piątek, 31 grudnia 2021

Pożegnanie Bangkoku i do domu...

Po dalszych 500 m spaceru jesteśmy już na sławnej (nie wśród wszystkich cieszącej się dobrą sławą) ulicy Thanon Khao San. Nazywana często "Mekką backpackerów" ulica w ciągu dnia kwitnie kolorami ulicznego handlu. Jest więc okazja pozbyć się nadwyżki lokalnych środków płatniczych...






Duży bardziej niż straganami odzieżowymi zainteresowany jest stoiskami z owocami. No i piękna porcja ananasa już zakupiona...


Przenosimy się na równoległą do Kaosan ulicę Soi Rambuttri, która wieczorem oferuje jeden z najlepszych wyborów opcji konsumpcyjnych w Bangkoku. Natomiast wczesnym popołudniem wybór jest dość ograniczony. Nie chcemy siedzieć w zamkniętym pomieszczeniu, więc nasz wybór pada na położony przed samym hotelem Ibis lokal Kalanbatu Reggae Bar. Ludzi niewielu, miły cień, można usiąść i coś wypić...


Na początek trzeba ugasić pragnienie... No to niezawodny Chang i Cola... Zimne, z lodem... Nabieramy nowej energii do życia...




Miła atmosfera... Leci fajna muzyczka... Mamy czas podsumowywać doświadczenia z całego wyjazdu.

 

Pragnienie ugaszone, więc przyszedł czas na kontynuację z bardziej konkretnymi napojami. Tym razem pora na mojito (takie z mniejszą ilością cukru) i  truskawkowe daiquiri (w końcu jest marzec i na polskie truskawki trzeba będzie jeszcze trochę poczekać)... Oczywiście oba Zające sprawdzają jakość drinków i jesteśmy zgodni: barman wykonał dobrą robotę...








Wystarczy tego lenistwa. Robi się coraz później, miejscowi porozwijali już swoje stanowiska przy Soi Rambuttri i ulica bardzo zmieniła swój wygląd w porównaniu z tym, jak wyglądała jeszcze kilka godzin wcześniej. Wprawdzie wiem,y gdzie zamierzamy zjeść dzisiejszą ostatnią kolację w Bangkoku, ale trzeba rozejrzeć się po okolicy i zobaczyć inne możliwe opcje... A jest co pooglądać, bo wachlarz ofert jest bardzo szeroki - od naleśników po homary...









Oczywiście najtańszą ofertą konkretów oferowaną tak w restauracjach, barach jak i z wózków jest szykowane na bieżąco Pad Thai w wielu kombinacjach...  Z kurczaczkiem... z jajkiem... a może z krewetkami... 



Nie wszystkie restauracje otwierają się bezpośrednio na ulicę. Niektóre zajmują całkiem przestronne podwórka...





Nasze miejsce to niewielka restauracja na ulicy, Gun Thai Food, która od naszej poprzedniej wizyty nieco się rozwinęła. Pojawiła się nowa, atrakcyjna karta dań... Ale potrawy tu oferowane pozostały tak samo pyszne i nadal przygotowywane są w kuchni na chodniku... Również ceny nie uległy zmianie i pozostają bardzo atrakcyjne...



Duży Zając uwielbia wszelkie dania z makaronem, to i dziś zadowala się tajskim makaronem z kurczakiem. A cała pyszność tego dania opiera się na przyprawach...


Mały Zając idzie w kierunku bardziej wykwintnej kuchni. No i powstał problem - ryba z rusztu czy krewetki w sosie... Skończyło się na krewetkach (oczywiście do tego obowiązkowy ryż). A zestaw warzywek i sos sprawiły, że mamy danie pyszota...



Po kolacji mamy jeszcze trochę czasu, więc spacer po Rambuttri Alley musi być...


Cicha i spokojna za dnia ulica wieczorem zamieniła się w gastronomiczny deptak z setkami turystów poszukujących tajskich smaków...



Część turystów zmęczona dniem zwiedzania poza kolacją poszukiwała tu masażu stóp...





No i przyszedł czas, by stawić się na lotnisko. Bardzo lubiłem ten port lotniczy w dekoracji nawiązujący do lokalnych przypowieści. Przestałem go lubić, gdy zmieniono zasady i na całym lotnisku wprowadzono absolutny zakaz palenia, co dla osoby palącej, szczególnie podczas przesiadek między długimi lotami jest mocno uciążliwe...  Ale nadal lubię dekoracje hali odlotów, a szczególnie królujące tam storczyki...






Największą sceną dekoracyjną jest "Ubijanie morza mleka"...





I czas iść do Gate E7...



Linie katarskie to bardzo solidny przewoźnik, który po drodze karmi swoich pasażerów całkiem dobrze...




Jeszcze krótka przesiadka w Doha i lecimy do Warszawy...


I co to? Deszcz w tym miejscu świata? Przygotowanie na powrót do domu...












Jeszcze dwa posiłki po drodze...



Przelot nad Karpatami ciągle w zimowej szacie...







I już pod nami zachmurzona i deszczowa Warszawa...






To był wspaniały wyjazd. Może trochę zbyt krótki, może w kilku miejscach trzeba było być dłużej, ale już są plany na przyszłość... Tylko w najczarniejszych myślach nie przyszło nam do głowy, że na kolejną wizytę w Azji będziemy musieli tak długo czekać... I nikt do końca nie wie, jak długo jeszcze...