niedziela, 29 marca 2020

Reefs and Wreck Tour

W pierwszy dzień Nowego, 2017 r mamy w planach odwiedzić kolejne wyspy - w tym Popotan Island, snurkować na rafach koralowych i na wraku kanonierki...
Po noworocznym śniadanku czekamy na podwózkę do przystani. Czekamy i czekamy... Czyżby o nas zapomnieli? Pani z recepcji dzwoni do biura i po chwili informuje nas, że jeszcze chwilę trzeba poczekać bo są trudności... ze znalezieniem trzeźwego kierowcy tricykla... W końcu tricykl podjeżdża i po kilku minutach jazdy jesteśmy z kilkoma innymi uczestnikami tej wyprawy, głównie pochodzącymi z Chin, gotowi wsiadać na łódkę i odpływać. Ale nasz opiekun jakoś dziwnie pobudzony prosi o cierpliwość... Łódka za chwilę będzie i popłyniemy... No to czekamy... A w międzyczasie Mały pobiera nauki nowego zawodu - kierowcy tricykla...



Czas płynie, a łódki jak nie było, tak nie ma...Po przystani kręci się 10-12-letni chłopczyk z pamiątkami i kapeluszami, więc Mały postanawia zrobić na Nowy Rok dobry uczynek i nabywa od dzieciaka kapelusz do kolekcji... Z pewnością przyda się w ten zapowiadający się bardzo słonecznie dzień... A i pasuje Małemu do stylizacji...


W końcu po blisko 2 godzinach czekania pojawia się łódź. I sprawa się wyjaśnia. Otóż załoga łódki, którą mieliśmy oryginalnie płynąć na dzisiejszą wycieczkę celebrowała nadejście Nowego Roku. Celebrowali tak dokładnie, że pochlali się do upadu. I dziś rano, kiedy zabrali się ruszać na morze po prostu przywalili łodzią w nabrzeże tak, że poważnie uszkodzili dziób... No i trzeba było znaleźć inną łódź ze zdatną do pracy załogą, co okazało się w tym dniu skomplikowane... Ale w końcu udało się i płyniemy w stronę wyspy Popotan Island...




Popotan Island jest najdalej wysuniętą w stronę Morza Południowo Chińskiego wyspą z grupy wysp Calamian. Rejs w jedną stronę zajmuje około 2 - 2.5 godziny. Trochę nudno, ale widoki po drodze niczego sobie... 


Po wypłynięciu z portu Coron nad zatoką Coron płyniemy przez przesmyk między wyspami Baquit i Uson mijając położone na brzegach tych wysp,  w nieco odludnych miejscach ośrodki nurkowe i wypoczynkowe, jak Coron Underwater Garden Resort. Mijamy też miejsce poboru wody dla dużej firmy rybackiej Palawan Aquaculture Corporation ...









Dalej przepływamy przez przesmyk między wyspami Uson i Apo, mijamy Chindonan Dive Resort na wyspie Chindanon i ośrodki na wyspie Marily








Mijamy mniejsze i większe wyspy jak Lusong, Manglet, Lajo, Dicoyan, Malcatop czy wreszcie Culon i Malbinchilo... Ładnie, ale trochę nudno...












No i wreszcie przed nami cel podróży - Wyspa Popotopan i Maglalamby Beach...


Dobijamy do plaży i pierwsze czego potrzebujemy to pić... Chodzimy po wyspie, a w międzyczasie załoga szykuje lunch... Pierwszy lunch w Nowym Roku...


Całkiem to godziwy poczęstunek jak na miejsce w środku nigdzie...


Wyspa Popotopan i Maglalamby Beach to typowa atrakcja plażowa i kąpielowa dla spragnionych piaseczku i ciepłej, płytkiej wody turystów. Są boiska do siatkówki, zabawki dla dzieci, kilka stoisk z napojami i jedzeniem oraz piękne palmy...Miejsce na lenistwo lub sporty plażowe... Tylko trochę daleko od Coron...









Nadszedł czas odpływać w drogę powrotną. Na łódkę trzeba wsiadać z wody. No i tu pokazuje się natura Chińczyków - na łódkę trzeba dotrzeć suchą stopą... I niech nas załoga nosi przez wodę... Żałosne...



Ruszamy w drogę powrotną. A po drodze przewidziane są przystanki na snurkowanie...


Pierwszy przystanek u brzegów wyspy Lusong pozwala spojrzeć na kawałek nie najgorszej rafy. Nasz aparat do zdjęć podwodnych dokonał żywota na skutek zapocenia, ale nabyliśmy plastikowe futerały na telefon komórkowy i udało się coś tam podwodnego świata uwiecznić...






Zabawa świetna, film trochę gorszy, ale brak doświadczenia w pływaniu gdy jedna ręka zajęta trzymaniem telefonu pokazuje, że wszystkiego trzeba się nauczyć...


Pora zmienić miejsce i popłynąć na kolejne snurkowanie na wraku japońskiej kanonierki z czasów II Wojny Światowej 









Pozostało jeszcze ostatnie miejsce na snurki. Płyciutka rafa blisko brzegu, sporo jeżowców i anemonów z błazenkami. No i krew mnie zalała...







Normalny człowiek stara się oglądać pływając nad rafą, wciąga brzuch, żeby przepłynąć, szuka miejsca obok, jeśli chce stanąć i popatrzeć, tym bardziej, że miejsca obok sporo z piaszczystym dnem... A Kinole? Nie dość, że ciągają za sobą sznurki od kapoków albo pływają na kołach ratunkowych to jeszcze w butach rafowych chodzą po rafie. A na zwrócenie uwagi, że przecież niszczą to, co chcieliby pooglądać udają głupów i dalej w kurs. No żeż ty kurne...  Nic więc dziwnego, że rafy wokół są tak straszliwie zniszczone...




W tak zwanym międzyczasie zaczęło się robić coraz ciemniej, a do Coron jeszcze sporo płynięcia...



No i słoneczko zaszło za chmury i powoli zrobiło się całkiem ciemno. Okazało się, że łódka nie posiada żadnych świateł poza... latarką. A tu do przystani jeszcze kawał drogi. Nieocenione okazały się chińskie telefony komórkowe z lampą... I tak oświetlając sobie drogę i oznaczając naszą pozycję światełkami z telefonów dopłynęliśmy jakoś do miejsca docelowego gdzie trzeba było sporo manewrować między zaparkowanymi łódkami, żeby dopłynąć do brzegu i nas wysadzić. Tak więc pierwszy dzień roku upłynął na przyjemnej wycieczce z elementami komedii oraz ciemnego horroru... 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz