niedziela, 23 lutego 2020

Hong Kong - Puerto Princesa

Rano pobudka, szybka przekąska z kawą i zbieramy się na autobus A21 na lotnisko. Autobus kursuje co 10-15 minut więc nie ma strachu zdążymy. Lot Philippine Airlines PR-301 do Manili mamy o 11:10 więc po odprawie i kontroli mamy czas poszwendać się po udekorowanym świątecznie lotnisku w strefie wolnocłowej...





Zbliża się zaplanowany czas boardingu więc idziemy na nasz gate. Nasz samolot już czeka. I czeka na niego masa kobiet w średnim wieku pochodzących z Filipin z masą bagaży kabinowych. A między nimi krąży pracownica obsługi linii lotniczych i co i raz zaprasza którąś z pań z bagażami do stanowiska odpraw, gdzie bagaż jest ważony. Panie z dużym bagażem to pracujące w Hong Kongu Filipinki, które jadąc na urlop do domu targają ze sobą co się da. No i starają się jak najwięcej upchać do podręcznego. Obok stanowiska odpraw rośnie sterta bagaży, które zapakowane zostaną do luku bagażowego oraz kolejka pań, które muszą zapłacić za nadbagaż. Ale wygląda na to, że zdają sobie sprawę, że albo się uda, albo nie uda bo protestują dość słabiutko.
No dobra jest boarding, samolot gotowy to wsiadamy...


Lot trwa zaledwie nieco ponad dwie godziny więc załoga dwoi się i troi, żeby zdążyć obsłużyć wszystkich gorącym posiłkiem i napojami. I trzeba przyznać, że jak na filipińską kuchnię to dania są smaczne, a wybór napoi zachęca by przepłukać gardło przyzwoitym winem...



W Manili mamy dość krótką przerwę między lotami, a na dalszą trasę do Puerto Princesa musimy zmienić terminal. Na szczęście całą trasę mamy na jednym bilecie i to linia lotnicza musi zapewnić nam tranzyt. Jesteśmy my, są bagaże, jesteśmy odprawieni więc jedziemy na dosłownie drugi koniec lotniska i tam, po sporym czekaniu wsiadamy do samolotu do Puerto Princesa.
Po krótkim, trwającym niecałą godzinę locie jesteśmy w Puerto Princesa. Lotnisko małe, bardziej jak nasz dworzec autobusowy w niewielkiej miejscowości. Po krótkim poszukiwaniu odnajdują nas przedstawiciele naszego dzisiejszego miejsca noclegowego  Amerson Pension Place. Obiekt ten wybraliśmy "z polecenia" Neronka czyli Darka Metela, który bardzo pozytywnie przedstawił go w swojej relacji. Wybraliśmy go dlatego, że spełniał nasze potrzeby. To tylko jedna noc ale hotel odbierał nas z lotniska, załatwiał wycieczkę na podziemną rzekę na następny dzień i przejazd do El Nido oraz był blisko dworca autobusowego no i załatwił nam rezerwację na dzisiejszą kolację. A w pokoju była i toaleta i prysznic więc na jedną noc OK.


Po doprowadzeniu się do porządku po podróży jedziemy na kolację do bardzo polecanej jako wręcz kultowa restauracji KaLui czyli "Czerwony Banan". Restauracja wymaga rezerwacji bo z zasady jest pełna i wolny stolik bez rezerwacji to dużo szczęścia. Musimy chwilę na nasz stolik poczekać, bo dopiero jest przygotowywany...





Karta dań nie jest zbyt obszerna. Więcej w niej win niż dań ale wiadomo, że większość gości wybierze ten sam zestaw - Kalui Special of the Day na dwie osoby. Ten zestaw to kompletne menu od przystawki po deser i stanowi niejako znak firmowy tego miejsca.



 W oczekiwaniu na pierwsze danie Mały przeprowadza inspekcję okolicy...


No i rozpoczynamy od przystawki - kokosowej zupki do popicia morskich winogron. Te zielone kulki z sokiem cytrynowym przypadły mi do gustu bardziej niż kawior...




Po przystawce na stół wjeżdżają dania główne - najpierw krewetki w sosie pomarańczowym - po prostu mistrzostwo świata...


Za krewetkami przybywa wycięty w serduszko stek z tuńczyka...


Dołączają do nich cukinia w tempurze, sos i ryż..


No i wreszcie są zawijane rybne bębenki w sosie kokosowym..


Każde z dań lepsze od poprzedniego. Aż trudno coś wybrać jako najlepsze....  A na koniec wjeżdża na stół deser czyli po pół kokosa wypełnionego sałatką owocową...




I pomyśleć, że te wszystkie dobra na dwie osoby kosztowały raptem około 40 złotych plus napoje...

Kalui to także centrum kultury, galeria sztuki, scena występów lokalnych artystów i sklep z pamiątkami...





A palenie tylko w wydzielonym miejscu na zewnątrz wśród ludowych ozdób i zieleni...







Miło upłynął wieczór ale trzeba wracać do Amersona bo jutro od rana zaczynamy poznawać Palawan...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz