czwartek, 22 października 2020

Prosna

Sianokosy na łąkach u zbiegu rzek Sajny i Guber to dla bocianów jak szwedzki stół. Zlatuje się ich cale stado i chodzą za kosiarką...


No i kilka kilometrów dalej jesteśmy przy ostatnim zaplanowanym na ten dzień obiekcie - ruinach pałacu rodu von Eulenburg w Prosnej. Te ruiny ujęły nas na tyle, że postanowiłem poświęcić im nowy wpis...


I gdy zobaczyliśmy to miejsce zrozumieliśmy dlaczego, jak opowiadał nam jeden miejscowy, zawsze kiedy Pan Hrabia Eulenburg przyjeżdżał tu kilkakrotnie po wojnie to płakał...

Mały natychmiast ochrzcił to miejsce "Zamkiem Księżniczki" a ja stwierdziłem, że gdybym tak wygrał na loterii główną wygraną kilkadziesiąt milionów to chętnie bym te ruiny wraz z otaczającym je parkiem kupił i przywrócił do życia.. 

Samochodem można dojechać prawie pod sam pałac skręcając między domami wioski w bardzo mocno zarośniętą dróżkę - o ile nie szkoda nam zbytnio samochodu...

Historia majątku Prosna, który w nomenklaturze niemieckiej nazywał się Prassen jest jedną z ciekawszych wśród dóbr ziemskich na terenie obecnych Mazur. Aż trudno wyobrazić sobie majątek, który w rękach jednego rodu pozostawał od 1490 r do końca II wojny światowej czyli roku 1945... Zacznijmy więc od początku...


Wielki Mistrz Krzyżacki Winrich von Kniprode potrzebował nie tylko sukcesów militarnych, ale i gospodarczych na finansowanie działań wojennych, w związku z czym dbał o to, by ziemie zakonne znajdowały się w odpowiednich rękach. 5 włók czyli łanów chełmińskich to zaledwie niecałe 90 ha ziemi ale na początek można było z tego wyżyć i na takim areale w grudniu 1376 r powstała wieś Prassen czyli dzisiaj Prosna. Niewiele wiadomo co działo się tam do połowy wieku XV kiedy to w Prusach pojawiają się przedstawiciele staroniemieckiego rodu von Ileburg który zmienił następnie w XVI w. nazwę na von Eulenburg. W historii rodu podaje się, że niejaki Botho von Ileburg (imię Botho będzie przewijać się w tej rodzinie wielokrotnie do 1945 r) wraz z dwoma innymi członkami rodziny wzięli udział w bitwie pod Tannenbergiem czyli Grunwaldem w 1410 roku. Jednak osiedlenie się rodu na ziemiach zakonnych wiąże się z osobą Wenda von Eulenburg, który od 1454 roku służył Wielkim Mistrzom podczas Wojny Trzynastoletniej jako kapitan najemników. To on wraz z kapitanem Berndem von Zinnebergiem i przy wsparciu burmistrza Blume'a odbili z rąk wojsk polskich miasto Malbork....
 

W 1468 roku Wend V von Eulenburg. został spłacony z nadania mistrza Heinricha von Plauena majątkiem Gallingen czyli Galiny. Ożenek z  Anną von Königsegg powiększył rodzinne dobra o Skandau czyli Skandawę. Z małżeństwa Wenda V z Anną von Königsegg urodziło się dwóch synów - Botho X (1469–1564) i Wend VI między których podzielono rodzinne dobra a każdy z nich stał się założycielem odrębnej linii rodu w Prusach - Botho linii Leuneburg-Prassen-Tolksdorf a Wend Gallingen-Kinkheim. Według historii rodzinnej, Botho  X Eulenburg poślubił w 1490 r jedyną córkę osiadłego w Sątocznie, pochodzącego ze Szwabii rycerza Albrecht, Annę Vogt von Ammerthal co dalej powiększyło rodzinny majątek. Początkowo małżonkowie mieszkają w Sątocznie, jednak prześladujące tę miejscowość pożary i utrata statusu miasta związane z ponownym uznaniem Sątoczna za wieś powodują, że w 1547 r Eulenburgowie przenoszą się do Prosny. Tyle, że nie bardzo wiadomo gdzie zamieszkali, bo według źródeł pierwszy zamek w Prośnie powstaje dopiero w latach 1610 - 1620... 

Niewiele wiadomo o tej pierwszej rezydencji gdyż nie zachowały się żadne jej plany ani przedstawienia graficzne. Jest też niejasność w opisach dokumentowych, z których jedne mówią o budowie dworu zaś inne o okazałego pałacu. Wiadomo natomiast, że rezydencję tę wzniesiono dla starosty piskiego Botho Albrechta von Eulenburg. Nie przetrwała ona zbyt długo, gdyż już w latach 1667-68 Jerzy Fryderyk von Eulenburg, starosta piski zlecił przebudowę tego obiektu na barokową rezydencję. Zadanie otrzymał architekt i kartograf, Józef Naronowicz-Naroński, zmuszony do ucieczki z Polski do Prus z powodu przynależności do Braci Polskich, który pełnił też funkcję cywilnego inżyniera i geografa elektora Fryderyka Wilhelma. 

Barokowy pałac z jednej strony posiadał park ciągnący się aż do rzeki Guber natomiast z drugiej strony towarzyszyły mu liczne wznoszone wraz z rozwojem majątku i rosnącymi potrzebami budynki gospodarcze. I tak w 1737 roku powstała stajnia o konstrukcji szachulcowej wraz ze spichlerzem... 

Baron Ernst Christoph zu Eulenburg, żonaty z Hedwigą hrabiną von der Groeben, w roku 1786 otrzymał dziedziczny tytuł hrabiego pruskiego (w wersji niemieckiej Graf). Ze względu na bezdzietność przedstawicieli linii z Galin oraz układy rodzinne w jego rękach skupione zostały dobra obu linii rodu. A, że małżonkowie doczekali się czterech synów - Wilhelma, Heinricha, Ernsta i Friedricha - po ich śmierci ród von Eulenburg podzielił się na cztery linie. Dziedzicem majoratu Prassen-Leunenburg został Botho Wilhelm Graf zu Eulenburg.  

Ciężkie czasy dla von Eulenburgów nastały gdy do Prus Wschodnich wkroczyły wojska napoleońskie. Nałożone na nich wymogi kontrybucyjne spowodowały, że Wilhelm został zmuszony oddać w dzierżawę aż 3,000 ha na 18 lat i przeznaczać całość wpływów z czynszu na spłatę długów. W międzyczasie od 1813 r Wilhelm aktywnie rozwijał karierę wojskową i dosłużył się wielu ważnych orderów oraz stanowiska generała majora z pensją roczną w wysokości 1750 talarów. 


Długi ojca spłacał jeszcze jego syn Elimar Graf zu Eulenburg, żonaty z Bertą Burgrabiną i Grafinią zu Dohna-Schlodien, realne możliwości rozbudowy majątku i zmian w rodowej rezydencji miał dopiero ich syn Richard Botho von Eulenburg.

Barokowa rezydencja przetrwała do roku 1860.  Ale mody się zmieniają. Nastała moda na gotyk i tak jak kiedyś budowle gotyckie przerabiano na barokowe tak teraz z baroku zaczęto robić neogotyk... Richard Botho von Eulenburg przebudował pałac na rezydencję neogotycką w latach 1860-1875. W rezultacie tej przebudowy pałac nabrał wyglądu średniowiecznego zamczyska dzięki konstrukcji z czerwonej cegły, z ostrołukowymi oknami, licznymi wieżyczkami oraz wieżą...


Przed I wojną światową, według stanu z roku 1913 r., obszar dóbr von Eulenburgów z Prosnej wynosił ponad 3,000 ha a na terenie tym funkcjonowało 12 folwarków. Friedrich von Eulenburg przeprowadził dobra bez większych strat przez I wojnę światową a po niej powiększył jeszcze majątek o kilka hektarów tak, że Dobra Prassen obejmowały 3 016 hektarów, w tym 1333 ha ziemi uprawnej, 630 ha łąk i pastwisk oraz 1038 ha lasów. Fridrich von Eulenburg zginął w 1937 r w wypadku samochodowym i po jego śmierci zarząd przejął jego syn hrabia Mortimer zu Eulenburg, który okazał się ostatnim niemieckim właścicielem dóbr i pałacu w Prosnie.

Gdy do Prus Wschodnich zbliżały się wojska frontu białoruskiego, Mortimer nie zdążył uciec i został wzięty do niewoli przez Rosjan. Rosjanie zajęli też pałac i rozgościli się tu na ponad rok. Historia milczy jakim sposobem hrabia Mortimer zu Eulenburg przeżył sowiecką niewole, ale faktem jest, że wrócił do Niemiec w 1946 r. W tym samym roku pałac opuścili też sowieccy okupanci pozostawiając za sobą ogołocony ze wszystkiego co się dało obiekt w stanie zniszczenia w około 50%.

Po armii czerwonej majątek należał do Państwowych Nieruchomości Ziemskich. Według relacji powojennych mieszkańców wsi Prosna, w 1947 roku do pałacu nocą przyjechała ciężarówka z grupą uzbrojonych ludzi. Przybysze przeszukali pałac, wynieśli z niego różne przedmioty i pakunki po czym tak jak przyjechali, tak odjechali. Po tym zdarzeniu, w piwnicach pałacu odnaleziono opróżnioną skrytkę, która dotychczas pozostawała zamurowaną piwnicą... Nikt nie dowiedział się czego szukali i co wywieźli tajemniczy "goście"...

W roku 1949 na pałacowych gruntach utworzono Państwowe Gospodarstwo Rolne, przekształcone we wczesnych latach 90 , w Stację Hodowli Ziemniaka w Prośnie. Tu jednak też dotarła ustrojowa transformacja i majątek przejęła Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa, która wystawiła go na sprzedaż. Obecny właściciel nie jest znany...  

Pod zarządem państwowym pałac nie był ani remontowany, ani nawet konserwowany i popadał w coraz większą ruinę. . Ostatecznie ostatni właściciel Prosny zmarł w 1994 r i nie doczekał "ratunku" pałacu....


Są takie miejsca, gdzie można zaryzykować wejście do tego, co pozostało z pałacowych wnętrz...... Co pozostało po przepięknej rezydencji pokazują zdjęcia poniżej...






Każdy pałac musiał mieć swoje tajemnice i legendy. I tak wśród wnętrz dworu w Prosnej znajdowała się Sala Liliputa, której nazwa wywodzi się z legendy o weselu krasnoludów, którą Goethe podjął w balladzie. Jak wieść niesie krasnolud z królestwa Lilliputian poprosił kiedyś panią zamku Prassen o pozwolenie na świętowanie wesela w sali balowej domu. Pani zamku zgodziła się i odbyła się uroczystość. Niczego nie podejrzewający syn pani domu pojawił się w trakcie wesela i swoją obecnością zakłócił to wydarzenie. Następnego dnia krasnolud podziękował Pani zamku pierścieniem z brylantem za udostępnienie sali. Ale ponieważ przeszkadzano w celebracji wesela powiedział, że karły postanowiły, iż w przyszłości nigdy więcej niż trzynastu Eulenburgów nie będzie mogło żyć jednocześnie. Pierścień nadal istniał w 1945 roku, ale nie wiadomo, jaki był wynik sprawdzalności przepowiedni Lilliputa...























Na koniec warto spojrzeć, jak pałac wyglądał zanim dobrali się do niego sowieci ale i miejscowi szabrownicy... I nam też łza się w oku kręci... (zdjęcie pożyczone ze strony http://www.polskiezabytki.pl/img/69/6952/20160302083847_4cdd1c4bf7914b5b1533cb10dfbdd79b.jpg).


Z 14 ha parku widać pojedyncze okazy starodrzewu, chociaż według dawnych opisów i inwentaryzacji na jego terenie powinny rosnąć liczne w obecnych czasach już około 200-letnie kasztanowce, dęby, więzy, lipy czy jesiony...




W drodze powrotnej z Prosnej do domu nasza nawigacja poprowadziła nas pięknymi niekoniecznie najbardziej przyjaznymi podwoziu samochodu drogami lokalnymi...






Przy okazji zobaczyliśmy pozostałości dawniej mocno rozbudowanej sieci kolejowej w Prusach...






Po intensywnym dniu zwiedzania należał się Zającom solidny posiłek. Zajechaliśmy więc do lokalu o wielce obiecującej nazwie "Stekownia" w Biskupcu. I przyznam, że był to bardzo dobry wybór. Doznania smakowe prowadziły do prostego wniosku - steki w "Stekowni" nie odbiegały jakością od tych, z którymi mieliśmy możliwość "spotkać się" w Argentynie...











Po takim posiłku i doświadczeniach dzisiejszego dnia można było wracać do domu z poczuciem pełnego zadowolenia by jutro znowu ruszać w drogę do kolejnych ciekawych miejsc regionu dawnych Prus Wschodnich...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz