poniedziałek, 27 listopada 2023

Amboseli do Tsavo East

Dziś na ostatnią atrakcję safari przenosimy się z Amboseli do Parku Narodowego Tsavo East. Tak więc wcześnie rano śniadanie i przygotowanie na niezbyt długą bo zaledwie 240 km drogę na nowe miejsce.


W drodze powrotnej ze śniadania słyszymy najpierw dziwne odgłosy, a następnie w polu widzenia pojawia się taki oto balon...


Balonowa wycieczka w Amboseli oferująca widoki na Kilimandżaro to jedna z podstawowych i jednocześnie najbardziej kosztownych atrakcji wizyty w tej części Kenii. Przyjemność taka, w przypadku obywatela państwa innego niż Kenia, kosztuje 450 $ za dorosłego i 350 $ za dziecko w przedziale wiekowym 4 - 11 lat (po ukończeniu 11 lat dziecko staje się dorosłym). 


Oczywiście widoki z kosza balonu są rozległe i dają nieco inną perspektywę niż oglądanie parku z samochodu ale... drobne wyjaśnienie... Otóż balony nie mają zezwolenia na loty nad terenem Parku Narodowego. Loty odbywają się więc nad tak zwaną otuliną parku czyli inaczej mówiąc nad jego najbliższą okolicą. A to już pewna drobna różnica: nad parkiem a nad okolicą parku.


Druga sprawa to pogoda. Dwa dni i dwa poranki pokazały nam, że widoku na Kilimandżaro pewnym być nie można. O ile wczoraj Kilimandżaro prezentowało się bardzo okazale o tyle dziś wyraźnie zasłonięte jest dość gęstą warstwą chmur, co wskazuje, że widoki w tym kierunku są raczej nikłe... 


Tak więc w naszym odczuciu 450$ x 2 czyli 900 $ za nas dwoje tylko po to, żeby przelecieć się balonem (mamy to przećwiczone), i jako największą atrakcję mieć śniadanie na trawie z kieliszkiem wina z bąbelkami po lądowaniu to stawka mocno wygórowana. Ale chętni się znajdują... 



Balon odleciał ku swojemu miejscu docelowemu a my zebraliśmy się w drogę do Tsavo East...


W porannym świetle ciekawie prezentują się oprószone pyłem jak cukrem pudrem akacje...


A za tym płotem mieści się tradycyjna wioska Masajów...



Gdy tylko wyjechaliśmy na asfaltową drogę i opadł za nami kurz zobaczyliśmy widok, którego nie spodziewaliśmy się, patrząc na pogodę jeszcze ze dwie godziny wcześniej...


Powyżej dość cienkiej warstwy chmur w całej okazałości pokazały się nam wszystkie trzy wierzchołki masywu Kilimandżaro... I to na tle błękitnego nieba... Piękny widok...






Widok z drogi okazał się lepszy niż ten z punktu widokowego w lodge... Musieliśmy się więc nim kilka chwil nacieszyć...








Wyjechaliśmy na drogę C103 i skierowaliśmy się w kierunku "autostrady" Nairobi - Mombasa. Dotrzemy tam za 126 km więc w międzyczasie możemy skupić się na widokach po drodze...


Jedziemy drogą, która jak na afrykańskie warunki jest wręcz doskonała. dodatkowo, szerokie pobocza (według Józia ta droga przygotowana jest by kiedyś stać się autostradą) są wyjątkowo czyste. Można? Można, jeżeli lokalne władze chcą i zmuszą do sprzątania i utrzymywania porządku...


A wzdłuż drogi typowa afrykańska rzeczywistość. Sklecone z byle czego coś, co trudno nazwać budynkiem pełni rolę a to sklepu, a to warsztatu ale i mieszkania całej rodziny...


Dwa osły ciągnące jeden wóz to doprawdy rozrzutność...


Alternatywnie siłą pociągową mogą być woły...


Z zasady najlepiej utrzymane budynki w mijanych wioskach to przedstawicielstwa sieci telefonii komórkowej. Natomiast reszta jak widać...


Po drodze przez dłuższy czas będziemy jechać przez tereny należące do Parku Narodowego Tsavo. A tu, gdzie pojawiają się turyści pojawia się na szerszą skalę przydrożny handel - głównie regionalnymi wyrobami o charakterze bardziej dekoracyjnym niż użytkowym...


Przez teren Parku Narodowego przebiega sławna linia kolejowa Mombasa - Nairobi - Nakuru, o której więcej napiszę, gdy będziemy korzystać z kursującego tą linią pociągu. Zmienia się też krajobraz. Mijamy po drodze coraz więcej wulkanicznych wzgórz... 



Józio podpowiada nam, że wjechaliśmy na tereny "królestwa baobabów". I faktycznie mijamy bardzo okazałych przedstawicieli tego gatunku często tworzących spore grupy drzew...


Warto przypomnieć garść informacji o tym dość specyficznym drzewie. Na świecie występuje 8 gatunków baobabu - 6 jako rośliny endemiczne tylko na Madagaskarze i 1 jako endemit australijski. Pozostaje więc już tylko jeden gatunek - Adansonia digitata czyli Baobab afrykański, który w sposób naturalny występuje na terenie Afryki tropikalnej i subtropikalnej. Baobab może rosnąć dziko, ale może też być drzewem "uprawnym", chociaż na produkty uprawy trzeba trochę poczekać. Wyhodować baobab można z nasiona, ale pod warunkiem, że nasiono najpierw przetrwa pożar albo przejdzie przez układ pokarmowy zwierzęcia, co rozmiękczy osłonę nasiona. Baobab może osiągać gigantyczne rozmiary, choć normalnie średnica pnia dochodzi do 9-10 m a wysokość do 15 m. O ile drewno, ze względu na miękkość i podatność na degenerację ma niewiele zastosowań, o tyle inne elementy są bardzo przydatne. Z kory otrzymuje się włókno, z którego można produkować odzież. Kora, liście i owoce wykorzystywane są w medycynie jako leki przeciwko febrze, czerwonce, biegunce, chorobom nerek ale i zapaleniu spojówek. Jadalne są młode korzenie i pędy, które w smaku i strukturze przypominają szparagi. Liście baobabu są warzywem dostarczającym witaminę C. Natomiast owoce, przysmak pawianów, dają miąższ z którego przygotowuje się zupy i napoje (ratujące przed biegunką) oraz nasiona, z których pozyskuje się wysokiej jakości olej jadalny. 
I jeszcze jedna ciekawostka. Baobab jest drzewem długowiecznym, ale nie jest łatwo określić jego wiek. Metoda liczenia słojów nic nie daje, gdyż są sezony gdy baobab nie wytwarza słojów oraz sezony gdy wytwarza ich kilka. Tak więc do obliczania wieku baobabów używa się metody węgla radioaktywnego. Uzyskane tą metodą wyniki są zaskakujące. Baobab Panke w Zimbabwe liczył sobie w 2011 r "tylko" około 2,450 lat. Wiek baobabów Dorslandboom w Namibii oraz Glencoe w Południowej Afryce oszacowano na około 2,000 lat a  kolejny Grootboom przetrwał około 1275 lat. To zbadani rekordziści. Przeciętnie baobab żyje około 500 lat... Ładny wiek, nie ma co...


Nieco dalej naszą uwagę zwracają ciągnące się kilometrami pola porośnięte łatwą do rozpoznania rośliną - agawą. Ale tutaj jest to specjalna odmiana agawy - agawa sizalowa Agave sisalana Perrine. Mało kto zastanawia się nad tym, że wśród roślin uprawianych na włókno agawa sizalowa zajmuje trzecie miejsce na świecie po bawełnie i jucie. Agawa sizalowa oryginalnie pochodzi z Meksyku, jednak ze względu na przydatność do uprawy na terenach suchych jej uprawa została rozprzestrzeniona na praktycznie wszystkie kontynenty. Trudno takiej plantacji nie zauważyć, gdyż liście agawy dochodzą do 2 m długości a pęd kwiatowy wznosi się nawet na 10 m w górę...


Kenia jest czwartym na świecie producentem włókna sizalowego po Brazylii, Tanzanii i Chinach. Włókno otrzymuje się z liści w procesie dekortykacji. Następnie niezmiernie ważny jest proces suszenia, od którego zależy jakość włókna sizalowego. Suche włókno jest czyszczone przez szczotkowanie. Gotowe włókno podlega procesowi przędzenia dla wyrobu nici i sznurka. Sznurek z kolei tradycyjnie miał dwa zastosowania - rolnicze do wiązania snopków i linowe, do produkcji bardzo wytrzymałych lin - szczególnie okrętowych ze względu na odporność sizalu na działanie wody morskiej. Poza tym z sizalu robi się wiele ciekawych produktów jak choćby tarcze polerskie, tarcze do gry w darts, filtry, geowłókninę, materace, dywany, maty ale i elementy wyposażenia samochodów, gdzie sizal wykorzystywany jest jako materiał pokrywany plastikami i żywicami, przy wytwarzaniu materiałów kompozytowych. Odpady sizalu wykorzystuje się do wyrobu papieru. Miłośnicy kotów znają sizal jako materiał na drapaki a w spa możemy trafić na sizalowe kapcie czy maty. Oczywiście możliwa jest też fermentacja liści i produkcja słynnego alkoholu - mezcal. Z liści pozyskuje się też  hekogeninę jako surowiec do produkcji kortyzonu, który świetnie znają pacjenci jako steryd podawany w stanach zapalnych czy gdy pojawia się świąd. Najczęściej stosują go jednak osoby cierpiące na wszelkiego rodzaju uczulenia jako steryd odczulający...



Jeżeli tu produkuje się sizal to nie dziwią przydrożne stragany oferujące kolorowe wyroby z sizalu - maty, torby czy sita... 


Kolejny produkt, który nabyć można przy szosie w dużych ilościach to produkowany tu węgiel drzewny...


Reklamowane w kolejnej wiosce hotele nie przemawiają do nas jako oferta atrakcyjnego spędzenia czasu na kenijskiej prowincji...


I tak dojeżdżamy do miejscowości Mtito Andei, gdzie dołączamy do ruchu na autostradzie Nairobi - Mombasa. Ale że samochód potrzebuje paliwa zatrzymujemy się na lokalnej stacji benzynowej koncernu Total. I okazuje się, że stacja ta wcale nie odbiega standardami od naszych stacji benzynowych...


A nasz Józio jest szczęśliwy, bo w końcu znowu ma dzisiejszą gazetę i może sobie poczytać wieści z kraju i ze świata. Gazeta może też być doskonałą podstawą do politycznej dyskusji z Małym Zającem...


Na tym odcinku trasy praktycznie przez cały czas jedziemy pomiędzy parkami Tsavo East i Tsavo West. 


Dwa parki narodowe Tsavo East i Tsavo West oddzielone od siebie w zasadzie jedynie pasem drogi i linii kolejowej. Czy nie byłoby prościej gdyby tworzyły jeden park? Niestety nie. Pierwotnie Park Narodowy Tsavo utworzony został w dniu 1 kwietnia 1948 r. na powierzchni 22812 km². To jednak spory kawałek terenu i dość szybko okazało się, że administracja tak wielkim obszarem jest praktycznie niewykonalna w kenijskich realiach. Po zaledwie miesiącu dokonano podziału parku na dwa osobne byty - Tsavo West o powierzchni  9,065 km2 oraz Tsavo East o powierzchni 13,747 km2. Tsavo West jest bardziej górzysty, z licznymi wzgórzami pochodzenia wulkanicznego i rozciąga się aż do granicy z Tanzanią. Tsavo East jest generalnie płaski. Nasze safari realizować będziemy w mniej popularnym a przez to mniej zatłoczonym turystami Tsavo East... Ale najpierw trzeba tam dojechać...


Po drodze spotykamy bardzo wiele pojazdów lokalnej komunikacji. Takie minibusy, z zasady ciekawie pomalowane i zawsze bardzo mocno obładowane, zapewniają podstawowy lokalny transport. Wiele z tych, które widzieliśmy w krajach bardziej cywilizowanych nigdy nie zostałoby dopuszczone do ruchu drogowego - ale jesteśmy w innym świecie gdzie zasadą jest, że jeżeli pojazd się porusza, to może jeździć... 


Mijana po drodze zabudowa to osiągnięć architektury światowej nie należy. Ale jest... Daje dach nad głową i przestrzeń do prowadzenia handlu lub warsztat pracy...








Gdy dojeżdżamy do miejscowości Voi przez drogę przebiegają tory kolejowe, ale takie jakieś trochę dziwne - jakby nieco węższe niż normalne. Z pewnością nie są to tory nowoczesnej kolei łączącej Mombasę z Nairobi i dalej do Suswa (o tej kolei napiszę więcej, gdy będziemy z niej korzystać). Otóż w Kenii istnieje też druga linia kolejowa, sporo starsza i dłuższa działająca także na trasie z Mombasy aż do granicy z Ugandą i z odbiciem do granicy z Tanzanią. Budowę linii o rozstawie torów 1000 mm rozpoczęli Brytyjczycy od strony Mombasy w 1896 r. Do 1901 r. linię dociągnięto aż do Ugandy. Razem z wszystkimi odgałęzieniami jej długość to 2,778 km, jednak obecnie jedynie linia główna nadaje się nadal do eksploatacji. Kursują na niej pociągi głównie towarowe ale też i pociąg osobowy. Trasa z Nairobi do Mombasy takim pociągiem powinna zająć od 15 godzin po ponad 24 godziny - o warunkach nie wspomnę...   


I tak oto dojechaliśmy do Voi, blisko 50-tysięcznego miasta, które jest niejako bramą do Parków Narodowych Tsavo. Voi jest przede wszystkim centrum handlowym dla obszaru rolniczego. Ponadto skupiają się tutaj usługi i edukacja. 





Do bram parku zostało nam już zaledwie nieco ponad 4 km, a do naszej lodge 18 km...


Asfalt skończył się już w mieście i dalej cała droga to szeroki trakt gruntowy



I jazda byłaby całkiem przyjemna, gdyby jakiś bojownik o bezpieczeństwo ruchu drogowego nie wymyślił, żeby co mniej więcej 100 m, w poprzek drogi, umieścić spowalniacze...


Po raz ostatni Józio załatwia papierologię. Tym razem nasza lodge znajduje się na terenie parku, więc kolejne game drives będą bez czekania w kolejce na wjazd...



Tuż za bramą do parku kolejna bramka, taka nieco dziwna - dwa wysokie słupy, między nimi drut z którego w dół zwisają kolejne druty... I na dodatek cała ta konstrukcja jest pod napięciem... Okazuje się, że jest to bramka mająca zniechęcić słonie do wychodzenia "w miasto". Gdy słoń zahaczy o druty dostanie lekkiego kopa 24 V i powinien raczej zawrócić... Nie mieliśmy okazji zobaczyć czy to faktycznie działa...


Po Tsavo East wolno poruszać się tylko po drogach. Całkowicie zakazane jest zjeżdżanie z nich, aby zbliżyć się do zwierząt. Czasem to dobrze, ale czasem widać interesujące nas zwierzęta zbyt daleko, by dało się uwiecznić je na zdjęciach. Dodatkowo, na pierwszy rzut oka te szerokie drogi gruntowe wydają się być równe... Bardzo mylące wrażenie - ich nawierzchnia jest tak pofałdowana, że już dozwolona tu prędkość 40 km/h jest nieomal szaleńczą jazdą...  


Już w drodze do lodge widzimy sporo zwierząt, więc w trakcie game drives powinno udać się przeżyć kolejne ciekawe spotkania...




Teren lodge jest  ogrodzony a wjazdu strzeże strażnik przy solidnej, otwieranej tylko na wjazd i wyjazd pojazdów bramie. 



Meldujemy się w recepcji i prosimy o domek/namiot o numerze w zakresie 1 - 10 a najlepiej 5 -9 gdyż te domki położone są najbliżej restauracji i dają widok na rozległą równinę i wodopój...


I tak jak chcieliśmy, dostaliśmy domek w pierwszej linii. Między nami a dziką przyrodą tylko kilka metrów i elektryczny płot 24 V...



W domku wszystko, czego nam potrzeba - wygodne łóżko z moskitierą, czajnik elektryczny, łazienka, toaleta, stolik, foteliki, no i oczywiście taras z widokiem... 



O tym, że elektryczny płot może skutecznie oddzielać nas od tylko tych dużych zwierząt przekonaliśmy się zaraz po wyjściu z naszego domku. A między domkami kręcą się całe stadka małp, ale na szczęście nie napadają na gości...





Kilkadziesiąt metrów od płotu znajduje się oczko wodne a po stronie lodge przygotowano taras widokowy...  I jest na co popatrzeć...






Jak zwykle przyjechaliśmy do nowego obiektu w porze lunchu. I wprawdzie tym razem siedzimy jeszcze w drugim rzędzie stolików jako "nowoprzybyli", ale już na kolację będziemy mieć stolik z pełnym widokiem...


Nie jesteśmy zbyt głodni ale zawsze miło popróbować czego możemy oczekiwać po jedzeniu w kolejnym miejscu. Mały ogranicza się do kawy i czegoś słodkiego. Duży upodobał sobie zupy, które we wszystkich lodge bardzo mu pasowały. Tym razem zupa dyniowa a na poprawkę pasta, gulasz i ryż. Będzie dobrze... 



Do wyjazdu na popołudniowe game drive zostało nam jeszcze nieco ponad pół godziny więc możemy rozejrzeć się nieco po okolicy... Zaczynamy od tarasu widokowego. Widać, że przy wodopoju panuje nieustanny ruch. 





Sprawdzimy jeszcze jak przedstawia się sytuacja z basenem, bo może jutro skorzystamy z ochłody...






Wracamy na chwilę na taras przed naszym domkiem, ale tu nie da się leniwie posiedzieć. Po prostu za dużo dzieje się w polu widzenia...


Park Tsavo East słynie z bardzo dużej populacji słoni. Mamy naoczne potwierdzenie tego, gdyż na równinie za naszym płotem ruch słoni trwa nieustannie... 



Mówi się, że słonie w Tsavo są czerwone i jest w tym nieco prawdy. Czerwona ziemia Masajów, którą słonie bardzo chętnie się obsypują pozostaje i faktycznie słonie stają się bardziej kolorowe...





Przekonaliśmy się, że słonie bardzo niechętnie dzielą się wodopojem z innymi zwierzętami, niejako przypisując sobie własność tego miejsca. A słoń ma moc, i nie należy z nim wchodzić w zbędną dyskusję. Widziałem tu sytuację, gdy nieco siłowo do wody próbował dostać się pewien bawół, w końcu też nie takie małe zwierzątko. Słoń podstawił mu pod brzuch kły, podniósł jak wózek widłowy paletę, a następnie jednym ruchem głowy odrzucił bawoła jak szmacianą lalkę kilka metrów w bok... 








Podczas gdy obserwujemy słonie pod nogami przemykają nam takie "smoki"...



Wystarczy tego oglądania. Minęła 15:00, więc jedziemy z Józiem na poszukiwanie atrakcji większego kalibru. Ale o tym już w kolejnym wpisie...

Ale zanim się przeniesiemy dalej jeszcze film z naszego wodopoju, gdzie cały czas panuje ruch i bez przerwy kontrolę nad źródłem wody sprawują słonie...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz