piątek, 27 października 2023

Jezioro Naivasha

Wracamy na błotnisty brzeg jeziora Naivasha i opuszczamy Crescent Island. Popłyniemy dalej, początkowo wzdłuż jej brzegu.


Wkrótce koło naszej łódki pojawia się jakby na powitanie młody pelikan.


Z daleka widzimy, że na jednym z obumarłych drzew siedzi duży ptak o białym łbie. Po bliższym przyjrzeniu się okazuje się, że to jeden z wielu występujących wokół jeziora Naivasha rybożerów afrykańskich.


Rybożer afrykański żywi się rybami, których pono w jeziorze Naivasha nie beakuje. To ciekawy ptak, który należy do rodziny jastrzębiowatych. Ciekawe jest to, że samiec nie ma zbyt wiele do powiedzenia przy samicy. Samiec waży przeciętnie 2.25 kg a samica "tylko" 3.4 kg. Rozpiętość skrzydeł w przypadku samca to zaledwie 1,9 m, samica 2,4 m. Więc jak tu się sprzeciwiać pani gniazda?


Dookoła widać, jak daleko wody jeziora podnosząc się zalały nadbrzeżne zarośla.


Stado gęsi egipskich właśnie zdecydowało się zmienić miejsce polowania. 


Nieco dalej nad wodę wystaje ciemny grzbiet. To kolejny hipopotam na naszej trasie. Jeden?



Po chwili okazuje się, że są trzy... A moment później już tylko dwa...



Płyniemy dalej, ale silnik naszej łódki zaczyna odmawiać posłuszeństwa. W związku z tym, żeby dokonać szybkiej naprawy nasz przewoźnik wpływa do spokojnej zatoczki i zaczyna grzebać w silniku...




Na otaczających zatoczkę drzewach widzimy dziesiątki, a może i setki ptaków i gniazd. Nasz opiekun mówi, że to miejsce lęgowe kormoranów. Ale jakieś te kormorany inne niż znane nam na przykład z mazurskich jezior. Nasze są całe czarne. Tutaj mamy kormorany białoszyje. Wielkością nie odbiegają od naszych, ale łeb osadzony jest na pokrytej białymi piórami szyi.









Nie jesteśmy tu sami, więc w razie czego jest szansa na pomoc...



Silnik udało się naprawić, więc płyniemy dalej. Na brzegu żeruje stado białych czapli...


Odpływamy nieco dalej od brzegu i nasz opiekun próbuje skusić trzymaną w ręce rybą rybożera do pofatygowania się po łatwą zdobycz. Niestety jest już godzina popołudniowa, łodzi trochę po jeziorze pływało i zapewne oferujących rybkę było już co najmniej kilku, więc żaden rybożer, mimo, że widzimy kilka siedzących na pobliskich drzewach, nie jest zainteresowany...




Za to czujnie przygląda się nam kormoran...




Płyniemy, niby nic się nie dzieje i nagle nad wodą pojawia się wielki łeb z pękiem wodnych zarośli w pysku...





A za moment już go nie ma... 





Miło się pływa, ale czas wracać do Lake Naivasha Crescent Camp.




W oddali widzimy wulkan Longonot i coraz więcej chmur...


W drugą stronę chmur jeszcze więcej a nawet widać błyskawice... 



Na brzegu wita nas kilka sztuk niezbyt pięknego bociana marabuta. Marabut jest ścierwojadem, z zasady jest upaprany resztkami padliny i na dodatek śmierdzi na odległość. Dziób ma na tyle solidny, że jest nim w stanie łamać całkiem spore kości...










To było bardzo udane i ciekawe półdniowe safari. Czas jechać do naszej bazy na kolejne dwie noce. 
A na koniec jeszcze krótki film..


Następny wpis z Sentrim Elementaita... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz