sobota, 25 kwietnia 2020

Wulkan Mayon i nie tylko

Większość dzisiaj prezentowanych zdjęć należy traktować jako historyczne. Ani sam Mayon ani jego okolice nie wyglądają już tak samo jak na naszych zdjęciach ale o tym dalej. Najpierw historia tego aktywnego, ostatnio szczególnie, wulkanu...
Mayon jest stratowulkanem co oznacza, że prawie idealny w kształcie stożek powstał z produktów erupcji -  magmy oraz materiału piroklastycznego, które tworzyły kolejne warstwy.
Ze względu na to, że jest to wulkan aktywny, który dość często daje znać o swoim istnieniu trzęsieniami ziemi, wydobywającymi się z krateru kłębami dymu czy popiołu oraz wypływem masy piroklastycznej jest on od lat pod stałym nadzorem Philippine Institute of Volcanology and Seismology (PHIVOLCS), którego zadaniem jest ostrzeganie okolicznych mieszkańców o mogących wystąpić niebezpiecznych zjawiskach. W 2016 r utworzony wokół Mayon park został ujęty wśród obiektów z listy UNESCO..
  Mayon oddalony jest o około 10 km od brzegów Zatoki Albay i wznosił się, podczas naszej wizyty, na wysokość 2,462 m n.p.m. Jako klasyczny stratowulkan posiada jeden krater o średnicy około 250  m położony centralnie na szczycie utworzonego stożka. Stromizna nachylenia zboczy wulkanu mieści się w zakresie od 3% średnio u podnóża do aż 75% w górnej części w pobliżu krateru.
  Badania geologiczne pokazały, że w ciągu ostatnich 500 lat Mayon wybuchał co najmniej 50 razy z różną siłą. Kolejne erupcje są rejestrowane od 1616 r, a pierwszą opisaną szerzej jest sześciodniowa erupcja z 1766 r.
 Erupcje bardziej znane w niedawnej historii to wybuch z 1814 r podczas którego zasypane zostało miasto Cagsawa grzebiąc około 1200 lokalnych mieszkańców. Długotrwała erupcja rozpoczęła się 6 lipca 1881 r i trwała z krótkimi przerwami ponad rok - do sierpnia 1882 r.
 W 1897 najdłuższa nieprzerwana erupcja rozpoczęła się  23 czerwca. Chmury popiołu dotarły na odległość 160 km od wulkanu. Wioska Bacacay została zalana 15 m grubości warstwą lawy. W wiosce Santo Domingo para, spadające bomby wulkaniczne i gorące skały zabiły 100 osób. Ogółem ta erupcja zebrała ponad 400 ofiar.
Erupcja z 1984 r nie spowodowała ofiar śmiertelnych, ale z rejonu zagrożonego ewakuowano ponad 73,000 osób.
W roku 1993, strumienie piroklastyczne zabiły 79 osób, głównie okolicznych rolników, a ewakuowano ponad 50,000 osób.
W maju 1999 r wulkan wyrzucił słup pary i dymu na wysokość 10 km, ale skończyło się jedynie na silnym trzęsieniu ziemi, które poprzedziło erupcję.
Kolejne erupcje w latach 2000-2001 spowodowały straty materialne i konieczność opuszczenia domostw przez 14,114 rodzin (68,426 osób) w roku 2000 oraz 11,529 rodzin (56,853 osób). Straty materialne przekroczyły PHP 100,000,000. 1 września 2006 Mayon wypluł z siebie slup popiołu i uspokoił się i nic nie zapowiadało, że niedługo nastąpi koszmar...

  Ogromna tragedia nastąpiła 30 listopada 2006 r. Ulewne opady deszczu związane z tajfunem Durian zamieniły nagromadzony popiół wulkaniczny i kamienie z poprzedniej erupcji w wulkaniczne błoto czyli lahar. Popłynęły lawiny błotne, które spowodowały śmierć co najmniej 1266 osób. Znaczna część wioski Padang na przedmieściach Legazpi została zalana laharem do wysokości dachów budynków. Wśród ofiar była spora grupa studentów Uniwersytetu Aquinas w Barangay Rawis gdy ich akademik został zalany laharem.
Kolejna podwyższona aktywność to przełom lat 2009-2010 gdy znowu konieczna była ewakuacja dziesiątek tysięcy mieszkańców. 
7 maja 2013, o godzinie 8 rano nastąpił niespodziewany wyrzut pary, popiołu i skał z krateru, który trwał 73 sekundy. Słup dymu osiągnął 500 m wysokości. Podczas tego zdarzenie zginął filipiński przewodnik prowadzący 3 niemieckich i jednego hiszpańskiego turystę do krawędzi krateru. Kilka innych osób zostało rannych. Po tych zdarzeniach zakazano wspinaczki do krateru.
 Kolejną aktywność odnotowano w sierpniu 2014 r, kiedy to wulkan "strzelał" pojedynczymi kawałkami skał, wydmuchiwał parę i popiół, ale skończyło się na licznych trzęsieniach ziemi i nie było potrzeby ewakuacji ludności ze strefy zagrożonej. Po tych zdarzeniach wulkan niejako się uspokoił.

I tak Zające zaplanowały wizytę tak daleko, jak się da na zboczach wulkanu Mayon na 6 stycznia 2018 r. Podkreślam tę datę bo jest ona dość istotna...

Jeszcze przed śniadaniem Duży pognał do pustej sali bankietowej na najwyższym piętrze hotelu, otworzył okno, wdrapał się na krzesełko i obserwował, jak rozwija się sytuacja pogodowa. I wprawdzie było nieco chmur, ale ze wzrostem aktywności promieni słonecznych wulkan było widać coraz lepiej...








Po śniadaniu wyszliśmy za hotel w wyznaczone do palenia miejsce i napotkaliśmy taki przerażający widok. Te dwa zdjęcia to niejako kwintesencja filipińskiego porządku oraz stosunku do zwierząt...😥😥



Wcześniej zrobiliśmy rezerwację na wycieczkę quadami na oglądanie Mayon w firmie Your Brother's Travel and Tours, o umówionej godzinie przyjechał po nas samochód z firmy i pojechaliśmy do bazy gdzie czekał na nas nasz pojazd, opiekun oraz widoki... 



Do wyboru mieliśmy kilka rodzajów pojazdów oraz kilka tras. Wybraliśmy największego ATV - dwumiejscowy CANAM z silnikiem 400 cc gdzie Duży miał robić za kierowcę a Mały za pasażera.




Los Angeles

W bazie przygotowany był tor treningowy, na którym można było sprawdzić, czy klient da sobie radę z prowadzeniem pojazdu bo jak się okazało droga przed nami wcale nie była łatwa. Duży zdał...





Ku naszej nieukrywanej radości okazało się, że jedziemy na trasę tylko my i nasz przewodnik. Na szczęście grupa kilkanaściorga Chińczyków wyruszyła na trasę jakieś pół godziny przed nami, a kolejna miała wyruszyć dopiero w porze obiadowej... Ale łatwo nie było... W końcu to jazda zupełnie polnymi dróżkami i korytem potoku... Ale za to jakie widoki...





 






 








Po dobrej pół godzinie jazdy dojechaliśmy do parkingu gdzie pozostawiliśmy pojazdy i udaliśmy się pieszo na front strumienia lawy z ostatniej erupcji...










Warto byłoby jeszcze zadać sobie pytanie, dlaczego wulkan nazywa się Mayon. Otóż wyjaśnia to lokalna legenda o Daragang Magayon czyli Pięknej Pannie. Magayon była jedyną córką Makusoga, wodza plemienia Rawis i jego żony Dawani czyli Tęczy, która zmarła krótko po porodzie. Magayon wyrosła na piękną pannę, o której rękę ubiegało się wielu kawalerów z okolicznych plemion, ale żaden kandydat jej nie pasował, nawet Pagtuga, myśliwy i wódz plemienia Iriga. Pewnego dnia Daragang Magayon poślizgnęła się i wpadła do rzeki Yawa. Niestety nie umiała pływać. Na jej szczęście dostrzegł ją kawaler o imieniu Panganoron i uratował ją z nurtów rzeki. Kawaler spodobał się jej i po pewnym czasie przyjęła jego oświadczyny. Musieli jednak uzyskać zgodę ojca dziewczyny na ślub. Widząc co się święci Pagtuga porwał ojca Magayon i powiedział, że uwolni go jeżeli ona zgodzi się wyjść za niego. Panganoron zebrał swoich ludzi i ruszył w góry na wojnę z ludźmi Pagtuga. W końcu Panganoron zabił Pagtuga, ale gdy Magayon biegła w jego stronę wystrzelona przez któregoś z ludzi Pagtuga, strzała trafiła Panganorona i umarł on w objęciach ukochanej. Ta zaś niewiele myśląc wyjęła zza jego pasa nóż i popełniła samobójstwo. Stało się to na oczach jej ojca i jego wojowników. Makusog pochował ich razem, a po pewnym czasie zauważono, że w miejscu gdzie parę pochowano zaczął rosnąć wulkan. Makusog nazwał górę imieniem swej córki twierdząc, że wulkan ten jest tak piękny jak jego córka Mayon. I choć niektórzy obawiają się złego omenu gdyż Magayon popełniła samobójstwo to mity i legendy głoszą, że Magayon stała się wulkanem, a Panganoron to chmury otaczające piękny wulkan. No i wszystko jasne...     









No i Mały nie byłby sobą gdyby w taką dziurę nie wsadził palca i nie zamieszał. A o konsekwencjach tego mieszania w post scriptum na końcu tego wpisu...



 Na końcu języka zastygłej lawy wykonano lądowisko dla helikopterów - ot tak na wszelki wypadek.






A tu jeszcze z naszym opiekunem...


 Wokół zastygłej lawy, na popiele wulkanicznym pięknie porosła plantacja palm kokosowych...



Dla chętnych, którym nie chce się schodzić z języka lawy stromą ścieżką, wśród kamieni, przewidziano możliwość zjazdu kilkuset metrów, na wysokości 40 metrów w dół, na zip line...




Wracamy na parking i udajemy się w drogę powrotną do bazy bo droga w wyższe partie zbocza jest zamknięta. Czyżby coś wisiało w powietrzu? Jak na ten moment jest spokój. Nawet ziemia się nie trzęsie...







Po drodze do bazy odmówił współpracy ATV naszego przewodnika. Urwał się przewód od akumulatora i koniec jazdy. Niby można byłoby to łatwo naprawić, ale nasz przewodnik wolał odbyć resztę podróży do bazy na bagażniku naszego CANAM'a...





Ten to lubił się popisać...



 Jeszcze ostatni rzut oka z bazy i będziemy wracać do hotelu...


 Ale najpierw Mały musi porobić za gwiazdę ekranu bo taka blondynka dla Filipińczyków z prowincji to prawdziwa gratka i okaz do domowej kolekcji... A i na Instagramie można pokazać...


Nasza wycieczka ATV na filmie wygląda jeszcze atrakcyjniej i chociaż film jest dość długi to może warto go zobaczyć, żeby wiedzieć na co się przygotować podejmując takie plany...


 Ponieważ jutro rano wylatujemy z Legazpi po krótkim odpoczynku idziemy na kolejny spacer, tym razem do portu i na promenadę nad zatoką Albay...


Tutaj nadal nad panoramą dominuje Mayon - w końcu jest tylko 10 km od nas...



Przy bulwarze trafiamy do nieco podupadłego centrum handlowego...





Targ rybny przy falochronie działa tylko wcześnie rano. Popołudniu rybacy albo już wypłynęli w morze, albo szykują się na kolejną noc połowów...





 No i jeszcze raz ten palec w krater... Zamieszamy i poczekamy, co z tego wyniknie...





Wracamy do hotelu przez dzielnicę portową, której z pewnością nie można nazwać luksusową...


Duży ma znowu okazję zrealizować swoją obsesję związaną z jeepneyami... Bo każdy inny...












W końcu wracamy do hotelu na umówiony wcześniej masaż. Duży tylko ramiona i nad hotelowy basen... Za to Mały pełen wypas...












Na kolację byliśmy zaproszeni do kuzyna naszej znajomej Pani Doktor ale z tej imprezy zdjęć nie posiadamy...

Post scriptum. Zające opuściły Legazpi następnego ranka. Spędziły jeszcze na Filipinach kolejne kilka dni i 12 stycznia 2018 wróciły do domu. A tu 13 stycznia pierwsza wiadomość - Dziś o godzinie 16:21 nastąpił niespodziewany wyrzut pary i popiołu w chmurze, która osiągnęła wysokość 2500 m. Przystąpiono do ewakuacji 40,000 mieszkańców okolic wulkanu. W kolejnych dniach następowały kolejne erupcje. 14 stycznia odnotowano 3 wyrzuty pary i popiołu oraz 158 przypadków opadu bomb wulkanicznych, a 16 stycznia ogłoszono stan klęski żywiołowej. 22 stycznia wulkan wypluł chmurę popiołu wysoką na ponad 3 kilometry. 23 stycznia Mayon wypluwał w kilkugodzinnych odstępach fontanny lawy wysokie na 300 do 500 metrów. Mayon dawał o sobie znać przez resztę stycznia i luty. PHIVOLCS-DOST obniżył poziom zagrożenia dopiero w marcu..
Zdjęcia poniżej otrzymałem od naszej znajomej. Wykonał je jej kolega, lekarz ze szpitala w Legazpi pasjonujący się fotografią. Pozostałe oznaczone znakiem PHIVOLCS pochodzą z publicznych prezentacji zamieszczanych w sieci przez tę instytucję...










Tak wyglądały miejscowości wokół wulkanu w konsekwencji opadu wulkanicznego pyłu...



No i kolejny raz Mayon postraszył 4 lutego 2020, kiedy to PHIVOLCS-DOST powiadomił społeczeństwo, że "krater zaczął świecić" ale jak do tej pory do istotnego wybuchu nie doszło...

No i trzeba było grzebać paluchem w tym kraterze...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz