poniedziałek, 16 marca 2020

Moalboal White Beach

Wprawdzie pogoda z rana nie zachęcała do plażowania, a perspektywy rozwoju sytuacji były raczej niepewne to jednak postanowiliśmy pojechać na White Beach bo przecież to podobno jedna z najpiękniejszych plaż w tym rejonie wyspy, wielce zachwalana i rekomendowana do spędzenia czasu.  



Z naszego Marcosas Cottages Resort do Białej Plaży jest prawie 6 km więc wynajęliśmy tricykla i w drogę. Na miejscu okazało się, że za wstęp na plażę należy zapłacić po PHP 150 od głowy. No skoro ma być taka piękna to płacimy i idziemy między domkami, zajmowanymi głównie przez miejscowych, gdzie bałagan okrutny i wychodzimy na plażę i... No wrażenie opadnięcia kopary nie powoduje. Gdzie tam tej plaży do Nacpan czy White Beach na Boracay...  No ale nic... Idziemy najpierw na północ...


No niby piaseczek jest, ale jakiś taki mocno zaśmiecony i kamienisty. Jest właśnie odpływ więc widzimy, że wejście z tego piaseczku do wody, nawet podczas przypływu do najfajniejszych nie należy, szczególnie, że kamienie dna porośnięte są gęsto co sprawia, że są bardzo śliskie...





Między kamieniami dna wyraźnie widać kolczaste stwory, które miejscowi zbierają do konsumpcji. Jeżowce powodują jednak, że kąpiel bez butów rafowych mogłaby okazać się zgubna bo wyjęcie złamanego kolca ze stopy proste nie jest, a rana goi się dość paskudnie i urlop mógłby być zmarnowany.


Są też i inne żyjątka w wodzie, ale te są raczej atrakcją niż przeszkodą...


No to wracamy i idziemy nieco na południe... Tutaj plaża jest nieco bardziej zagospodarowana. Są piknikowe altanki do wynajęcia. Są wypożyczalnie sprzętu wodnego. Jest do wynajęcia trochę łódek by popływać wzdłuż plaży lub na ryby. Piasku jakoś więcej, bo brzeg unosi się nieco bardziej nad poziom wody, ale spod piasku wystają kamienie, a wejście do wody jest też niewiele lepsze. O czystości piasku nie chcę komentować... mimo, że jest trochę koszy na śmieci...







Pospacerowaliśmy, pooglądaliśmy i zgodnie stwierdziliśmy, że gdyby przyszło nam do głowy spędzać przy tej plaży tydzień wakacji to uznalibyśmy to za bardzo kiepsko wybrane wakacje.
Wracamy do siebie i idziemy na basen, gdzie spędzamy resztę popołudnia...


Przed zachodem słońca idziemy jeszcze na spacer pooglądać sąsiednie hotele. I powiem, że można tu znaleźć fajne miejscówki, nawet w połączeniu z klubami nurkowymi, z ładnymi basenami i wśród ładnej zieleni... Więc na nurkowanie fajnie, jeżeli ktoś nie nurkuje, to są na Filipinach znacznie lepsze miejscówki...
Bardzo pozytywne wrażenie zrobił na nas na przykład leżący kilkadziesiąt metrów od naszego resortu nad samym brzegiem Quo Vadis Dive Resort. Wprawdzie z plażą tu krucho, ale obiekt ładny, czysty i z fajnym klubem nurkowym...




Zostajemy tu do zachodu słońca, bo z tarasu mamy piękny widok...










No i po raz trzeci idziemy do naszej restauracji na kolację. Po drodze obserwujemy amatorów połowu własnej kolacji przy Panagsama Beach...


Po drodze mijamy inne restauracje, gdzie wyniki dziennych połowów zachęcają do wejścia...


Jak widać karta wybranej przez nas restauracji jest dość długa ale ceny są przyzwoite, a jakość jedzenia bardzo dobra...



Duży pozostaje przy duszonej wieprzowince z ryżem w aromatycznym sosie...


... natomiast Mały, zachęcony wcześniejszymi doświadczeniami postanawia zaryzykować i zjeść potrawę bardziej tradycyjną, specjalną i ryzykowną... Mały wybiera kinilaw. To potrawa tradycyjna na Filipinach ale radzimy dobrze zastanowić się, czy w danym miejscu mamy odwagę ryzykować ten wybór.. Dlaczego? Bo kinilaw to potrawa surowa. Surowe mięso z tuńczyka z kawałkami surowych warzyw, czosnkiem, ziołami i oczywiście sokiem z limonki. Bezpiecznie można to jeść tylko tam, gdzie kuchnia stoi na naprawdę solidnym poziomie...


Oboje jesteśmy zachwyceni oferowanym tu jedzeniem. Nigdzie więcej na Filipinach nie natrafiliśmy na tak znakomitą kuchnię. No, a skoro kuchnia znakomita, to postanowiliśmy też zapoznać się z twórczynią naszych potraw. Kelnerka zapytała szefową, czy ta zgodzi się wpuścić Małego do kuchni i pokazać jak powstają te wspaniała potrawy. Po pozytywnej odpowiedzi pogratulowaliśmy szefowej, która wszystko robi praktycznie sama przy niewielkiej pomocy kelnerów przygotowujących produkty. Takim gotowaniem mogłaby zrobić karierę w wielu miejscach na świecie...



A jutro wczesnym rankiem opuścimy bez większego żalu Moalboal by udać się na przeciwległy koniec Cebu i na wyspę Malapascua... To tylko 200 km ale cały dzień podróży...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz