sobota, 26 sierpnia 2017

Chiny - Shangri-la



Po niemiłej porannej przygodzie docieramy do Shangri - la z opóźnieniem. Jesteśmy na 3160 metrów nad poziomem morza. Wysoko... I zaczyna być jakby mniej tlenu...  Zgodnie z planem mieliśmy dojść do hotelu Dejiyangkang spacerkiem, ale pada deszcz więc jedziemy taksówką. Ku naszemu zdziwieniu dostajemy od razu pokój. Hotel bardzo klimatyczny w stylu tybetańskim , pokoje duże, na każdym łóżku koc elektryczny, który się bardzo przydaje w nocy.








Ten szal to symbol szczęścia .







Do hotelu prowadzą piękne typowo tybetańskie drzwi...

Niestety przez prawie pół dnia nie przestaje padać. Szkoda nam czasu. Decydujemy się pojechać taksówką do klasztoru Songzanlin u podnóża góry Foping, za całe 30 juanów. Docieramy do nowowybudowanego Centrum Obsługi.



Kupujemy bilety wstępu  za 115 juanów od osoby, jedziemy autobusikiem na parking przy wejściu ...

... i idziemy na zwiedzanie klasztoru. Mamy niepowtarzalną okazję zaznajomienia się z tybetańskim buddyzmem. Klasztor jest ogromny jego całkowity obszar to 33 hektary.
 Budowę klasztoru rozpoczęto  w 1679 roku. Jest nazywany Małym Pałacem Potala. W szczytowym okresie rozkwitu, klasztor zamieszkiwało 3000 mnichów.









  W większości budynków obowiązuje zakaz fotografowania wnętrz.

Sztuka tybetańska trochę nas zaskakuje. Straszne stwory, lekko prymitywne malarstwo naścienne, wszystko bogato zdobione.
Wejścia jak w typowej świątyni buddyjskiej strzegą Królowie Czterech Stron Świata.





Zwiedzanie rozpoczynamy od Świątyni Yangtang Khamtsen...

Wejścia do każdej ze świątyn strzeże zdobiona tybetańskimi symbolami kotara ...









Teraz przyszła kojej, żeby wspiąć się na górny taras... Niby tych schodów nie tak dużo, ale zważywszy wysokość nad poziomem morza schody okazały się niezłym wyzwaniem, szczególnie dla Dużego...

Na najwyższym tarasie wita nas nieodzowny sklep z dewocjonaliami...
 Z tego tarasu można wejść do najważniejszych świątyń w klasztorze.
Chodzimy od świątyni do świątyni, zawsze przechodząc pod zakrywającą wejście kotarą i podziwiamy

Wśród tego kiczu kryją się prawdziwe perełki.



















Kreślona kredą mandala.
Na uwagę zasługują też ciekawie zdobione okna...


Niektóre budynki połączone są pięknymi galeriami opartymi na misternie zdobionych filarach




 Posągi zdobiące kolejną sale pasowałyby zapewne bardziej do horroru niż do świątyni, ale przedstawiają Święte Bóstwa Tybetańskie...




Każdy Budda jest niby podobny, a jednak inny... A z zasady patrzy łagodnym wzrokiem na odwiedzających...




Ni i czym byłby tybetański klasztor bez młynków modlitewnych, zapisanych na chorągiewkach modlitw, stupy oraz modlitewnego snopka, który ma przynieść dobre plony...



Schodzimy do parkingu między domami, w których mieszkają mnisi i obsługa klasztoru, a jednocześnie trudno oderwać wzrok od pozostających za nami złotych dachów poszczególnych sal modlitwy...



Na parkingu spotykamy jeszcze kobiety w lokalnych strojach zapewne niosące zaopatrzenie do klasztornej kuchni.

I po ponad trzech godzinach zwiedzania opuszczamy klasztor i jedziemy zwykłym miejskim autobusem za 2 juany zobaczyć Stare Miasto.
Po drodze mijamy liczne budowle w stylu tybetańskim - hotele, banki, centra kultury a nawet centra handlowe...




Częstym motywem dekoracyjnym jest jak - oczywiście z białym szalem na rogach na szczęście...

 Stare Miasto jest w pełni odbudowywane po pożarze w styczniu 2014 roku, który strawił większość drewnianych domów. Nowe domy wybudowano na wzór starych. Nawet niektóre zostały specjalnie postarzone. Na parterze zazwyczaj mieszczą się restauracje i sklepy z pamiątkami. Niektóre z tych pamiątek są bardzo dziwne, ale przecież Chińczyk kupi wszystko.








Na szczycie Tortoise Hill odwiedzamy Golden Temple ..


Duży doczołgał się na szczyt i odpoczywa pod modlitewnymi chorągiewkami...

Czasem miło spocząć pod wielkim złotym smokiem...
Z góry jest świetny widok na kryte gontem dachy odbudowywanych domów...


... i spacerujemy przy złotym młynku modlitewnym. Podobno potrzeba aż sześciu ludzi żeby rozkręcić młynek, pono największy na świecie.


Tekstów modlitw wprawdzie nie znamy... ale mamy swoje teksty podczas popychania młynka...









Spotykamy przemiłego mnicha, kreślącego kolejne wzory mandali...
A Mały jak zawsze i wszędzie znalazł kolejnego zająca...

Chińczycy uwielbiają przebierać się do zdjęć w stroje ludowe i historyczne... W każdym interesującym miejscu jest stragan fotografa z kolekcją takich strojów...

Przepiękne Mastify są niestety wykorzystywane w nieludzki sposób. Przez cały dzień leżą na kamiennym placu, często w pełnym słońcu i pozują Chińczykom do zdjęć. 








Na ulicach nadal spotyka się ludzi ubranych w tradycyjne etniczne stroje.



Wieczorem świątynia i młynek są podświetlone. Piękny widok.





Codziennie po zachodzie słońca miejscowa ludność zaprasza turystów do wspólnego tańca.














W wielu sklepach można przekonać się naocznie jak powstają tybetańskie wyroby regionalne...



Jako że jesteśmy u podnóża Tybetu postanawiamy pierwszy raz w życiu spróbować dania z Yaka. Nie wszystkie restauracje serwują mięso z Yaka, ale udało nam się znaleźć taką. Nie powiem żeby mięso nas rzuciło na kolana. Nie było złe, ale też bez rewelacji. W smaku bardzo podobne do zwykłej wołowiny...  





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz