Po śniadanku pakujemy walizki i ruszamy przed siebie. Główna ulica Badami, którą jedziemy wygląda tak .
Podjeżdżamy w znane nam z poprzedniego dnia miejsce, kupujemy bileciki za 100 wariatów i zaczynamy małą wspinaczkę pod górę.
Jaskinie Badami wpisane są na listę UNESCO, powstały prawdopodobnie pomiędzy VI a VII wiekiem . Nie wiadomo ile jaskiń zostało wykutych w skałach, odkryto sześć jaskiń, ale naprawdę interesujące są cztery. Znajdują się tu świątynie hinduskie, dżinijskie i buddyjskie.
Jaskinia 1 i tańczący Sziwa- Narajana
i inne hinduskie bóstwa
idziemy wyżej
Widoczki coraz piękniejsze, niestety słonko jeszcze nie przepaliło mgły, słabo świeci, jest lekko chłodnawo, ale nam to nie przeszkadza rozkoszujemy się widokami
Do pokonania mamy kolejne schodki
Przed nami najciekawsza jaskinia, tu zachowały się kolory
Świątynia dżinijska, tutaj natura sama upiększyła wnętrza
Niestety władze stanowe zakazały wstępu do fortu więc naa jaskiniach kończymy nasze zwiedzanie Badami i stanu Karnataka.
Wracamy do samochodu i udajemy się w kierunku Goa. Ponownie przejeżdżamy główną ulicą Badami. Trochę czasu nam zajmie przebijanie się przez miasto
Jedziemy na Goa i oglądamy Indie
Życie w Indiach nie jest łatwe. Patrząc na warunki w jakich żyją i pracują tam ludzie nie raz mówiliśmy do siebie z DZ, że człowiek grzeszy narzekając na to co ma.
Podróże uczą pokory, po raz kolejny cieszę się, że nie urodziłam się jako dziewczyna w Indiach.
Przyszedł czas na opisanie jaka niemiła przygoda na koniec nas spotkała .
Przejechaliśmy przez Badami ( no tu bardziej przedarliśmy się ) i jedziemy na Goa, mój kochany DZ trzyma rękę na pulsie, mówi Piętaszkowi, że za 20 km powinien skręcić do świątyń Pattadakkal , a ten nagle zaczyna rozumieć angielski i mówi, że nie…….. , że kilometry przekroczymy….., że to dodatkowo kosztuje….. no ja już pianę na pysku mam , ale DZ mu spokojnie tłumaczy i pokazuje na nawigacji, że to tylko 6 km w bok . Piętaszek twardo, że przekroczenie km i wyjeżdża, że musimy mu dopłacić 6 tysi wariatów za zjechanie . Nie wytrzymałam, wydarłam się na Janusza, że chyba kpi z nas .Ten zaczyna tłumaczyć, że to nie jego samochód i, że szef go zabije…. Co za dupek… Dzwoni i coś blebla i blebla.., kończy rozmowę i mówi: no szef powiedział , że za 2 tysie mogę was zawieźć .
Na to ja: nie ma mowy ….. i reszty już nie opiszę, bo by wyszło więcej przymiotników niż można w sekundzie wypowiedzieć . Piętach zorientował się, że wojna jest i dzwoni niby do szefa ponownie, pogadał i zszedł na 600 wariatów, no nie tego już nie zniosłam . Kazałam DZ zadzwonić do biura i powiedzieć co się dzieje. Pracownik biura przeprosił nas i powiedział, że za chwilę oddzwoni….. w Indiach chwila trwa wieczność… W międzyczasie Piętaszek skręcił w inną drogę i wszystko poszło się walić. Nie ważne, że błądził potem i nie wiedział jak wyjechać na główną. …..
Pracownik oddzwonił jak byliśmy jakieś 60 km od świątyń i powiedział, że no teraz to może powinniśmy coś Piętachowi zapłacić za dojechanie tam. Ja się postawiłam i stwierdziłam, że nie ma mowy i jedziemy prosto do hotelu. w tym momencie mina Piętacha nie do podrobienia. Moja pewnie też, ale niech wie, że Europejki nie dadzą się w gruchę robić .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz