poniedziałek, 12 lipca 2021

Thai Akha Cooking School

Przygotowując program naszego pobytu w Tajlandii postanowiliśmy poświęcić dzień na bliższe zapoznanie się z podstawami tajskiej kuchni z zamiarem doskonalenia umiejętności przygotowania potraw w domu. 

W Chiang Mai, bo tam mieliśmy zamiar iść do szkoły gotowania, funkcjonowało w tamtym czasie co najmniej kilkanaście szkół wymienionych w wyszukiwarce google, z których większość miała swoje strony na FB. Kolejnym krokiem było wyszukanie opinii o tych szkołach. Od razu odrzuciliśmy szkoły, które nie posiadały opinii na TripAdvisor czy też innych stronach umożliwiających zapoznanie się z opiniami osób, które z tych szkół korzystały. Po kolejnych weryfikacjach do ostatecznej "rozgrywki" zakwalifikowaliśmy trzy szkoły. I przyznam, że ostateczny wybór nie był prosty, gdyż wszystkie te szkoły spełniały nasze kryteria wyboru. A kryteria te były następujące: oferta przygotowywanych potraw (w tym rodzaj, ilość i możliwość wyboru) w powiązaniu z ceną, dostępność terminu i godziny "nauki", ocena przez osoby korzystające, wizyta na targu i instruktarz zakupowy, wielkość grupy uczestników oraz inne udogodnienia. Ostatecznie, po długich rozważaniach zdecydowaliśmy się na szkołę Thai Akha... 


W interesującym nas terminie szkoła oferowała dwie rundy nauki dziennie - rano od 9:00 do 15:00 oraz popołudniu od 17:00 do 21:00. Nas interesował kurs przedpołudniowy, tym bardziej, że rozpoczynał się on około godzinną wizytą na targu. Ograniczona do maksymalnie 10 osób wielkość grupy dawała nadzieję, że prowadzący zajęcia znajdzie indywidualny czas dla każdego uczestnika. Kolejnym istotnym czynnikiem było menu. Podczas gdy w większości przypadków szkoły oferowały jedno menu dla wszystkich tutaj menu podzielone zostało na kategorie i każdy uczestnik mógł wybrać, które z proponowanych dań chce gotować. Było to w naszym przypadku o tyle istotne, że mogliśmy gotować różne dania i w ten sposób niejako "podwoić" nabytą wiedzę. Oferta menu przedstawiała się jak na zdjęciach poniżej.



Naszą wizytę na targu z instruktorką opisałem w poprzednim wpisie. Tym razem zajmę się więc samym kursem gotowania.
Po przyjeździe do szkoły, która mieści się pod przestronną wiatą, przy budynku mieszkalnym, zastaliśmy przygotowaną do zajęć salę z osobnymi stanowiskami dla każdego uczestnika. Na każdym stanowisku czekał fartuszek w kolorze czerwonym lub zielonym, zestaw podstawowych przypraw, zestaw noży, deseczki do krojenia, ściereczka, sztućce, talerzyki, miseczki, pałeczki, rękawice do chwytania gorących garnków i masa innych potrzebnych rzeczy. No i czekała jeszcze jakaś tajemnica zakryta ściereczką...



Po odsłonięciu okazało się, że czeka tam przygotowany zestaw do rozpoczęcia pracy...



No to pora się przebrać, umyć ręce i trzeba zabrać się do roboty...





Gdy wszyscy byli gotowi, pani instruktor zaprosiła nas do swojego stanowiska i zaprezentowała sposób wykonania dwóch pierwszych potraw. Na początek Green Papaya Salad (Som Tum) oraz smażone w głębokim oleju sajgonki Thai Spring Rolls. Bardzo cenne okazały się wskazówki odnośnie tego jaki papier ryżowy wybierać, jak go namaczać, jak zawijać zawartość i w jaki sposób smażyć, żeby uzyskać chrupiące smakowite sajgonki. Okazało się, że wcześniej podejmowane przez nas w domu niezbyt udane próby z góry skazane były na niepowodzenie z powodu braku opanowania techniki... 



Najpierw do moździerza trafiają składniki na sałatkę. Okazuje się, że w tym przypadku dla uzyskania właściwego efektu końcowego powinien być  użyty moździerz drewniany... No to tłuczemy...




Kilka minut wytężonej pracy i na talerzykach mamy już pierwszą przystawkę. Jest papaya salad...


Teraz przyszła pora na powtórkę instruktarzu jak zwijać sajgonki. Kto będzie miał gotowego zawijasa idzie do głównego stanowiska i tam obsmaża swój produkt... No to jedziemy...







No i jest sajgonek... Teraz będziemy go smażyć...







No i możemy przystąpić do konsumpcji gotowych przystawek. 



Przystawka skonsumowana więc pora na kolejny instruktarz. Tym razem oglądamy proces przygotowania tajskiego curry. Tutaj możliwości było znacznie więcej. Po pierwsze można wybrać rodzaj przygotowywanej pasty curry; czerwona, żółta, Panang lub Massaman. Dalej możliwy jest wybór drugiego składnika. Chcemy curry z kurczakiem, ale to jakie ono będzie zależy od wyboru pasty. Może też być curry wegańskie, wegetariańskie, dla alergików czy też danie bezglutenowe....  




Pani instruktor pokazuje też proces przygotowania ryżu do deseru, którym będzie Mango Sticky Rice ...
Zaczyna się od płukania ryżu...



Zupa instruktorki ugotowana i poddana degustacji. Teraz uczniowie przystępują do realizacji kolejnego zadania, przygotowania produktu pośredniego, który wykorzystamy w kolejnych potrawach...



Tym razem w miseczkach i kamiennych moździerzach składniki, które trzeba przetworzyć na pastę curry.  Żadnych gotowców. Wszystko od zera...





Oba Zające wybrały pastę czerwoną. Przygotowana pasta przeszła przez surową ocenę instruktorki co do smaku i konsystencji. Możemy gotować dalej...









O ile curry Małego wyszło bardzo dobrze o tyle Duży przedobrzył nieco z ilością pasty i pani instruktor uznała, że nawet jak na tajski gust potrawa wyszła "nieco zbyt ostra"... No ale trochę dodatków i wszystko można uratować...


Kolej na zupę. Tym razem Mały gotuje z krewetkami “Tom Yum Goong” natomiast Duży zupę z kurczaka z mlekiem kokosowym...



Zupa dochodzi, a pani instruktor pokazuje przygotowanie sałatki jako dodatku do dania z woka...





Zupa gotowa do oceny. Tym razem ocenę przeprowadza pan asystent pani instruktor...







Mały jest w pełni usatysfakcjonowany wynikami oceny...


Kolejny instruktarz i przystępujemy do tworzenia dania z woka...




Tym razem do wyboru słodko-kwaśne warzywa z kurczakiem, pad thai, kurczak z bazylią lub kurczaka z owocami nerkowca. No to mieszamy...







Wszystkie dania gotowe, możemy więc przenieść się do sali jadalnej na konsumpcję naszych wyrobów. I szczerze przyznam, że ten tajski obiad okazał się bardzo pożywny i smaczny...




Przy obiedzie jeszcze wspólne zdjęcie wszystkich uczestników dzisiejszego kursu...



A podczas obiadu pani instruktor przygotowała nam jeszcze drobną niespodziankę... Często zastanawiamy się nad kolorami jajek. Te białe, brązowawe czy nakrapiane to dla nas codzienność. Ale co to są za jajka, których skorupki są intensywnie różowe? 


Otóż różowe jajka to "Jajka stuletnie". Tradycyjny proces produkcji takich jaj rozpoczyna się od wsypania herbaty (1.4 kg) do gotującej się wody. Do powstałej herbaty dodajemy 1.4 kg tlenku wapnia, 4.1 kg soli morskiej oraz 3.2 kg popiołu dębowego. Niektórzy podają, że do mieszanki dodaje się też końskiego lub krowiego moczu... Mieszamy to na gładką masę i każde jajko pokrywamy tą pastą. Następnie jajka obtaczamy w ryżowych plewach i umieszczamy w zakrytym szmatką słoiku lub ciasno-plecionym koszyku. Do osiągnięcia przez jajka gotowości musimy poczekać kilka miesięcy. 


Tradycyjną metodę unowocześniono. Jaja (kurze, kacze lub przepiórcze) moczy się przez 10 dni w roztworze soli stołowej, wodorotlenku wapnia i węglanu sodu po czym jaja poddaje się dojrzewaniu zawijając je w plastik. Czasem producenci dla przyspieszenia procesu dodają do procesu silnie toksyczny tlenek ołowiu albo też bezpieczniejszy tlenek cynku, który jest obecnie rekomendowaną alternatywą...



A jak to smakuje? Nic szczególnego i według nas żadna specjalna atrakcja...Ale zjeść się da...


Na koniec jeszcze książka kucharska z przepisami, żeby można było w domu powtórzyć nabytą wiedzę i umiejętności oraz gotowe zestawy przypraw.


... i kierowca odwozi nas w wybrane miejsce w Chiang Mai. Ale tym zajmiemy się w kolejnym wpisie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz