poniedziałek, 15 listopada 2021

Wodospady Kuang Si

 Przerwa między wycieczką do grot a wycieczką do wodospadu pozwoliła na krótką wizytę w hotelu, po której wracamy do biura przy głównej ulicy Luang Prabang.



Po drodze wystarczyło jeszcze czasu, żeby zatrzymać się na kolejny wyśmienity soczek ze świeżych lokalnych owoców...



Następnie po przejechaniu około 30 km, co zajęło prawie godzinę jesteśmy przy wodospadach Kuang Si. I tu pewna uwaga. Otóż warto sprawdzić zapisując się na wycieczkę, do którego punktu przy wodospadach zostaniemy dowiezieni. Większość pojazdów wysadza turystów na parkingu przy kasach biletowych i trzeba spory kawałek piąć się pod górę, żeby dotrzeć do głównego wodospadu (tak mieli polscy turyści, których spotkaliśmy po drodze). Tymczasem minibusy lokalnych biur mają możliwość wjechania aż pod znajdującą się na poziomie wodospadu restaurację, skąd do wodospadu jest rzut beretem. Wysadzają turystów i umawiają się na dolnym parkingu o określonej godzinie. Dzięki takiemu rozwiązaniu turyści mają dość czasu, żeby spokojnie obejrzeć i wodospad i sanktuarium niedźwiedzi oraz jeszcze skorzystać z kąpieli w wyznaczonych do tego celu miejscach. Nam trafiła się właśnie ta opcja... I chwała biuru za to, bo popołudnie przebiegło znakomicie... Bez zmęczenia mogliśmy cieszyć oko widokami... 


Wodospad Kuang Si robi takie wrażenie, że według nas nawet gdyby był jedyną atrakcją Luang Prabang warto byłoby odbyć tę podróż...


Jesteśmy przy głównej kaskadzie wodospadu. W tym miejscu różnica poziomów to około 50 m. Ale główna kaskada to nie cały wodospad...



Aby ułatwić turystom podziwianie tego cuda, u podstawy wybudowano drewniany mostek, z którego z jednej strony widać główną kaskadę a z drugiej kolejne wyrzeźbione w wapiennym dnie baseny...


Jednak nie jest to najwyższy poziom wodospadu. Na zdjęciach widać, że nad kaskadą główną jest jeszcze dalsza, górna część wodospadu.



Do tego najwyższego poziomu można dotrzeć spacerem, który zajmuje kilkanaście minut. Trzeba przejść przez widokową kładkę na jej lewy koniec i tu zaczyna się dość stroma ścieżka. Ale... nie każdy da radę wspiąć się po tej ścieżce. Przede wszystkim potrzebne są zapewniające dobrą przyczepność buty, gdyż ścieżka - schodki biegnie w gliniastym, mocno śliskim i miejscami stromym podłożu. My zakończyliśmy próbę po kilkunastu metrach, bo dalsza wspinaczka mogłaby się z dużym prawdopodobieństwem zakończyć połamaniem nóg... A szkoda, bo nawet z dołu ta część wodospadu wygląda bardzo atrakcyjnie...



Skoro nie dajemy rady wejść wyżej, pozostaje nam nacieszyć wzrok główną kaskadą... A widok jest spektakularny, no i te kolory...











Skoro nacieszyliśmy już wzrok kaskadą główną, ruszamy wzdłuż kolejnych basenów z nadzieją, że w którymś z nich zażyjemy odświeżającej kąpieli...



















Po kilku minutach spaceru dochodzimy do basenów, w których można skorzystać z ochłody. Na brzegu przygotowane są drewniane chatki - przebieralnie, więc przeskakujemy w kostiumy kąpielowe i do wody... Przy panującej w dżungli duchocie woda okazuje się być raczej chłodna...























No i koniec zabawy w wodzie. Wracamy do strojów "spacerowych" i ruszamy dalej w kierunku parkingu, cały czas podziwiając kolejne wapienne baseny ...














Po kilkunastu minutach spaceru docieramy do ośrodka ratowania czarnych niedźwiedzi azjatyckich, nazywanych księżycowymi czyli Tat Kuang Si Bear Rescue Centre. Ośrodek zajmuje się rehabilitacją tych rzadko już spotykanych zwierząt, odebranych kłusownikom, czy też poszkodowanych w różnych zdarzeniach losowych. W ośrodku, na sporym ogrodzonym terenie przebywa takich niedźwiadków około 20. 





Docieramy na parking, gdzie jak wszędzie w okolicach atrakcji turystycznych, rozgościł się bazar i centrum aprowizacyjne... Miejscowi przyjeżdżają nad wodospad najczęściej z własnymi koszykami jedzenia i korzystają z rozstawionych w wielu miejscach wiat piknikowych, natomiast turyści chętnie korzystają z gastronomicznej, całkiem bogatej oferty przy parkingu po wizycie przy wodospadzie...



Bezsprzecznie na uwagę zasługują grillowane ryby...


Duży zawsze lubi powygłupiać się z kokosami...




Z kolonialnych czasów francuskich najlepiej nauczyli się Laotańczycy wypieku pieczywa. Ich bułki są porównywalne, a często lepsze niż te, które znajdziemy we francuskich piekarniach...





To jednak jeszcze nie czas na kolację Zajęcy. Dziś mamy ochotę zapoznać się z kulinarną ofertą wieczornego targu w Luang Prabang...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz