niedziela, 19 maja 2019

Rejs po Zatoce Ha Long - dzień drugi


Dzień rozpoczyna się cudownie. Od samego rana świeci słońce i nie ma mgły. Widoki fantastyczne. Zanim zjemy śniadanie idziemy na górny pokład na kawkę i oczywiście nacieszyć oczy wspaniałymi obrazami, jakie przygotowała dla nas natura. 



Na statku, który cumował niedaleko nas jeszcze wszyscy śpią. Możemy rozkoszować się niezwykłą ciszą i na szczęście nie mamy pojęcia co przyniesie nam noc, bo chyba już rano zarządziłabym natychmiastowy powrót do Cat Ba.........

Rozkoszowanie chwilą niestety przerwały nam coraz głośniejsze zachowania pasażerów ze statku. Jak dobrze, że jest nas tylko czwórka i świetnie się dogadujemy. Nie wyobrażam sobie rejsu w dużej grupie, gdzie jest zero kameralności. Jednak chyba najgorszym rozwiązaniem, za to najtańszym, są całodniowe rejsy bez noclegu. Mijaliśmy kilka takich statków. Muza rozkręcona na maksa, nie do końca trzeźwe rozwrzeszczane towarzystwo to jedna grupa. Druga grupa to tacy jak my, chcący podziwiać widoki, zachwycać się niesamowitymi zjawiskami krasowymi. Na jednym statku zderzenie tych dwóch grup to masakra i totalna męka......


Śniadanie na statku okazuje się być dosyć skromne. Oprócz tego co widać na zdjęciu była jeszcze kawa, sok i pieczywo.



Po śniadaniu wypływamy w dalszy rejs. Widok z okna naszej kajuty wskazuje na to, że natychmiast trzeba biec na górę, bo pewnie znowu będzie cudnie.



Na wodzie życie lokalnej ludności już dawno się rozpoczęło. Mijamy sporo łódek rybackich.




Mijamy kolejne wysepki, zatoczki...





Czasem schodząc do wody natrafiamy na hodowle owoców morza.








 Ranek upływa nam na błogim i wspaniałym nic nie robieniu.........


No ale w nie każdą zatoczkę i lagunę statek może wpłynąć. Czas wsiąść na kajaki i trochę popracować fizycznie. Nagrodą będą oczywiście widoki....
























Kolory wody są tak niesamowite...... Oglądaliśmy sporo zdjęć przed wyjazdem, ale takich kolorków nie widzieliśmy na nieprzerabianych fotkach.....


































Po powrocie na statek czeka na nas lunch.




 

Najedzeni oddajemy się relaksowi w przepięknej zatoczce. Ech można by tu spędzić cały dzień.




 



Niestety okazuje się, że pływają tu ogromne meduzy, które podobno są niesamowicie niebezpieczne dla człowieka. Chcemy jeszcze pożyć trochę więc wracamy na statek i odpływamy.


Nasz kapitano....

















 Niestety nastąpiła pierwsza przykra chwila tego dnia..... Nasi kompani odpływają motorówką do Cat Ba.


 Zostajemy sami i płyniemy w kierunku naszego noclegu. Nie do końca jesteśmy szczęśliwi. O tym, że drugą noc spędzamy w domku na wodzie dowiedzieliśmy się dopiero na łodzi. Wcześniej przez cały czas korespondencji z Cat Ba Vision byliśmy zapewniani o dwóch nocach na łodzi. Nasz przewodnik oczywiście będzie nocował z nami, a kolejnego dnia mamy pływać łodzią motorową, a dalszą część programu realizować już na lądzie. 

Niestety chyba szczęście nas opuszcza, płyniemy w kierunku, gdzie niebo staje się coraz ciemniejsze. Pojawiają się ciemne deszczowe chmury.



Dopływamy do wioski morskiej Di San, gdzie mamy nocować. 


Nasza łódź przybiła do pomostu i już mam jakieś dziwne przeczucia...


Domek, w którym mamy nie wygląda zachęcająco. Nie mam odwagi wejść do środka, kipię ze złości.


Wchodzę do środka i po prostu padam ze śmiechu........ Nie no jak mam spać w pościeli Channel to nic mi już nie może przeszkadzać......



Niestety po pomoście nie miałam odwagi chodzić na bosaka, a moim szczęściem było to, że miałam cienki kocyk, rozłożyłam go na ratanowej "sofie" i mogliśmy siedzieć. Bez obaw, że się pokaleczymy.......



Zaczynamy szukać kolejnych pozytywów. Jest tu w miarę czysta hodowla ryb i owoców morza. Mamy nadzieję na atrakcyjną kolację. 






Widoki też mamy nie najgorsze.....




Niestety na nadziejach się skończyło.... Kolacja nie była niesmaczna, ale nie było ani ryby, ani owoców morza...... No dobra na trzy osoby dostaliśmy 7 niewielkich muli i 3 maleńkie, suche jak wiór połówki dzwonek ryby........ Buuuuuuu nie tego się spodziewałam.............



Wieczorem mieliśmy jeszcze popłynąć kajakami na świecący plankton, ale zrezygnowaliśmy. Pooglądaliśmy plankton przy platformie, z żalem i tęsknotą popatrzyliśmy na zacumowane w oddali statki i udaliśmy się do "Apartamentu Prezydenckiego". Tak, tak nasz domek nazwałam nazwałam Apartamentem Prezydenckim, żeby mi było łatwiej .......


Niestety jak się okazało nie był to koniec przykrych zaskoczeń. W nocy przyszła straszliwa ulewa, a potem rozpętała się burza. Jak pioruny waliły jeden za drugim myślałam, że umrę... Nigdy, przenigdy w życiu tak się nie bałam. Burza na morzu wśród wystających skał jest straszna...... świadomość, że nie mam gdzie uciec i jak walnie piorun w platformę to zginę tak mnie paraliżowała, że ryczałam jak durna.......... Nie wspomnę o tym ile jobów zebrał biedny DZ..............

A na koniec film z Zajęczych skoków po zatoce Ha Long...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz