wtorek, 18 lutego 2020

Phu Quoc nieplanowany pobyt


Rano szybko zbieramy się na śniadanie bo mamy prom do Rach Gia , a dalej autobus do Can Tho gdzie chcemy pływać po kanałach Mekongu. Jesteśmy jednymi z pierwszych gości restauracji. Uwijamy się szybko i wracamy do pokoju po walizki. Szybkie rozliczenie w recepcji i gotowi jesteśmy na odkrywanie kolejnych części Wietnamu......
Czekamy na busa i czekamy i coraz bardziej się denerwujemy.... W końcu DZ idzie do recepcji i prosi żeby zatelefonowali do biura i spytali czy przypadkiem o nas nie zapomniano...... Okazuje się, że nikt po nas nie przyjedzie bo jest sztorm na morzu i promy nie pływają...... Podobno wczoraj przekazano taką informację dla hotelu tylko nikt nas nie powiadomił...... Nie muszę opisywać jak się wściekliśmy...... cały nasz plan legł w gruzach tu już nie mamy rezerwacji, a w Can Tho hotel ma rezerwację bezzwrotną i na jutro rano mamy umówioną łódź na Deltę Mekongu.............
Jak nam już trochę wściekłość minęła zaczęliśmy zastanawiać się co dalej...... Pytamy czy są jakieś wolne pokoje w hotelu? Proszą żebyśmy czekali bo wprawdzie wszystko jest zarezerwowane ale może ktoś nie dojedzie i zwolni rezerwację...... Czekamy i odwołujemy nasze rezerwacje w Can Tho..... Dostajemy pokój ale nie mamy pomysłu co dalej bo dowiadujemy się, że od Tajlandii nadciąga tajfun.....  nie wiadomo czy jutro prom będzie pływał......

Cały dzień spędzamy na plaży.... o dziwo słońce świeci i nie pada jak wczoraj.... ba nawet mniej wieje...... gdzie ten tajfun?
































Samoloty nadal latają....







Po kolacji jeszcze raz próbujemy sprawdzić czy są już jakieś decyzje o jutrzejszych kursach promu, ale nic nie wiadomo...... mamy przyjść o 6 rano.......
Rano Duży biegnie do recepcji i wraca z nietęgą miną..... dzisiaj to samo promy nie pływają..... Jesteśmy w czarnej d.........., a o huraganie trąbią już na okrągło w telewizji.... Postanawiamy spróbować kupić bilety na samolot.... Niestety przez neta nie możemy dokonać płatności. Musimy jechać na lotnisko, ale najpierw musimy odzyskać pieniądze za prom czyli pojechać do biura..... Czasu mamy niewiele. Zostaję w hotelu żeby dopakować resztę rzeczy, a DZ jedzie do biura, a potem już razem pędzimy na lotnisko.
Na lotnisku tłumy ludzi...... takich jak my chcących się wydostać jest więcej, a przy okazji dowiadujemy się też, że promy nie pływają już od 3 dni i raczej przez kilka następnych dni nie będą wznowione kursy.....
Udaje nam się kupić bilety za 5 040 000 cena kosmiczna ale nie mamy wyjścia...... Bilety są VIPoskie (co ciekawe economy były w tej samej cenie) więc na samolot możemy poczekać w saloniku gdzie są przekąski i działa wi-fi (na lotnisku nie ma darmowego wi-fi) .
Pada i wieje coraz bardziej, część samolotów odwołano..... nasz ma prawie dwie godziny opóźnienia.... Tracimy nadzieję, że wydostaniemy się z wyspy.... Samolot wylądował i pojawia się informacja, że będą nas wołali na pokład. Idziemy  więc pod gate, a właściwie pod drzwi bo na tym lotnisku jest tylko jedna wielka poczekalnia i oznaczone drzwi, którymi pasażerowie wychodzą do autobusu. Tylko jak tu wyjść w taką ulewę........
Na szczęście mając bilety VIP jedziemy oddzielnym busikiem i mamy asystę pracowników linii, którzy mają ogromne parasole. Pozostali pasażerowie zanim wsiedli do samolotu byli już całkowicie przemoknięci..... Lot do Sajgonu trwał około 40 min. Miasto przywitało nas przepiękną pogodą. Taksówką z lotniska pojechaliśmy na dworzec autobusowy gdzie kupiliśmy bilety do Can Tho za 120000. Dworzec w Can Tho jest daleko od centrum. Taksówka do hotelu kosztowała nas 80 000. Można dużo taniej podjechać lokalnym autobusem ale po tylu przygodach nie mieliśmy na to ochoty.




















A po drodze planowy postój przy terminalu przesiadkowym gdzie pasażerowie mogą się pożywić lub zaopatrzyć na straganach oferujących bogaty wybór produktów z delty Mekongu...

 














Can Tho TTC hotel





Widoki z hotelu poprawiły nam humory...





Odprężeni i zadowoleni spokojnie mogliśmy udać się na kolację. Mały jak zwykle na węch znalazł świetne miejsce z doskonałym jedzeniem i fajnym widoczkiem... Wprost przed nami "Wujaszek Ho"...





Jutro wstajemy w środku nocy i płyniemy na deltę Mekongu. Oby tylko nie padało i był ładny wschód słońca bo złych przygód już nie chcemy....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz