niedziela, 30 września 2018

Dong Van - Ban Gioc

Wstajemy dosyć wcześnie, do pokonania mamy dzisiaj 300 km..... Schodzimy na śniadanie i tracimy humor.... pada na szczęście jest to bardziej mżawka niż ulewa, ale już wiemy, że nie możemy liczyć na piękne widoki.....
Po śniadaniu wyruszamy w kierunku Ban Gioc....................... po drodze oczywiście będziemy się zatrzymywali w różnych ciekawych miejscach, ale dzisiejszy dzień to głównie jednak jazda do celu i podziwianie widoków rozciągających się wzdłuż najbardziej malowniczej drogi w Azji Południowo-Wschodniej.

Ujechaliśmy dosłownie kilka kilometrów od Dong Van i w środku nigdzie wyrasta przed nami ogromny pomnik bohaterów. Pomnik jest nadal w budowie, ale pewnie za jakiś czas powstanie tu kolejne "propagandowo-patriotyczne" miejsce, które powinien odwiedzić każdy prawowity obywatel Wietnamu. Podczas naszej podróży jeszcze nie raz przekonamy się jak władza poprzez propagandę wpływa na obywateli.... Chwilami nie dowierzałam, że to się dzieje w XXI wieku...... w kraju gdzie ludzie mają dostęp do internetu, zagranicznej telewizji, prasy..... . Zastanawiałam się jak ludzie mogą tak bezwarunkowo dawać się ogłupiać i wierzyć w brednie, które władza im wciska? Kilka przypadków zakłamania rzeczywistości tak mnie oburzyło, że wychodziłam klnąc jak szewc, ale o tym później w kolejnych częściach........ 



Zbliżamy się do Meo Vac, wapienne góry przykryte chmurami i tonące we mgle wyglądają niesamowicie. Musimy się tu na chwilę zatrzymać, natura po raz kolejny przygotowała dla nas niesamowity spektakl. Nie ważne, że trochę pada, nie ma przejrzystości, a rzeka nie jest tak szmaragdowa jak w słońcu..... chłoniemy widoki i utrwalamy na fotografiach obrazy najwspanialszego artysty.....  









Docieramy do Sky Garden. Niestety ulewny deszcz krzyżuje nam plany i nie możemy pochodzić po tym niezwykłym ogrodzie, bo co to za przyjemność jak prawie nic nie widać......


Tinh Tuch to kolejne miasteczko na naszej trasie. Nie planujemy tam postoju, ale po drodze zatrzymujemy się kilka razy, bo pogoda się poprawiła, a widoki przednie.....










Bawół wodny obok Non la, kwiatu lotosu i żółwia to symbol Wietnamu. Bawół wśród  rolniczej społeczności to synonim siły i dostatku; każdy rolnik marzy o posiadaniu tego zwierzęcia, niestety nie każdego na niego stać. Dorodny bawół to koszt nawet 2 tysięcy dolarów i dla zwykłego wietnamskiego rolnika to wydatek wykraczający poza jego możliwości finansowe.










Zatrzymaliśmy się na chwilę żeby poobserwować pracujących rolników.... Większość prac polowych wykonywana jest ręcznie. Po drodze nie widzieliśmy żadnych maszyn rolniczych... Na polu pracują całe rodziny. Maleńkie dzieci zawijane są w chustę, która zawiązywana jest na korpusie rodzicielki, matka cały czas pracuje z dzieckiem na plecach..... Ciekawa jestem, która kobieta w Polsce chciałaby  pracować w takich warunkach?









Nie mogłam się napatrzeć na odbicia w rzece. Niestety nasz kierowca stwierdził, że musimy jechać dalej, zadowolona nie byłam, ale niestety przed nami jeszcze dłuuuuga droga do celu, a ja muszę wodospady jeszcze dzisiaj zobaczyć.













Wietnam słynie z wyśmienitej kuchni, co mogę potwierdzić bo nigdzie do tej pory nie jadłam tak prostych i jednocześnie tak smacznych dań. Zwykła karbowana sałata, trochę bazylii, kolendry, szczypioru placek i krewetka... no i sos....mistrzostwo świata, kubki smakowe szaleją, a większość produktów uprawianych jest na tych stokach.








W  Nguyan Binh dzisaij ogromne poruszenie. Mieszkańcy okolicznych wsi zjechali się na targ. Część handlujących i kupujących ubrana jest w tradycyjne stroje, jest mega kolorowo i tłoczno. Szkoda że mamy mało czasu bo tu można by chodzić godzinami........







Zatrzymujemy się na luncha..... Jedyna restauracja w okolicy wygląda koszmarnie. Nawet nie ma mowy żeby coś zjeść, zamawiany tylko picie w puszkach i obiad dla kierowcy......... Niestety po opróżnieniu swojej puszki uświadamiam sobie, że przed nami jeszcze kilka godzin jazdy i muszę iść do toalety......Wykazuję się ogromną odwagą i idę.......  no cóż przynajmniej widoki na okolicę były ciekawe....







A tak wyglądała restauracja............








Wężówka w ogromnym słoju :) nie decydujemy się na degustację. Raz w życiu w Chinach spróbowałam i mało pawia nie postawiłam, jak oni mogą to pić?




Po przejechaniu Cao Bang krajobraz zmienia się niesamowicie. Niestety cały czas pada deszcz i są chmury, ale i tak widoki zapierają dech. Podobne formacje widzieliśmy podczas naszej drugiej wyprawy do Chin w okolicach Jangshuo. Nie możemy się napatrzeć na te skałki i tylko marzymy żeby poprawiła się pogoda.








Dojechaliśmy do celu naszej podróży czyli hotelu Saigon Ban Gioc. Jest to stosunkowo nowy praktycznie jedyny hotel w Ban Gioc. Jesteśmy lekko zdziwieni, że hotel jest prawie pusty...... Przecież usytuowany jest naprzeciwko wodospadów, a lokalne  pensjonaty zwane Nha Nghi raczej mocno odbiegają jakością od tego, co oferuje hotel. 
Obsługa hotelowa jest bardzo sympatyczna i pomocna. Recepcjonistka tłumaczy naszą rozmowę z kierowcą. Okazuje się, że chce żebyśmy mu zapłacili za pokój w hotelu, bo wprawdzie zakończył jazdę z nami, ale dzisiaj już nie da rady wrócić do domu i chce nocować...... Nie bardzo się nam to podoba i stwierdzamy, że sorki ale hotel nie jest tani i nie ma mowy żebyśmy kupowali tu pokój co najwyżej możemy kupić pokój w którymś z okolicznych pensjonatów.... Ostatecznie kierowca bierze od nas pieniądze na pensjonat i wyjeżdża ..... do dzisiaj zastanawiamy się czy nocował gdzieś po drodze.............. 








Utrapieniem hotelu były dzikie gęsi. Pętało się to po trawniku przed pokojami i brzydko mówiąc obsrywało wszystko wokół. Trudno było omijać te pozostałości... A wydawane przez nie odgłosy nie były miłe dla bojących się ptaków...




Po krótkim odpoczynku idziemy na spacer. Zaczyna się robić szaro, a my musimy zobaczyć wodospady...... Oczywiście dokładnie to my je sobie obejrzymy jutro, ale dzisiaj chociaż z drogi chcemy popodziwiać ten cud natury......



Po spacerze wracamy na kolację to hotelu..... Niestety popełniamy błąd..... Jesteśmy jedynymi gośćmi, a na jedzenie czekamy bardzo długo..... Dostajemy wysuszoną na wiór, ledwo ciepłą rybę z zimnymi frytkami  i totalnie zimną wołowinę z papryką..... Najgorsze, mimo niezłego wyglądu, jedzenie na jakie trafiliśmy w Wietnamie. 




A po kolacji pora spać, żeby zebrać siły na kolejny, w planach intensywny, dzień zwiedzania Ban Gioc i okolic...