czwartek, 29 marca 2018

Malezja - Kuala Lumpur


Dzisiaj parę minut przed północą wylatujemy do Istambułu. Mamy cały dzień na zwiedzanie i ostatnie zakupy. W pierwszej kolejności idziemy do Sam Kow Tong Temple znajdującej się niedaleko KL Sentral. Świątynię wybudowano w 1916 roku, a jej nazwa oznacza "Świątynię Trzech Nauk" jako, że łączy nauki trzech religii: Taoistycznej, Buddyjskiej i Konfucjańskiej. Jej założycielami był klan Heng Hua. W środku świątynia nie wyróżnia się niczym specjalnym. Na zewnątrz uwagę przykuwa przepiękne zdobienie. Trójwymiarowe mozaiki z kolorowymi smokami i innymi postaciami to charakterystyczne elementy zdobnicze w świątyniach południowochińskich. 











 
Zwiedzenie Sam Kow Tong nie zajęło nam dużo czasu. Wracamy do kolejki, chcemy zobaczyć Masjid Jamek. Podczas naszego poprzedniego pobytu nie udało się nam dotrzeć do meczetu, bo Plac Merdeka był w remoncie i nie mogliśmy przejść do wejścia. Mamy nadzieję, że tym razem się uda... Wsiadamy do kolejki 118 i mkniemy przed siebie...


Wychodzimy ze stacji i wszystko ogrodzone...... już mamy nerwa, że znowu nie dostaniemy się do meczetu. Na nasze szczęście na stacji wysiadło kilku miejscowych, którzy szli do Masjid Jamek. Poszliśmy opłotkami za nimi i udało się......




Masid Jamek został zbudowany w 1907 roku i kosztował ponad 322 mln RM. Przez długi czas był głównym meczetem Kuala Lumpur. Meczet ma niepowtarzalną architekturę. Salę modlitwy otaczają trzy kopuły. Najwyższa z nich ma 21 metrów wysokości i rozpadła się w latach dziewięćdziesiątych XX wieku. Meczet zbudowany jest z czerwonej cegły i marmuru.  
Dzisiaj w meczecie jest prawie pusto, ale w piątek pojawiają się tłumy muzułmanów na obowiązkową modlitwę, W tym czasie oczywiście zabronione jest zwiedzanie. Przed wejściem do meczetu zostajemy przyzwoicie odziani.

W sali modlitwy niespodziewanie podchodzi do nas jeden z "opiekunów" meczetu i zaczyna nam opowiadać historię meczetu. Pokazuje nam koran i widząc nasze zainteresowanie zaczyna tłumaczyć niektóre zasady koranu. Rozmowa niespodziewanie przechodzi na tematy polityczno-religijne. Dowiadujemy się, że jakiś czas temu do Malezji przybyli Wahabici z Arabii Saudyjskiej i zaczęli wprowadzać ortodoksyjny islam. Miejscowej ludności się to bardzo nie spodobało i wydalili ich z kraju. 

Zostajemy obdarowani koranem. Dowiadujemy się o zasadach modlitwy. Jesteśmy zaskoczeni bardzo postępowymi poglądami naszego rozmówcy. Jego otwartością na świat i inne religie. Przez chwilę zastanawiamy się czy na pewno rozmawiamy z głęboko wierzącym muzułmaninem......  



Zanim wyszliśmy z meczetu nasz rozmówca jeszcze raz przyszedł do nas z całym plikiem różnego rodzaju broszur dla wiernych i zapytał czy chcemy sobie trochę poczytać o islamie? Pewnie, że chcemy....... Rozmawiamy jeszcze przez chwilę. Wspólnie potępiamy wypaczenia religijne i zachowania z nimi związane. Fajnie się rozmawia, ale nas goni czas, musimy iść dalej. jeszcze tylko rzucimy okiem na Plac Merdeka. 


Wizyta w meczecie sprawiła nam ogromną przyjemność. Jeszcze długo po wyjściu rozmawiamy jak pozytywnie zostaliśmy zaskoczeni. Faktycznie czasem stereotypy myślowe zabijają zdrowy rozsądek..... Obiecuję sobie, że muszę trochę więcej poczytać na temat koranu.
Ponieważ z meczetu nie jest daleko na dzielnicę chińską idziemy tam na piechotę.



Zaciekawia nas napój, który cieszy się ogromnym powodzeniem.


DZ postanowił spróbować co to za wynalazek. Był pyszny i zimny, a świeże owoce rozpływały się w ustach.





Bardzo podobają się nam bukiety.



Zakupy zrobione, możemy wracać do hotelu po walizki i jechać na lotnisko. Nasze malezyjskie wspaniałe wakacje dobiegają nieubłaganie do końca.

 











Po starcie dosyć szybko dostajemy gorącą kolację


Po kolacji idziemy spać i budzimy się na śniadanie. Nawet nie wiemy kiedy minęła podróż. Jesteśmy w Istambule.




Lotnisko w Istambule jak zwykle wypełnione po brzegi podróżnymi. Nie ma gdzie usiąść, nie działa wi-fi, a my mamy kilka godzin czekania na lot do Warszawy......



Sześć godzin oczekiwania strasznie się dłużyło, ale jesteśmy szczęśliwi, bo siedzimy w samolocie do Warszawy i za kilka godzin będziemy już w domu.




Nasze wakacje skończyły się. Były bardzo udane i jesteśmy pewni, że jeszcze Malezję odwiedzimy. Tyle pięknych miejsc tam na nas czeka.

niedziela, 18 marca 2018

Malezja - George Town- Kuala Lumpur


Nasz pobyt na Penang niestety dobiegł końca. Dzisiaj wracamy do Kuala Lumpur. Po śniadaniu zdajemy klucze do pokoju, płacimy rachunek za zamawiane picie i opłacamy lokalny podatek po 3 RM od osoby za każdy dzień pobytu. Lokalnym autobusem jedziemy do Terminalu Raja Tun Uda, z którego odpływają promy do Butterworth. Promy od godz. 5.20 do godziny 22.00 kursują praktycznie co 30 min. Po 22.00 co godzinę, a ostatni prom z wyspy odpływa o 0.40.  
Po przybyciu na miejsce okazuje się, że dojście do terminalu sprawia nam mały problem.... Właśnie trwa ogromna przebudowa i nie bardzo wiemy jak iść. Na szczęście z pomocą przychodzą nam lokalsi i zostajemy podwiezieni pod same drzwi terminala. Idziemy do kasy kupić bilety. Ponieważ płyniemy tylko w jedną stronę za bilet nic nie płacimy. 



Poczekalnia dla pasażerów bez samochodów nie jest żadnym luksusem. Na szczęście jest zadaszona i możemy schować się przed palącym słońcem.


Po 20 mintutach podpływa prom.... No cóż trochę inaczej go sobie wyobrażałam.... Samochody i pasażerowie płyną na tym samym poziomie. Smród spalin przy załadunku promu bardzo dokucza. Dopiero jak prom odpływa trochę dalej powietrze "oczyszcza się" i jest czym oddychać.....


Powolutku odpływamy i oglądamy miasto od strony wody.




Butterworth udajemy się na terminal autobusowy, kupujemy bilety do KL (35 RM od osoby) i idziemy szukać autobusu.




Autobus bardzo wygodny, dużo przestrzenie, dobrze działająca klimatyzacja, przystanki po drodze... Ponad pięć godzin jazdy w takich warunkach to czysta przyjemność. 


Do Kuala Lumpur docieramy po zmroku. Przesiadamy się na kolejkę (6.50 RM od osoby) i jedziemy do hotelu Summer View. Kolację zjadamy w dobrze nam znanej restauracji i jak nie my..... wracamy grzecznie do hotelu. Chyba się na tym Penang rozleniwiliśmy..... Na szczęście to tylko chwilowe lenistwo.... 



Rano nie spieszymy się z wyjściem z hotelu. Nasz pierwszy punk odwiedzin dziciejszego dnia to Chow Kit market, który otwierany jest dopiero o godz. 9.00. Monorailem (3.50 RM od osoby) udajemy się do stacji Chow Kit. Po drodze mamy okazję oglądać miasto z perspektywy naziemnej kolejki....







Wysiadamy na Chow Kit Station i zgodnie ze strzałkami udajemy się w kierunku bazaru. Niestety okazuje się, że po raz kolejny trafiamy na roboty budowlane. Największy "mokry" bazar Malezji jest w przebudowie.... Przestaje się to nam podobać, ale nie dajemy za wygraną.... przebudowa przebudową, a handel kwitnie. Po chwili okazuje się, że to co widzimy przerasta nasze wyobrażenie, jest dobrze. Nareszcie możemy krążyć pomiędzy straganami, oglądać co sprzedają lokalsi, co jedzą, kto kupuje, dopytywać się o nieznane nam produkty!!!! 












Sprzedawcy bardzo chętnie pokazują nam swój towar, zachęcają do kupna, nawet proszą o zdjęcie. Gdyby nie lejący się z nieba żar to moglibyśmy chodzić tu do 17.00 czyli do zamknięcia bazaru.





Nie wszystkie widoki na bazarze zachęcają....  Widok opalanych racic i smród... Uciekamy z tego miejsca szybko....



Wolimy zdecydowanie takie stoiska.....





Na markecie jest też sporo stoisk z obuwiem, odzieżą, materiałami ...... Troszkę pokrążymy po nich, głównie z ciekawości, a nie w celach zakupowych. Zawsze zastanawiało mnie jak to jest, że wszystkie muzułmanki mają identycznie upięte nakrycia głowy? Jak one spinają włosy, że mają tak widoczne koczki? Jak długie są ich włosy? Odpowiedź znalazłam na Chow Kit. Okazuje się, że my robimy mały myk z powiększeniem biustu biustonoszami typu "push up", a one z powiększeniem objętości włosów "kulką". Kupują specjalny wypełniacz zrobiony z rajstopy lub pończochy z zaczepem pod szyję u mocują go na głowie..... 



Muzułmanki w Malezji ubierają się bardzo kolorowo. Ozdabiają ubrania pasmanterią, kamieniami, biżuterią. Muszę przyznać, że już podczas naszego poprzedniego pobytu w Malezji bardzo mnie to zaskoczyło........ Widocznie Koran nie zakazuje kobietom wyglądać ładnie.... nie muszą zakrywać twarzy i zakładać czarnych burek.... Ach ci imamowie ..... po raz kolejny wypaczyli Koran.... 
  

Na takim bazarze nie może zabraknąć maszyny do robienia wirków kokosowych. Słyszymy to ustrojstwo już z daleka, a zapach wskazuje nam kierunek. Jaka wielka szkoda, że u nas dostępne są tylko suszone wiórki....... Niestety jest to jedna z tych rzeczy, których nie mogę kupić i przywieźć do PL bo się po prostu zepsuje w drodze.... Na szczęście wiele innych produktów mogłam kupić i w domu zamrozić. Nie smakują tak samo jak świeże, ale i tak o niebo lepiej niż suszone....



Zadziwiające jak czysto maszyna wybiera miąższ. 



Siatki z zakupionymi przyprawami robią się coraz cięższe, a my mamy w planie jeszcze trochę pozwiedzać miasto. Postanawiamy na chwilę wrócić do hotelu, zostawić zakupy i pojechać do starego pałacu królewskiego... W recepcji pytamy jak najszybciej dostać się do pałacu.... Obsługa patrzy po sobie, uśmiecha się pod nosem i mówi...najszybciej to na piechotę, ale to bardzo niebezpieczne....... będziecie szli wzdłuż bardzo ruchliwej drogi i miejscami nie ma chodnika.... Ok nas to nie przeraża tylko czy na pewno da się dojść, bo z doświadczenia wiemy, że nie zawsze jest to wykonalne.... Pokazują nam na planie gdzie mamy przejść przez jezdnię i jak iść dalej. E... prościzna damy radę..... Po wejściu na kładkę patrzymy jak będzie wyglądała nasza dalsza droga... Jest dobrze!!!


Po około 20 minutach spaceru docieramy do miejsca, z którego do 1 lutego 2013 roku turyści mogli jedynie obserwować pałac. Obecnie część pałacu udostępniona jest dla zwiedzających w godz. od 9.00 do 17.00, a bilet wstępu dla obcokrajowców kosztuje 10 RM.






Istana Negara zajmuje obszar ponad 11 hektarów ziemi. Cały teren ogrodzony jest wysokim płotem. Przy głównej bramie prowadzącej do pałacu ustawione są budki strażnicze, w których wartę honorową pełnią członkowie kawalerii ubrani w tradycyjne mundury z czasów sułtanatu malajskiego. Uroczysta zmiana warty odbywa się o godz. 12.00.


Pałac wybudowany został w 1928 roku, a jego właścicielem był chiński milioner Chan Wing. Z racji tego, że była to w ówczesnym czasie największa posiadłość w KL nazwano go Big House. Podczas okupacji japońskiej w czasie II Wojny Światowej stał się rezydencją japońskiego gubernatora. Następnie przeszedł w ręce Brytyjskiej Administracji Wojskowej. Po utworzeniu Federacji był siedzibą Sułtana Selangoru. Następnie po gruntownym remoncie w 1957 roku stał się rezydencją kolejnych Królów Malajów (Yang di-Pertuan Agong)  aż do grudnia 2011 roku. XIV Yang di-Pertuan Agong przeniósł swoją siedzibę do nowego pałacu w Jalan Duta. 




Wewnątrz dwupiętrowego pałacu udostępniono do zwiedzania 22 sale, między innymi sypialnie króla, sypialnie królowej, biura królewskie, jadalnie, pokoje gościnne, bibliotekę, gabinet lekarki, łazienki....
Zwiedzanie odbywa się z przewodnikiem, przed wejściem do muzeum zdejmuje się obuwie i  istnieje całkowity zakaz fotografowania. Pomimo zainstalowanych kamer i pilnujących strażników udało nam się zrobić z ukrycia kilka pamiątkowych zdjęć. 














Pałac otoczony jest przepięknym ogromnym ogrodem. Niestety nie ma możliwości zwiedzania ogrodu, dojścia do jeziora, zobaczenia pola golfowego.... Zanim weszliśmy do pałacu udało nam się  zerknąć przez uchyloną boczną bramę pałacową jak wygląda ogród od drugiej strony, widzieliśmy kawałek jeziora, kolorowe klomby, wysokie cyprysy. Niestety nie mogliśmy zrobić zdjęć i zbyt długo zerkać żeby nie narazić na nieprzyjemności ogrodników.

Od strony głównego wejścia fotki można robić.







Po zwiedzeniu pałacu jedziemy na chwilę na Peteling. Nie zabawiamy tu długo bo miejsce już świetnie znamy, a jutro i tak tu wrócimy.




 Przed zachodem słońca jedziemy na pokaz fontann. Zanim zacznie się spektakl chodzimy po okolicy.





 



Zachodzimy do Suria KLCC

 


 



Punktualnie o 20.00 zaczyna się pokaz. Jesteśmy tu po raz kolejny i mamy dziwne wrażenie, że za każdym razem pokaz jest trochę inny.





Na kolację udajemy się do naszego ulubionego warungu.