Od kilku lat chodziły Zającom po głowie takie nazwy jak Taszkent, Buchara, Samarkanda, Morze Aralskie czy Chiwa, ale jakoś tak pozostawały na marginesie, jako że nie za bardzo byliśmy przekonani do wyjazdu do kraju powstałego z rozpadu ZSRR. Jakoś tak Uzbekistan kojarzył nam się z radzieckim socjalizmem, socjalistycznymi układami i obyczajami oraz generalnie niezbyt sprzyjającymi samodzielnej turystyce zwyczajami. Jednak kiedyś trzeba było zaspokoić ciekawość i przełamać uprzedzenia. Tak więc gdy pojawiła się w interesującym nas terminie przyzwoita oferta lotu Turkish Airlines z Warszawy do Taszkentu przez Istambuł, mimo nadal wielu wątpliwości, zdecydowaliśmy się podjąć ryzyko i kupiliśmy bilety. I trzeba przyznać, że wyjazd ten przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania i okazał się wspaniałym i pełnym wrażeń. Ale, zacznijmy od początku...
Lot z Warszawy do Taszkentu odbywał się dwuetapowo. Najpierw Warszawa - Istambuł, kilka godzin na nowym lotnisku w Istambule i lot Istambuł - Taszkent.
Turkish Airlines to jedna z naszych ulubionych linii lotniczych. Zawsze mogliśmy liczyć na dobre warunki podróży i miłą obsługę. Tak też i było na trasie do Istambułu...
Odprawa sprawna, boarding i odlot o czasie, i żegnamy się z Lotniskiem Chopina i Warszawą...
Na monitorach mamy trasę i postęp lotu...
A tymczasem pod nami ostatnie widoki okolic Warszawy...
Krótko po osiągnięciu wysokości przelotowej załoga serwuje, jak zwykle w Turkish Airways całkiem przyzwoitą gorącą kolację... I jak zwykle w tej linii lotniczej jest i wybór win i innych alkoholi do posiłku.
Czas mija bardzo szybko i po 22:30 podchodzimy do lądowania na nowym lotnisku międzynarodowym w Istambule.
Czas przesiadki na kolejny lot to nieco ponad godzina i nie jest to zbyt wiele czasu, aby dokładnie rozejrzeć się po lotnisku, gdyż jest ono faktycznie ogromne. ale coś tam zobaczyć się da...
Oczywiście pierwsza czynność po drodze to uruchomić bezpłatne lotniskowe WI-FI. W tym celu trzeba znaleźć odpowiedni automat i zeskanować kartę boardingową.
Turcy jeszcze nie dali się ogłupić eko-modą oraz zakazami i na lotnisku jest całkiem sporo palarni - wszystkie na zewnątrz... A poza tym lotnisko jak lotnisko. Strefa wolnocłowa to dziesiątki sklepów z towarami popularnymi jak kosmetyki, słodycze, pamiątki, alkohole czy papierosy.
Są miejsca wypoczynku z masującymi fotelami (odpłatne) czy też tureckie spa...
Są różne stałe i okresowe dekoracje...
Jest i na piętrze galeria - lotniskowe muzeum...
A przede wszystkim jest bardzo kolorowo...
Jest sporo miejsc gdzie można posiedzieć czekając na lot, ale biorąc pod uwagę liczbę podróżnych przewijających się przez to lotnisko znalezienie wolnego miejsca do łatwych nie należy...
Lotnisko jest bogato wyposażone pod względem różnorodnej gastronomii. Po drodze do jednej z palarni mijamy stylową turecką kawiarnie...
Bardzo stylowo urządzony lokal robi wrażenie...
Wrażenie robią też oferowane tu produkty oraz ... ich ceny. Ale jest to lokal z wyższej półki, więc może gdzie indziej będzie bardziej przystępnie...
W takiej kawiarni nie mogłoby też zabraknąć słynnych tureckich lodów...
Dalej po drodze mijamy strefę gier...
Lotnisko jest na tyle duże, że oferuje też podwózkę elektrycznymi pojazdami na stanowiska odpraw...
Dla potrzebujących lokalnych pamiątek z Turcji stworzono imitację tureckiego bazaru. Można tu, za odpowiednio wysokie ceny, nabyć produkty wszelkiego rodzaju - od tureckich ubrań po tureckie słodkości...
Jednak największe wrażenie na tureckim bazarze zrobiło na Małym Zającu stoisko z tureckimi perfumami. Kilkadziesiąt tradycyjnych fantastycznych zapachów w ciekawych opakowaniach - ale przy okazji i ich ceny należą do świata fantazji...
Mijamy kilka nowoczesnych rzeźb...
... i tym sposobem trafiamy do strefy "bardziej popularnej i przystępnej" gastronomii. Tylko czy faktycznie jest tu bardziej przystępnie cenowo?
Nie ma wątpliwości, że jest tu ładnie, czyściutko a wybór dostępnych wyrobów gastronomicznych jest ogromny. Tylko ceny - chyba z sufitu. € 13 za kanapkę, nawet smacznie wyglądającą, to już chyba lekka przesada...
Wśród wielu sklepów jest też i księgarnia, a w niej na honorowym miejscu oczywiście jest dzieło o Ataturku, no bo przecież to "Ojciec współczesnej Turcji"... Szkoda tylko, że obecna władza zapomniała już o podstawowych wartościach głoszonych przez niego i ze świeckiego, demokratycznego państwa tworzy coraz bardziej religijne państwo wyznaniowe.
Natomiast Mały znalazł fajną maskotkę...
Na tym lotnisku można byłoby spędzić wiele godzin, ale czas boardingu się zbliża i trzeba szybko przejść do naszego gate...
Już minęła północ i wsiadamy do kolejnego samolotu Turkish Airlines do Taszkentu.
Gdy zasiadamy w fotelach jest już środek nocy...
I tu znowu na monitorach możemy śledzić naszą trasę...
Zostawiamy w tyle oświetloną wieżę kontrolną lotniska i światła Istambułu...
W sumie to bardzo dobrze, że na lotnisku nie skusiliśmy się na żadne kulinarne atrakcje, gdyż i tym razem posiłek w trakcie lotu okazał się smaczny i pożywny..., na dodatek bardziej "azjatycki".. I ponownie można było go uzupełnić bardzo godziwym winem...
Lecimy na wschód, więc dość szybko za oknami zaczęło robić się jasno...
... a że pogoda była niezła, można też było zobaczyć tereny nad którymi przelatujemy...
I już pod nami pojawia się Taszkent...
Powiem, że z góry wygląda to całkiem nieźle. Zobaczymy, jak będzie na ziemi...
Jest i lotnisko międzynarodowe w Taszkencie. No cóż, bez rewelacji. Ale w końcu to niezbyt bogaty kraj post-sowiecki więc nie da się tego porównać z Istambułem...
Podczas kołowania zauważamy, że na płycie odprawia się właśnie samolot nowo otwartej trasy LOT z Warszawy...
No i wita nas Uzbekistan...
W hali przylotów znajduje się kantor wymiany pieniędzy. Wymieniamy na początek 100$. Nie ma tu wolnego rynku wymiany i podstawowy kurs jest wszędzie taki sam - w dniu naszego przylotu 1 $ to 12500 SUM - tak więc zostaliśmy milionerami, posiadając w portfelu 1,250,000.00 UZS. Zdarzają się też na mieście cinkciarze ale nie jest ich wielu i wymiana u nich bywa mocno ryzykowna a oferowany kurs wiele lepszy nie jest...
Z gotówką w kieszeni przechodzimy do stanowiska firm telefonii mobilnej, gdyż działający system mobilnej komunikacji jest konieczny. Płacimy 100,000 UZS za kartę Ucell i po kilku minutach mamy ją już w telefonie aktywną. I od razu trzeba zrobić z niej użytek.
Podstawą zapewnienia sobie wygodnego transportu na którym nie damy się oszukać jest aplikacja Yandex Go. Podstawowa jej funkcja to zamawianie przejazdów jak Uber, Grab czy Bolt. Oznaczamy miejsce gdzie jesteśmy, punkt docelowy i otrzymujemy ofertę kursu z ceną...
Po wyjściu przed lotnisko kilka minut walczymy, żeby Yandex uruchomić jednocześnie odganiając się od mocno namolnych taksówkarzy... Ale po kilkunastu minutach udaje nam się zamówić pierwszy kurs (dalej będzie i łatwiej i szybciej) i jedziemy do naszego hotelu.
Ponieważ tym razem zamierzamy w Taszkencie spędzić tylko jedną noc przed wyruszeniem do Doliny Fergany zamówiliśmy niewielki hotelik położony o kilka minut drogi od dworca, z którego jutro rano ruszymy do Kokand.
Nasz Aqua Hotel to niewielki obiekt prywatny oferujący solidne miejsce za rozsądną cenę. Ponieważ przyjechaliśmy bardzo wcześnie rano, nasz pokój nie jest jeszcze gotowy, więc zaproszono nas na kawę na hotelowy taras. I pierwsze wrażenie - kawę robią doskonałą...
Jeszcze przed południem nasz pokój jest gotowy. Luksusów tu nie ma ale pokój jest czysty i na jedną noc całkowicie wystarczy...
Ważne, że są jednorazowe kapcie... Ale są i szlafroki. Dlaczego? Przekonamy się o tym po powrocie ze spaceru...
Hotel położony jest w podwórku, kilkadziesiąt metrów od głównej ulicy.
Na pierwszym piętrze znajduje się taras i restauracja
Nasz pokój znajduje się na 2 piętrze...
Za to na parterze jest recepcja oraz niewielki basen...
... a przy nim sauna...
... salka klubowa...
... oraz bardzo ładna łaźnia - hamam...
Niestety, mimo szczerego zaproszenia właścicieli nie mieliśmy czasu z nich skorzystać, gdyż jak najprędzej ruszyliśmy na spacer po Taszkencie, z którego wróciliśmy na tyle późno, że trzeba było już iść spać... A o spacerze w kolejnym wpisie...
Portugalia tez tak wykafelkowana na niebiesko. W upalnych miejscach to dobry pomysl.
OdpowiedzUsuńZgadzam się. tylko w Portugalii to inne wzory i nieco inna technika - azulejos...
OdpowiedzUsuń