czwartek, 13 lipca 2017

Chiny - Emei Shan


W środku nocy jakieś hałasy, wrzaski, trzaskanie drzwiami... To Chińczycy udają się na wschód słońca na Emei Shan... To nie dla nas... Śpimy dalej. Około 9:00 idziemy  na śniadanko
Proste - ale z zaskoczeniem: Zające po raz pierwszy w życiu jadły jajka sadzone solone sosem sojowym...



Po śniadaniu udajemy się na dworzec autobusowy i jedziemy na Emei Shan...
Jest wilgotno.. Po przepływającym przez miejscowość potoku widać, że ostatnio dużo padało...



Mijamy ciekawe rzeźby w parku, jak ta przedstawiająca ceremonię podawania herbaty...






No i jest dworzec autobusowy.. Najbliższy autobus za parę minut. Jedziemy. Droga początkowo niczym specjalnym się nie wyróżnia. Z czasem jednak robi cię coraz bardziej stromo i kręto. Zatrzymujemy się i autobus wymienia wodę chłodzącą... Teraz zdajemy sobie sprawę z tego, że to nie są zwykłe autobusy, tylko autobusy specjalnie przystosowane do jazdy po tej trasie z dodatkowymi systemami chłodzącymi...
Zatrzymujemy się przy bramie do parku żeby wykupić bilety (po 150 RMB od osoby) i jedziemy dalej...





Dojeżdżamy na parking... Nie jest zbyt ciepło i lekko siąpi drobniutka mżawka. Chińczycy wypożyczają kurteczki... My zakładamy płaszczyki i w górę do kolejki linowej na szczyt. Spacerek zajmuje nam około pół godzinki... I po drodze jest powitanie przez jednoosobowy komitet powitalny - lekko podmokły...



Zakupujemy bilety na kolejkę (po 65 RMB w górę) i po odstaniu w kolejce jesteśmy na górze... A tu mgła taka, że niewiele widać...
Co kilka kroków z mgły wyłaniają się kolejne figury, które po kolejnych kilku krokach znikają w białej masie...




Głównego obiektu na szczycie prawie nie widać...

Postanawiamy więc najpierw obejrzeć wnętrza... może się przetrze...
Idziemy do Złotej Świątyni...

Ze Złotej Świątyni przechodzimy do Srebrnej... Na zewnątrz jest jakby trochę lepiej...

Tu także znajduje się jadeitowy Budda, nie tak sławny jak w Szanghaju, ale...

Wracamy na taras. Jest lepiej, ale do doskonałości daleko...

Wchodzimy więc do Świątyni znajdującej się pod najważniejszą na szczycie Świętej Góry konstrukcją, a tam Wielki Budda i modły zakonników...





Gdy wychodzimy jest już prawie dobrze... mgła zeszła niżej...

Za chwilę możemy podziwiać złoty posąg Buddy na Emei w całej okazałości...



Widać też wreszcie Złotą Świątynię, do wykończenia której wykorzystano ponad 50 kg złota...

Podziwiamy widok rozciągający się na cały grzbiet Emei...

Cieszymy oko szczegółami, które odsłoniła przed nami mgła...




Ostatni rzut oka na Złotego Buddę...

I trzeba wracać...
Po drodze pomniczek kwiatka charakterystycznego dla tej góry "Gołębica"

Na poręczy schodków prowadzących do kolejki linowej setki kłódek miłości - w końcu to Święta Góra...

Bilet na kolejkę w dół 55 RMB

Kolejka przywieziona ze Szwajcarii. Wygodna, dość szybka, no i oszczędza kilka godzin niewygodnej wspinaczki

Przy dolnej stacji kolejki kolejna Świątynia i noclegownia dla pielgrzymów idących na Emei Shan pieszo...

Tym, którym wejść nawet krótki, około półgodzinny odcinek pod górę lub w drodze powrotnej w dół jest zbyt ciężko, pomogą tragarze. Za odpowiednią opłatą wniosą lub zniosą delikwenta...

Z tego co widzieliśmy, najczęściej pasażerami są nieco przetłuszczone, rozkapryszone chińskie dzieci...



W międzyczasie komitet powitalny przekształcił się w pożegnalny i domaga się zadośćuczynienia za czynione honory. Jeśli zapłata nie jest odpowiednia bywa agresywny. Jak jest dobrze, popada w zadumę nad marnością tego świata i korzyściami kohabitacji ze zgrają turystów...

Po drodze mijamy stragany z pamiątkami, jak te kolekcje motyli, z jedzeniem, z ziołami medycyny chińskiej i z herbatą z Emei

Przed odjazdem Zając postanowił obadać nosidełka... Stwierdził, że wyglądają OK...

Wsiadamy do autobusu i możemy podziwiać, jak trudna i niebezpieczna jest droga na Emei... Policja zastosowała specjalne, zwracające uwagę znaki i wcale nie obawia się śmieszności...

Popatrzcie w lustro, jak niewiele miejsca pozostaje na mijanki...

Kierowca wypuszcza nas przy naszym hotelu. Łapiemy bagaże i po drodze zahaczając o kompleks świątyń, którego nie zdążymy już zwiedzić ruszamy w kierunku dworca autobusowego...





Na skale umieszczono mapę Góry Emei - Świątyń jest 75, innych ciekawych miejsc jeszcze kilka, a my widzieliśmy tylko sam szczyt (i to nie do końca)...

Oglądamy co jeszcze zdążymy - zdobiące aleję do Świątyni rzeźby w czerwonym piaskowcu...



Po drodze na dworzec autobusowy przebiegamy obok ulicznych straganów z jedzeniem. Na dworzec wpadamy na kilka minut przed odjazdem ostatniego autobusu do Chengdu - o 16:00 i mamy przed sobą kilka godzin na dalsze przemyślenia...





I tak oto przemyślenia prowadzą do kolejnej nauki...
Lekcja druga: NIGDY NIE WIERZ W TO, CO NAPISANO W PROGRAMACH WYCIECZEK, BO CZĘSTO ZWIEDZANIE WEDŁUG NICH OZNACZA JEDYNIE RZUT OKA NA WIDOK Z AUTOBUSU...

W programach niektórych biur zachwalano, że jeden dzień na Emei wystarczy, by je zwiedzić...Nieprawda... Sam wjazd na szczyt zajmuje praktycznie cały dzień... A gdzie inne obiekty, widoki, spacer... na Emei potrzeba TRZY DNI CO NAJMNIEJ ... Ale my tu jeszcze wrócimy...


Docieramy do Chengdu.
Znajdujemy taksówkę, która zgadza się zawieźć nas do naszego hotelu...
Okazuje się, że znalezienie go nie jest wcale łatwe...
Otóż hotel w naszych dokumentach nazywa się inaczej niż w rzeczywistości. U nas jest "Express" a faktycznie nazywa się "Speed". Oczywiście angielski w recepcji to bajka... Po drobnej nerwówce Mały dogaduje się i idziemy do pokoju... Jest późno. W hotelu nie ma restauracji... Idziemy więc poszukać coś do zjedzenia...
Zającowi podoba się restauracja obok hotelu... Niestety menu obrazkowego czy też w jakimkolwiek zrozumiałym języku brak...
Jest jeden gość, który coś je... Mały decyduje się zamówić to samo... Druga porcja jest na chybił trafił, ale okazuje się, że jedzonko jest wyśmienite...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz