niedziela, 16 lutego 2020

Phu Quoc część południowa wyspy

To miał być nasz ostatni dzień na Phu Quock. W biurze John's Tours wykupiliśmy sobie wycieczkę po południowej części wyspy. 
Niestety rano przywitał nas deszcz i dosyć silny wiatr. Na szczęście podczas śniadania deszczowe chmury rozwiało ale słonko nie mogło się przebić ....... 
Około godz. 9.00 przyjechał po nas busik i ruszyliśmy w drogę. Pierwszy punk programy to wizyta na farmie pereł. 
Phu Quoc słynie z produkcji słonowodnych pereł, które kupowane są głównie przez Rosjan i Chińczyków..... Trochę nas zastanawia czemu Chińczycy targają wyroby z pereł z Wietnamu skoro u siebie takich farm mają setki jak nie tysiące......

Na powitanie zostajemy poczęstowani lokalnym trunkiem. Śmialiśmy się, że to pewnie taki myk żebyśmy nie padli jak zobaczymy ceny wyrobów...... 



Oczywiście zanim ruszymy na zakupy mały instruktaż jak pozyskiwane są perły.... Niestety okazuje się, że sprzedawane tu perły nie do końca są prawdziwe czy jak kto woli naturalne. 
Na tej fermie hodowane są perłopławy, które następnie są odławiane, lekko otwierane i do ostrygi lub małży cieniutką pęsetą wprowadzany jest niewielki koralik. Tak "zaszczepionego" perłopława umieszcza się na specjalnych metalowych siatkach, które przymocowuje się pod powierzchnią wody. Po około 10 dniach wokół "zarodka" pojawia się perłowa otoczka, która sukcesywnie rośnie czyli pokrywa się kolejnymi warstwami.  Ta metoda pozwala na dużo szybsze pozyskiwanie pereł przez co są tańsze...... Chociaż tutaj ceny wyrobów były raczej kosmiczne.....




Po upływie odpowiedniego czasu perłopławy na siatkach ponownie trafiają do warsztatu gdzie perły są wyciągane, szlifowane i sortowane






Pozyskiwanie pereł i produkcja biżuterii to nie jedyna działalność tego zakładu. Mnie dużo bardziej zaciekawiła produkcja Kamei.  Wietnamczycy podtrzymują starożytną sztukę rzeźbienia w kamieniu. Proces jest dosyć skomplikowany, mocno pracochłonny ale efekt zachwyca.
Na muszlach rysuje się wzory, które następnie przy pomocy rożnej wielkości wierteł wycina się, szlifuje, poleruje .........








Ogromne muszle służą do wyrobu rzeźb.........















Kolejny przystanek to ferma pieprzu. Pieprz z Phu Quoc to jeden z najbardziej cenionych na świecie.  Najcenniejszy i najbardziej aromatyczny pieprz uprawiany jest w Khu Tuong. Inne znane miejsca to Ganh Gio, Suoi Da i Suoi May. Pierwsze planacje na wyspie zostały założone przez ludzi z plemienia Hai Nam, którzy po przybyciu na wyspę stwierdzili, że są tu idealne warunki do uprawy tej drogocennej przyprawy.  Obecnie każda plantacja posiada certyfikat jakości, a kilogram suszonego pieprzu osiąga cenę ponad sześciokrotnie wyższą niż kilogram wysokiej jakości kawy. Na pierwszy rzut oka pieprz oferowany w sklepie przy plantacji niczym nie różni się od tego sprzedawanego na bazarze. Ale jak człowiek się bliżej przyjrzy, to jednak jest różnica i trzeba być bardzo ostrożnym.... Ba pieprz na plantacji nie dość, że ma certyfikat jakości to jeszcze wcale nie jest droższy od tego oferowanego na stoiskach dla turystów przy tzw. strefie hotelowej.....  
Ja pieprz zakupiony w Khu Tuong polecam bo ma wspaniały aromat i jak do tej pory jest to najsmaczniejszy pieprz jaki udało mi się kupić. Przebija nawet ten z Kampot....






 W Sim Wine Factory mamy okazję popróbować różnej maści wyrobów alkoholowych.




Ham Ninh Fisfing village to typowa wioska rybacka. Większość domów wybudowana jest na palach wbitych w morze. Mieszkańcy wioski żyją głównie z połowu pereł, krabów i ogórków morskich. Wraz z rozwojem turystki i tu mieszkańcy zaczynają zarabiać na turystach oferując im wszelkiej maści "kurzołapy", trochę wyrobów własnych typu nalewki czy sosy, suszone ryby, kraby, koniki morskie jakieś warzywa, owoce. Przy Bai Vong Port wybudowano sporo "pływających" restauracji.  Przy wiosce są plaże, ale nie polecam się tam zatrzymywać bo są straszliwie zaśmiecone i śmierdzące. Widzieliśmy też hotel. Pomimo szczytu sezonu nie widać było zbyt wielu klientów....... 




















Ho Quoc Pagoda to największa buddyjska świątynia na wyspie Phu Quoc położona niedaleko wioski Suoi Lon. Świątynia jest przepięknie położona na niewysokim wzgórzu przy plaży Bai Dam.

Świątynię i przynależący do niej klasztor wybudowano w 2012 roku na powierzchni 110 hektarów.
Ho Quoc wybudowana została w stylu dynastii Ly-Tran, który charakteryzował się niezwykłą harmonią pomiędzy przyrodą, a wytworem rąk ludzkich. Po wspięciu się Smoczymi Schodami na wzgórze podziwiać można niesamowite panoramiczne widoki na góry, wyspę i morze. My nie mamy zbyt wiele szczęścia, jest pochmurno i woda nie ma szmaragdowego koloru, ale widziałam zdjęcia gdzie śmiało mogę powiedzieć, że z tej świątyni są najpiękniejsze widoki na wyspę. Wielu turystów przyjeżdża tu na wschód słońca bo jest to najlepszy na Phu Quoc  punkt do podziwiania tego zjawiska.






Nad świątynią króluje Bogini Miłosierdzia.

















No i przyszedł czas na najładniejszą plażę wyspy czyli Bai Sao. Biały piasek i spokojna krystaliczna szmaragdowo-niebieska woda to największe atuty tego miejsca. Plaża jest bardzo popularna wśród turystów i pomimo, że byliśmy w złą pogodę w okolicach restauracji i leżaków oraz wypożyczalni sprzętu wodnego były tłumy. Wszelkie udogodnienia są płatne.... 50 000 za leżak, 80 000 za szafkę, 20 000 za prysznic..... Ceny w restauracjach też są wyższe. Plaża jest długa i zachęca do spacerów, ale..... im dalej odchodzimy od restauracji tym jest brudniej..... Za skałami to już jedno wielkie śmietnisko...... Gdyby ktoś się potrudził i sprzątnął ten cały syf to byłby tu raj na ziemi. Bo nawet w deszcz było tu pięknie.....
























Na plaży pogoda  nas nie rozpieszczała. Wiatr i ulewa spowodowały, że trzeba było się ewakuować. Pojechaliśmy więc do Fish Souce Factory. 
Już po wyjściu z busika uderza nas charakterystyczny zapach, który prześladował nas podczas spaceru po Duong Dong gdzie jest chyba najwięcej przydomowych fabryczek sosu rybnego.....
Sos rybny z Phu Quoc to  kolejny wyjątkowy produkt na skalę światową. Niezwykłe właściwości sos zawdzięcza sardelom, które występują w wodach w tej okolicy. Charakterystyczne ukształtowanie wyspy powoduje, że w okolicznych wodach znajduje się dużo glonów i planktonu czyli pokarmu dla sardeli. Występuje tu kilkanaście gatunków tych ryb ale tylko trzy gatunki są naprawdę cenne i to właśnie z nich produkuje się najsmaczniejsze sosy. Ryby to nie wszystko, ważne jest też to, że sardele kisi się w drewnianych kadziach wykonanych z brązowego buku będącego endemiczną rośliną Phu Quoc. Kadzie w dużych fabrykach mają od dwóch do czterech metrów wysokości i średnicę od półtora do trzech metrów. Każda kadź mieści od 7 do 13 ton ryby. Podobno wyprodukowany tu sos nie traci swych wartości przez 60 lat. 

Teraz już wiemy, że jeżeli na etykiecie pojawia się nazwa Soc Tieu, Com Do lub Com Than to są to właśnie te najszlachetniejsze gatunki sardeli zawierające od 36 do 40% białka.
Na wyspie jest ponad 100 fabryk sosu i każda z nich produkuje go wg tych samych receptur co 200 lat temu. Najbardziej wykwintnym sosem jest ten produkowany z czarnej sardeli Com Than. Charakteryzuje się on słodkawym smakiem, intensywnym aromatem i świetnie nadaje się do tzw. sosów do maczania.   
Phung Hung factory ma oczywiście niewielki sklepik gdzie można zakupić sosy i co ważne pakują je tak, że naprawdę ciężko o rozbicie butelki. Mają też sosy w plastikowych butelkach, które są łatwiejsze do przewożenia. Chociaż na wyspie produkuje się około 18 mln ton sosu rocznie to na lądowej części Wietnamu wcale nie jest łatwo kupić ten sos. 


Przefermentowany sok z zasolonych sardeli wężykiem odprowadzany jest do pojemników i mamy gotowy produkt......






Coconut Prison to smutna pamiątka minionych czasów. Więzienie swą nazwę wzięło od pobliskiej wioski Nha Tu czyli wioski kokosowego drzewa. Więzienie zostało wybudowane przez Francuzów w 1949 roku. Podczas "Wojny Amerykańskiej" w 1967 roku, rząd z Sajgonu rozbudował je i osadzał w nim więźniów politycznych, czyli tzw. więźniów komunistycznych sprzeciwiających się władzy i Stanom Zjednoczonym. Więzienie działało przez 7 lat i w tym okresie życie straciło tu około 4000 osób, osadzonych było ok. 40 000. Było to jedno z najcięższych więzień w Wietnamie, okrutne tortury .... gotowanie żywcem w ogromnym wooku, wybijanie zębów młotkiem, miażdżenie lub wypalanie genitaliów, rażenie prądem, wbijanie gwoździ w czaszkę lub kolana, wypalanie oczu żarówką można teraz zobaczyć na modelach. Głodzenie czy umieszczanie więźniów w "klatce tygrysa" to jedne z najłagodniejszych tortur....... 
Więzienie składało się w sumie z 14 obszarów (dwa ostatnie dobudowano w 1972 roku).  W każdym obszarze można było umieścić około 3000 więźniów, których pilnowały trzy bataliony żandarmerii wojskowej. Każdy obszar był ogrodzony. Nie było to pojedyncze ogrodzenie bo składało się z 10-15 "warstw" oplecionych drutem kolczastym i każda z nich miała oddzielne ostre oświetlenie.  Ogrodzenia pilnowały cztery bataliony wartownicze. Dodatkowo żeby nikt nie mógł odbić więźniów wyspę z morza i powietrza patrolowało około 4000 zbrojnych. Warto dodać, że całą "obsługę" więzienia stanowili Wietnamczycy...
Każdy obszar podzielony był na podobszary w których umieszczano po około 900 więźniów. Ucieczka z więzienia wydawała się niemożliwa, a jednak było kilku śmiałków, którym to się udało. Wykopali ciasny długi tunel prowadzący pod innymi barakami do lasu poza więzieniem. Dzisiaj w miejscu gdzie tunel się kończył zrobiono komercyjną część ze sklepami i restauracjami.  Niestety w/g nas część komercyjna psuje powagę miejsca i niejeden odwiedzający nawet widząc bardzo realistyczne sceny przedstawiające strażników i torturowanych więźniów nie zastanowi się nad ogromem tragedii jaka spotkała tych ludzi......






Klatki tygrysa gdzie przez kilka dni więźniowie bez względu na warunki atmosferyczne trzymani byli bez jedzenia i picia.











Tunel wykopany przez więźniów.



Po powrocie do hotelu czas na relaks przy basenie. Niestety słonka brak, wieje dosyć mocno, ale to przecież nasz ostatni dzień w tym miejscu i chcemy go wykorzystać na maksa.....





Niby nie widać dużych fal a gdzieś zginęła hotelowa platforma w kształcie serca...... Długo jej szukałam wzrokiem ...... odpłynęła w morze jakieś trzy hotele od nas..... Trochę mnie to zdziwiło bo była mocno przycumowana..... 











Kolejny deszcz tego dnia wygonił nas do pokoju.......  śmieję się, że Phu Quoc płacze bo Zające wyjeżdżają....





Wybieramy się na ostatnią kolację. Jeszcze tylko fotka na moim ulubionym leżaku i możemy iść.... Jak się okazało nie możemy bo nagle zaczęło lać i musimy wrócić do pokoju po parasol....... Zanim dobiegliśmy pod dach moja sukienka już była cała mokra.....


Wczoraj odkryliśmy nową restaurację. Miła obsługa, dobre jedzenie, spore menu. Dzisiaj postanawiamy tam wrócić i okazuje się, że klops.... podobno nie ma już niczego co nas interesuje z menu..... zostały tylko jakieś mega drogie ryby i owoce morza.... Ceny zupełnie od czapy.  Rezygnujemy więc (nie tylko my ) i idziemy do naszej ulubionej SeaFood restaurant. Tu jak zwykle jest wszystko no i jest smacznie.........




Czas wrócić do hotelu i spakować się bo jutro rano przyjedzie po nas busik i odwiezie nas na prom...... 
Podmuchy wiatru są coraz silniejsze i ciężko nam się wraca ...... Nie przeczuwamy  tego co nas spotka jutro ...............................

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz