Rano zjadamy pyszne śniadanko, spory wybór dań induskich, europejskie w standardzie, niestety kawa fatalna……., podobno pyszne herbaty były, ale ja na śniadanie muszę mieć duuużżżo dobrej kawy,a tu buuuuu . Pomimo wtopy z kawą hotel polecam .
Szybkie wymeldowanko i wracamy do Hampi. Okazuje się, że rano są jeszcze gorsze korki niż poprzedniego dnia . Niestety musimy przejechać przez przejazd kolejowy, a tu pociąg za pociągiem…….
Oj w takim korku to dawno nie stałam ….., co ciekawe ja miałam pianę na ustach , DZ kręcił się jak w ukropie , a nasz Piętaszek luz totalny . Szybka odkręcona, łokieć się wietrzy….., muza na maksa podkręcona , gdybym ja wiedziała co on planuje
Uf jakoś udało nam się dojechać na miejsce. Wszędzie już sporo zwiedzających. Na początek idziemy zobaczyć dwie położone blisko siebie świątynie Badaviling i Lakshmi Narashimpa. Musimy chwilkę poczekać bo właśnie podjechał autokar z wycieczką, a świątynie są bardzo malutkie. Nie chcemy się tak tłoczyć
Jedziemy w kierunku Achyuta Deva Raya. Droga dojazdowa do świątyni biegnie wśród ruin miasta.
Achyuta Raya Temple zbudowana została w 1542 roku i poświęcona była Lordowi Tiruvegalanata , jednej z postaci Wisznu. Początkowo znana była jako Tiruvegalanata Temple, ale z czasem zaczęto ją nazywać imieniem króla, za panowania którego powstała.
Oczywiście nie możemy sobie odpuścić spotkania z Ganeshą. Idziemy zobaczyć świątynię dedykowaną temu przesympatycznemu idolowi.
Kolejne odwiedzane przez nas miejsce to Hampi Bazaar o długości ponad kilometra ciągnący się od wzgórza Matanga aż do świątyni Virupaksha. Do niedawna cały bazar tętnił życiem, w dawnych domostwach, bogatych kupców mieszkali, biedni obywatele Hampi, a w pawilonach kwitł handel. Władze Karnataki w obawie przed całkowitym zniszczeniem zabytku zakazały handlu i przymusowo wysiedlili z tego miejsca ludzi. Teraz handel kwitnie pod świątynią i wokół parkingu przy bazarze.
Na wschodnim końcu bazarau znajduje się słynna rzeźba Nandi.
Tutaj widać dlaczego władze kazały opuścić wille „dzikim” lokatorom. Troszkę niefajnie obchodzili się z zabytkami .
Ocalała willa bogatego kupca
Do niedawna zamieszkała willa
Moja ulubiona induska elegantka. Ślicznie wyglądała
Teraz zapraszam do największej i najpiękniejszej świątyni w Hampi - Virupaksha Tample . Świątynia powstała w siódmym wieku n.e. i uważana jest za jedną z najstarszych czynnych świątyń w Indiach .
Teoretycznie wstęp do niej jest bezpłatny, ale jest jeden myk (a właściwie parę myków) . Przed wejściem trzeba zostawić buty i tu jest symboliczna opłata za ich pilnowanie , za możliwość robienia fotek trzeba zapłacić 50 wariatów , a za filmowanie chyba 500 (tego nie jestem pewna, zbyt wiele czasu minęło i pamięć mnie zawodzi ).
W tym miejscu zostawiamy buty. Pamiętajcie o zabraniu skarpetek. Niestety na bosaka chodzi się niemiło, nagrzane i brudne kamienie nie są przyjazne naszym stopom
Świątynia jest poświęcona bogu Sziwa, znanemu tu jako Virupaksha, czyli małżonkowi miejscowej bogini Pampa. Trochę skomplikowana jest ta ich mitologia
jak musiało być pięknie....
ale za chwilę naj naj.... zostanę pobłogosławiona
W świątyni jest Jej Wysokość Lakszmi, słonica wyszkolona przez Angola….
Za kasę udziela błogosławieństwa. No cóż daliśmy się ponieść emocjom i uzyskaniem kolejnego namaszczenia ( w końcu w Chinach też zostawialiśmy symboliczną opłatę , a ile w PL trzeba zapłacić….. ). Szkoda tylko, że Angol jest takim materialistą
Po otrzymaniu błogosławieństwa wracamy do samochodu i opuszczamy Hampi. Oczywiście czujemy niedosyt, chętnie byśmy zostali w tym miasteczku dłużej, ale przed nami kolejne atrakcje .
Jedziemy w kierunku Badami. Nasz kierowca znowu wpadł w trans i pędzi z iście żółwią prędkością. Oczywiście jak zwykle udaje, że nic nas nie rozumie , co jakiś czas gubi drogę, na domiar złego rozpierniczył radio na cały regulator, dłubie w nosie i pluje przez okno (a ja się modlę, żeby nie dostać rykoszetem ) . Mamy go serdecznie dosyć, na szczęście widoki za oknem interesujące.
Na przedmieściach Badami zauważamy kamienny wóz rytualny Badashankari Devi Teru. Zatrzymujemy się żeby go dokładniej obejrzeć. Oczywiście nie ma porównania z wozem w świątyni Vitala ale przyznam, że ciekawy obiekt.
Jezioro Haridra Teertha
taką śliczną aleją jedziemy do hotelu
Docieramy do hotelu Rajsangam International . Niestety w Badami nie ma zbyt dużego wyboru hoteli, raczej wszystko w podobnym standardzie. Widziałam jeden hotel z nieco wyższej półki, ale jego cena zdecydowanie mi nie odpowiadała. Troszkę obawiałam się jak ten nasz hotel będzie wyglądał, ale wszystko było ok. Jedynie trochę przeszkadzały nam małpy i ich wyczyny. Były mega agresywne i niestety załatwiały swoje potrzeby na balkonie. Ja się śmiałam, że ta ich agresja to spowodowana jest głodem nikotynowym, bo jak zostawiliśmy pety w popielniczce na balkonie to się rzuciły jak szalone, pobiły się o nie, a zwyciężczyni po prostu je zjadła .
To nasi współlokatorzy
walczyły ostro
Badami to dawna stolica księstwa Chalukyas. Miasto słynie z wykutych w skale świątyń.
Nieświadomi tego co nas spotka postanawiamy pojechać zobaczyć sławę miasta. Schodzimy do samochodu, szukamy Piętaszka i kurna nigdzie go nie ma. Pytamy w recepcji, czy wiedzą gdzie jest, szukamy go w pobliskiej restauracji, sklepach. No nie ma baranka, przepadł gdzieś. No cóż szkoda nam czasu, pytamy jak daleko jest do jaskiń i postanawiamy zrobić spacerek przez miasto.
Oczywiście nie poszliśmy główną drogą tylko na skróty pomiędzy ich domostwami. No powiem, że była to mocna przeprawa. Takiego syfu dawno nie widziałam. Śmieci, zwierzęta i dzieci wszystko w jednym rynsztoku, masakra. Ludzie jednak uprzejmi, pozdrawiają nas, machają, wskazują drogę. No cóż życie w Indiach nie jest proste. Fotek ze spaceru przez miasto nie robiliśmy, bo nam było głupio to wszystko focić. Mam tylko jedno, które w niewielkim stopniu pokazuje jak wyglądają „dzielnice” mieszkalne.
Wzgórza Vatapi i Ilavala tak nas zachwyciły, że zapomnieliśmy o naszym celu czyli jaskiniach. Jest tu tak ślicznie, że postanawiamy obejść w jezioro Ajhole i popatrzeć na te wzgórza od strony świątyni Durga. Przez całą drogę towarzyszy nam biały pies , skacze bawi się z nami. Zawsze przystaje tam gdzie my. Dochodzimy do bram muzeum archeologicznego, strażnik namawia nas na wejście, ale nam się nie chce, chodzenie po muzeach to nie nasza bajka .
Chwilę rozmawiamy z lokalsami i ruszamy dalej. Pies nam towarzyszy aż do momentu kiedy wzgórze przestaje być mega strome i przechodzi w płaskie wzniesienie porośnięte krzakami. Tu nasz towarzysz skręca, my idziemy dalej. Pies wraca, merda ogonem, podskakuje szczeka i pokazuje żeby iść za nim. My jednak nie mamy ochoty. Pies był tak namolny, że postanowiłam iść i zobaczyć co on tam znalazł . Poszłam kawałek, ale nic nie widzę, wzgórza i krzaki nic więcej . Postanawiam zawrócić, ale pies mi przeszkadza i ciągnie mnie dalej. Po chwili pojawiają się pierwsze ruinki i zaczynam się orientować, że idę w kierunku pozostałości pałacowo-obronnych . Wołam Dużego i wdrapujemy się na górę nie po niezliczonej ilości schodów, ale po lekko nachylonym wzgórzu. Nasz wspaniały przewodnik gdzieś zniknął i już go więcej nie spotkaliśmy, drugiego dnia też byliśmy nad jeziorem, ale psiaka nie było ,a miałam dla niego smakołyki w ramach podziękowań
W życiu byśmy tej drogi nie znaleźli. Zresztą przy bramie do muzeum nie powiedzieli nam, że jest to również wejście prowadzące do pałacu więc myśleliśmy, że pałac jest w innym miejscu. Szukajcie naszego przewodnika, który wskaże wam dłuższą ale łatwiejszą drogę lub wejdźcie po schodach. Jest wysoko i stromo, ale warto. Naprawdę fantastyczne miejsce, nigdy bym sobie nie darowała, że tam nie byłam .
Zaczęło się od tego widoku
A potem było tak
Rozochoceni widokami idziemy zobaczyć świątynię Bhutanatha. Jedna świątynia znajduje się po wschodniej części jeziora Agasthya, a druga po północno wschodniej. Dochodzimy do świątyni i okazuje się, że strażnicy właśnie ją zamykają ale jak zobaczyli nasze smutne miny to otworzyli nam wszystkie pomieszczenia . Bhutanatha początkowo była świątynią dżinijską, później przejęli ją lingajaci i od tego czasu poświęcona jest Sziwie, o czym świadczy obecność Lingi i Nandu.
To nasi współlokatorzy
walczyły ostro
Badami to dawna stolica księstwa Chalukyas. Miasto słynie z wykutych w skale świątyń.
Nieświadomi tego co nas spotka postanawiamy pojechać zobaczyć sławę miasta. Schodzimy do samochodu, szukamy Piętaszka i kurna nigdzie go nie ma. Pytamy w recepcji, czy wiedzą gdzie jest, szukamy go w pobliskiej restauracji, sklepach. No nie ma baranka, przepadł gdzieś. No cóż szkoda nam czasu, pytamy jak daleko jest do jaskiń i postanawiamy zrobić spacerek przez miasto.
Oczywiście nie poszliśmy główną drogą tylko na skróty pomiędzy ich domostwami. No powiem, że była to mocna przeprawa. Takiego syfu dawno nie widziałam. Śmieci, zwierzęta i dzieci wszystko w jednym rynsztoku, masakra. Ludzie jednak uprzejmi, pozdrawiają nas, machają, wskazują drogę. No cóż życie w Indiach nie jest proste. Fotek ze spaceru przez miasto nie robiliśmy, bo nam było głupio to wszystko focić. Mam tylko jedno, które w niewielkim stopniu pokazuje jak wyglądają „dzielnice” mieszkalne.
Dochodzimy do jeziora Agastya i znika koszmar, a pojawiają się takie widoki . Warto było przejść przez ten cały syfek żeby tu dotrzeć
Chwilę rozmawiamy z lokalsami i ruszamy dalej. Pies nam towarzyszy aż do momentu kiedy wzgórze przestaje być mega strome i przechodzi w płaskie wzniesienie porośnięte krzakami. Tu nasz towarzysz skręca, my idziemy dalej. Pies wraca, merda ogonem, podskakuje szczeka i pokazuje żeby iść za nim. My jednak nie mamy ochoty. Pies był tak namolny, że postanowiłam iść i zobaczyć co on tam znalazł . Poszłam kawałek, ale nic nie widzę, wzgórza i krzaki nic więcej . Postanawiam zawrócić, ale pies mi przeszkadza i ciągnie mnie dalej. Po chwili pojawiają się pierwsze ruinki i zaczynam się orientować, że idę w kierunku pozostałości pałacowo-obronnych . Wołam Dużego i wdrapujemy się na górę nie po niezliczonej ilości schodów, ale po lekko nachylonym wzgórzu. Nasz wspaniały przewodnik gdzieś zniknął i już go więcej nie spotkaliśmy, drugiego dnia też byliśmy nad jeziorem, ale psiaka nie było ,a miałam dla niego smakołyki w ramach podziękowań
W życiu byśmy tej drogi nie znaleźli. Zresztą przy bramie do muzeum nie powiedzieli nam, że jest to również wejście prowadzące do pałacu więc myśleliśmy, że pałac jest w innym miejscu. Szukajcie naszego przewodnika, który wskaże wam dłuższą ale łatwiejszą drogę lub wejdźcie po schodach. Jest wysoko i stromo, ale warto. Naprawdę fantastyczne miejsce, nigdy bym sobie nie darowała, że tam nie byłam .
Zaczęło się od tego widoku
A potem było tak
Formacje skalne, rośliny i ruinki tworzyły niesamowity klimat. Cudnie nam się spacerowało. Chwilami widoczki troszkę przypominały nam Petrę. Choć przyznam, że troszkę robi wielką różnicę
a na końcu było tak
Tak nam się tu podobało, że jutro chcemy odwiedzić fort znajdujący się nad skalnymi świątyniami.
Niestety okazało się, że wejście do fortu jest zamknięte. Wielka szkoda
Strażnicy cierpliwie na nas czekają, a my odkrywamy „skalne świątynki” no i biegniemy je obejrzeć
Zostawiamy strażnikom tipa, dziękujemy za przysługę i opuszczamy świątynię, ale pozostajemy po tej części jeziora, właśnie zaczął się zachód słońca.
Zaczęło nam burczeć w brzuszkach, postanawiamy wracać i poszukać coś do jedzenia. Wracaliśmy już główną ulicą. Po drodze mijaliśmy jakieś restauracje, żadna nam nie przypadła do gustu. Idziemy więc zobaczyć co można zjeść w restauracji hotelowej. Karta dań olbrzymia, ale wszystkie dania wegetariańskie, no cóż nie będzie dzisiaj mięska…… Ja zamawiam południowoindyjskie thali, a DZ Hakka noodles. Oba dania naprawdę smaczne, nie żałowaliśmy decyzji o zjedzeniu w hotelu.
Po kolacji idziemy na mały spacerek i tu niespodzianka, odnajduje się nasz Piętaszek, uśmiechnięty od ucha do ucha. Na pytanie gdzie był jak go wszędzie szukaliśmy? Odpowiada, że nie rozumie nas *ROFL*.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz