wtorek, 17 marca 2020

Moalboal do Malapascua

Dzisiejszy dzień rozpoczynamy bardzo wcześnie by pierwszym porannym autobusem ruszyć do Cebu... Bez problemu łapiemy miejsca i, ku naszemu zaskoczeniu jazda do Cebu City przebiega płynnie i szybko. Co więcej, dojeżdżamy na główny terminal, a tam... autobus do Maya stoi na sąsiednim stanowisku i jest gotowy do odjazdu za pół godziny i jest prawie pusty. No to mamy szczęście. Kupujemy bilety, czas na szybkiego papieroska i w drogę. I ten odcinek trasy upływa zgodnie z planem i wygodnie. Autobus podjeżdża do samego portu, gdzie czekają już łódki do przeprawy na wyspę. No miodzio. Jest odpływ więc większe łódki nie mogą przybić do nabrzeża w związku z tym z nabrzeża podpływamy mniejszą łódką i przesiadamy się na wodzie. A to już drobne wyzwanie, bo nawet przy niewielkiej fali przesiadka nie jest prosta... 



Pogoda jaka jest widać na zdjęciach. Trochę wieje, trochę buja, ale nie jest źle. I nawet za bardzo nie chlapie, ale Mały generalnie nie za bardzo lubi takie podróże...




Okazuje się, że łódka którą płyniemy jest łódką hotelową i dopływa nie do normalnego portu gminnego przy Long Beach w sąsiedniej zatoce tylko do piaszczystej plaży w strefie hotelowej przy Bounty Beach jakieś 150 m od naszego hotelu Malapascua Legend Water Sports & Dive Resort. Jednak pokonanie nawet tego odcinka  po piachu z walizkami łatwe nie jest...



Hotel wita nas powitalnym drinkiem, szybki check in i idziemy do pokoju. 


Ale zaraz, zaraz. Zamawialiśmy pokój przy basenie, a idziemy do drugiego budynku, na drugie piętro do małej klitki z malutkim okienkiem i bez balkonu... No nie, tak to nie będzie... Szybki powrót Dużego do recepcji, rozmowa z kierownikiem, dopłata, odnośnie której Mały nawet nie protestował, i dostajemy taki pokój o jaki nam chodziło - z tarasem i widokiem na basen. Czyli już jest dobrze... 



Ten pokój na pierwszym piętrze jest przestronny, ma dwa podwójne łóżka, przyzwoitą łazienkę i wszystkie potrzebne nam do szczęścia wygody...






Ledwo człowiek zdążył wszystko pozałatwiać, trochę rozpakować graty, a tu już słoneczko zaczyna chylić się ku zachodowi. Idziemy więc rozejrzeć się po Bounty Beach i poszukać miejsca na dzisiejszą kolację podziwiając jednocześnie zachód słońca...














Dziś wieczorem wybór padł na restaurację Mabuhay i na stoliczki wystawione na piaszczystą plaże. Nastrojowo, przy choince, przy szumie fal... po prostu pięknie.
Mały kontynuuje krewetkowe szaleństwo, a Duży tradycyjnie woli makaron i oba dania okazały się być bardzo satysfakcjonujące. Dodatkowo bardzo miła obsługa sprawiła, że wrócimy tu na kolejne kolacje...




A nawet jak nie ma prawdziwej choinki to można problem rozwiązać inaczej... byle było kolorowo...


A w naszym hotelu palą się już światła wokół basenu, więc można kontynuować wieczór na tarasie...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz