środa, 8 grudnia 2021

Zachód słońca, bazar i kolacja w Vang Vieng

Niestety do hotelu wróciliśmy dopiero na zachód słońca. O jakieś dwie lub trzy godziny później niż planowaliśmy. Tak się zdarza. Było więc już zbyt późno, żeby pojeździć po okolicy buggiesem - a szkoda bo zaplanowaliśmy jeszcze kilka miejsc do odwiedzenia. Zostało tylko cieszyć się zachodem słońca ...





A gdy słońce zaszło, Zające ruszyły na poszukiwanie miejsca na kolację...







Pochodziliśmy sobie po mieście i nad rzeką, ale jakoś żadne miejsce nie przypadło nam do gustu. 



Za to bardzo podobały się nam widoki Vang Vieng nocą...
















Padło hasło "Idziemy na nocny targ". Teren targu widzieliśmy rano pod nami podczas lotu balonem. Nie był to jakiś super wielki bazar, ale na nocnym targu zawsze można zjeść coś oryginalnego, miejscowego... No to idziemy. I najpierw zobaczymy ofertę handlową...



Nocny targ w Vang Vieng trudno byłoby porównywać z nocnymi targami w Chiang Mai, Chiang Rai czy nawet w Luang Prabang. W porównaniu z nimi jest malutki. Jednak oferta produktów, szczególnie tekstyliów powinna zaspokoić potrzeby klientów. A ceny są bardzo atrakcyjne. Można powiedzieć, że niedoposażony w zasoby odzieżowe backpacker może tu przyzwoicie uzupełnić swoją garderobę za niewielkie pieniądze... 





Na końcu targu znajduje się niewielki lunapark z atrakcjami dla dzieci...







Co do części gastronomicznej, to jest ona bardzo niewielka i mocno uboga, ale można coś wybrać. Tyle, że wybór może okazać się dość ryzykowny, gdy klient jest wybredny... Proste wybory to potrawy oczywiste jak kurczak z rożna, kiełbaski czy ryby... Są też i sałatki i zupki w woreczkach...




Zające tym razem decydują się na pieczony boczek i ryż oraz zupę. 




I z zupą pojawia się problem... Otóż zupa jest wyśmienita, esencjonalna, bogato przyprawiona...


Jednak gdy Mały zaczyna wydobywać z wazy komponenty mięsna, na których tę zupę ugotowano pojawia się problem... 


Gdy na łyżce pojawia się koguci łeb z dziobem i grzebieniem i kurze łapy pada definitywna deklaracja - "Tego to ja jeść nie będę..."


Na szczęście pojawia się współbiesiadnik do kolacji. Biedny biały piesek jest mocno pokaleczony. Widać, że albo stoczył ciężką walkę albo też, co w moim odczuciu bardziej prawdopodobne, został potrącony przez jakiś pojazd... I jest bardzo głodny... Tak więc bez żalu oddaliśmy większość mięsnego wkładu z naszej zupki. Piesio był niewątpliwie szczęśliwe. I mamy nadzieję, że ten posiłek dał mu siły by odzyskał zdrowie...



Wracamy do hotelu by po kolejnej nocy przenieść się do stolicy Laosu - Wientian. Jednocześnie żałujemy, że sugerując się opiniami z sieci nie pozostaniemy w Vang Vieng przynajmniej o dzień dłużej, bo byłoby jeszcze gdzie pojechać i co zobaczyć...

I jeszcze krótki filmik z nocnego targu...




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz