środa, 22 kwietnia 2020

Z Manili do Donsol

Zgodnie z wytycznymi na rezerwacji przed 20:00 meldujemy się na terminalu autobusowym Peñafrancia Tours, Cubao, Quezon City, Metro Manila 599 EDSA i wymieniamy voucher na bilety. Teraz Musimy tylko poczekać na nasz autobus. Na terminalu dziki tłum tych, co jeszcze po świętowaniu nadejścia Nowego Roku wracają do domu...




Odchodzimy na bok we wskazane miejsce gdzie możemy zapalić. A tam na asfalcie stoi pełne wiadro mandarynek i jabłek i nikogo wokół. Mały zrobił sobie fotkę, zapaliliśmy po jednym... przy wiaderku nikogo... Zapaliliśmy po drugim - wiaderko nadal stoi. Po dobrej pół godzinie przyszedł dziadek z drugim wiaderkiem... I jakoś nikt owoców nie rozkradł... Tak to bywa z tym niebezpieczeństwem w dzikich krajach...


Nasz autobus o oznaczonej godzinie zabiera pasażerów i najpierw przedzieramy się przez korki na EDSA do wyjazdu poza Manilę... Przed nami tylko 460 km albo zgodnie z planem 11 godzin jazdy... Jakoś to wytrzymamy, tym bardziej, że autobus jest wygodny...


Jak to w długiej podróży bywa po jakimś czasie nie chciało nam się jeszcze spać ale zaczęło się nudzić i dopadła nas głupawka podróżna czego kilka dowodów poniżej... 






W końcu poszliśmy spać, a w międzyczasie zaczęła się realizować nasza najgorsza obawa co do pogody. Zaczęło padać. I to jak... Po prostu tropikalna ulewa. Gdy dotarliśmy do Legazpi - miejsca gdzie trzeba było przesiąść się na autobusik do Donsol na szczęście padało trochę mniej, ale wszędzie stały ogromne kałuże, a z góry nadal siąpiło...


Pozytywne było to, że mini-busy do Donsol parkowały po przeciwnej stronie parkingu pod zadaszeniem, więc nie padało. Dogadaliśmy się szybko z kierowcą, że dowiezie nas do naszego hotelu w Donsol za minimalną dodatkową opłatę. Tak więc zostało nam do dzisiejszego celu już tylko 50 km. Tyle, że bus odjeżdża, gdy zbierze się komplet pasażerów, a na to trzeba było trochę poczekać. Czyli kolejna nuda oczekiwania...


Wreszcie ruszyliśmy, a deszcz ciągle padał. Droga prowadziła głównie przez tereny zalesione gdzie co jakiś czas mijaliśmy pojedyncze domki przy drodze. A po pewnym czasie zaczęło się robić niezbyt wesoło. Okazało się, że w dolinie rzeki Ogod wystąpiła powódź. Niewielka, lokalna, ale powódź.
 Mijaliśmy pozalewane na kilkadziesiąt centymetrów domostwa. Aż w końcu dojechaliśmy do miejsca, gdzie przez drogę przelewała się dość głęboka woda. Przez powstałą kałużę samochody przejeżdżały pojedynczo, często przy pomocy lokalnych mieszkańców, którzy za opłatą przepychali samochody przez wodę. 




W paru miejscach pracowała też lokalna straż pożarna przepompowując wodę... Nam się udało bez pomocy i bez problemów...


Popołudniu, w nadal padającym deszczu dotarliśmy do naszego hotelu Elysia Beach Resort. Hotel położony w pewnej odległości od miasteczka Donsol, bezpośrednio przy plaży, w palmowym gaju. Dodatkowo posiadał basen, ale ze względu na pogodę nie mieliśmy ochoty z niego skorzystać...






W hotelowym parku znajduje się kilka fajnych altanek gdzie można zjeść zamówione w restauracji posiłki. Wybraliśmy sobie altankę z widokiem i na restaurację i na morze i odstąpiliśmy od zasady, że jemy rano i wieczorem bo do tej pory nie mieliśmy jeszcze okazji zjeść śniadania. Tak więc jako śniadanie zjedliśmy lunch i muszę pochwalić hotelową restaurację - warto było...





No a po pysznych krewetkach w tempurze i makaronie z krewetkami przenieśliśmy się przed nasz domek kontynuować przyjaźń z Panem Tanduayem... No bo co było robić w deszczu. Na szczęście prognozy na kolejny dzień były optymistyczne... Przynajmniej miało przestać padać...


Skontaktowała się też z nami właścicielka agencji, w której zamawialiśmy dwie lokalne atrakcje - rejs na spotkanie z rekinami wielorybimi oraz oglądanie świetlików na rzece Ubod i ustaliliśmy z nią plany na dzień jutrzejszy... Perspektywy są więc pozytywne... A w międzyczasie zaczęły zapalać się światła i zapadł zmrok...




No to udaliśmy się na brzeg na zachód słońca... I chociaż niebo zakrywały geste chmury to widoki atramentowego nieba z przebłyskami światła nad atramentowym morzem były piękne...








No a później zostało nam tylko wrócić do naszej altanki na kolejny doskonały posiłek...











No i zobaczymy, co przyniesie jutro...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz