możemy trochę pospacerować po okolicy...





Przy samej plaży jest kilka dość żałosnych straganów z których większość, zważywszy na dzisiejszą pogodę była zamknięta...






Na plaży znajdujemy przyjaciół, którzy towarzyszą nam w naszych spacerach za małe pogłaskanie...














Trzeba przyznać, że przy ładnej pogodzie miejsce byłoby naprawdę piękne.





No cóż, organizatorzy chyba przewidzieli, że przy takiej pogodzie turyści mogą być nieco rozczarowani bo zaopatrzyli niewielką grupę w odpowiednie zapasy rumu Brugal i zapoiki...



Wracamy znowu z przystankiem w Cabarete. Tym razem spotykamy kilku Polaków, którzy, z tego samego biura co my wybrali się do tego hotelu. No i słyszymy, że hotel niby ładny ale podle utrzymany, że brudno, że z jedzeniem wcale nie najlepiej no i że jak pada, to leje się do pokojów. No to zaczynamy bardziej doceniać nasz hotel...





 My wracamy do suchego pokoju i na dobrą kolację oraz solidne drinki w barze.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz