Po śniadaniu czeka na nas kierowca, który będzie nam towarzyszył przez kolejne dni. Niestety nie był tak kontaktowy i otwarty jak Sanjay. Bardzo słabo mówił po angielsku, był mega leniwy i tylko liczył na bonusy . Oczywiście na początku poinformował nas, że on jeździ z Rosjanami, a to tacy bogaci ludzie są. Ile to oni kasy wydają na przyjemności. No i git, tylko co nas obchodzą Rosjanie . Oczywiście szybciutko podał namiary na siebie, żeby przekazać je chętnym turystom i tak dotarliśmy do Old Goa .
Mówimy Piętaszkowi (tak go ochrzciłam), że chcemy się na chwilę zatrzymać przy bramie pałacowej i kościele św. Kajetana.
Kolejny przystanek robimy przy meczecie w Ponda. Trwają tu akurat przygotowania do wesela. Mężczyźni ustawiają stoły i krzesła, a kobiety w ogromnych garach przygotowują jedzenie. Jak pięknie tam pachniało, aż się nie chciało stamtąd odjeżdżać.
Jedziemy w kierunku granicy stanów, a droga widokowo piękna, niestety kręta i niebezpieczna
A tak wygląda granica pomiędzy stanem Goa A stanem Karnataka. W tym miejscu wszystkie samochody poddawane są dokładnej kontroli, głównie chodzi o przemyt alkoholu, bo do Karnataki można wwozić tylko jedną butelkę .
Przekroczyliśmy granicę stanów i raptownie pogarsza się stan drogi, dziury, wyboje, żwir..... widoczki nadal ładne.
Wyszukałam w necie informację o ciekawym gospodarstwie agroturystycznym i poprosiliśmy biuro o zarezerwowanie nam domku. Przyznam, że jechaliśmy tam z duszą na ramieniu, agrotusystyka w wydaniu indyjskim była dla nas wielką niewiadomą . Na miejscu okazało się, że jest super . Byliśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni i ośrodkiem i atmosferą jaka tam panowała . Chyba jeszcze nigdy nikt nie zajmował się nami tak jak tu. Jeżeli komuś przyjdzie do głowy pomysł zatrzymania się w takim miejscu to szczerze polecam ten ośrodek .
Na miejscu czekał już na nas lunch
Po lunchu, bardzo smacznym zresztą, przychodzi do nas jeden z właścicieli, pyta czy smakowało oraz jaki mamy plan na resztę dnia i proponuje nam wyjazd nad rzekę Kali. Oczywiście, że chcemy tam pojechać, czytaliśmy, oglądaliśmy i jesteśmy zainteresowani . Niestety okazuje się, że na Piętaszek nie wie jak dojechać (a podobno już bywał tu z Rosjanami ), ba wydaje nam się, że nie do końca rozumie właściciela ( niestety w Indiach w różnych stanach ludzie porozumiewają się w różnych dialektach). Właściciel pyta, czy nie będzie nam przeszkadzało, jeżeli pojedzie z nami jego ojciec, który nie zna angielskiego. Oczywiście, że nie, byle wskazał nam drogę . Po chwili pojawia się pan tata i możemy jechać.
Na początek pokazuje nam zaporę Supa
Dojeżdżamy do ośrodka Hornbil, tutaj skorzystamy z atrakcji pod nazwą „naturalne jacuzzi” . Pierwszy raz w życiu byłam w takim miejscu, super doświadczenie . Przelewająca się z ogromnym impetem woda i my . Uf, tylko dla czego gatki nam zrywa .
Tak nam się podobało na naturalnym jacuzzi, że kolejną decyzją był rafting . Zostawiamy aparat magikowi, a sami jedziemy na miejsce spływu.
Płyniemy
a to nasz przewodnik
Spływ był wspaniałą przygodą, ale ja cały czas czułam niedosyt , więc mąż zorganizował mi indywidualną zabawę, pływanie kajakiem po kaskadach.
Trochę dużo zdjęć, ale to było mega przeżycie i nie mogłam nic wyrzucić
A oto wszystkie atrakcje organizowane w Dandeli
W przemiłej atmosferze czas płynie szybko, zrobiło się ciemno. Właściciele rozpalają ognisko i proponują małą przekąskę przed nocnym safari. Zostajemy poczęstowani zupką i frytkami, ale takimi ostro-słodkimi. Bardzo mi te frytki podeszły. W gospodarstwie mieszka orzeł. Ja nie mam odwagi, ale DZ zaprzyjaźnia się z nim
Dwie Induski , jedna z małym synkiem wsiadają do kabiny, ja na pakę z facetami. Oj nie był to dobry pomysł, bo było strasznie zimno, a wszyscy zostawiliśmy kurtki w ośrodku. Nic to jedziemy. Nasz tropiący, wyciąga mega latarę i szuka zwierzynę. Niestety jest zbyt ciemno, a zwierzaki są daleko, nie da się ich focić. Nasza nocna przygoda trwa ponad półtorej godziny.
Po powrocie czeka na nas gorąca kolacja, ale prawie wszyscy są przemarznięci i najpierw idziemy się ciepło przyodziać. Wracamy do restauracji, obsługa cały czas nas bacznie obserwuje i coś tam szur szura do siebie. No dobra nabieramy sobie jedzonko, a wybór był całkiem spory i siadamy przy stole. Przychodzą właściciele i jeden z nich zaczyna krążyć wokół nas. Czeka aż spokojnie zjemy i pyta, czy może z nami usiąść i porozmawiać. Jasne, zapraszamy.
Najpierw zaczyna skromnie od pytań, czy dobrze się czujemy, jak nam się podoba, jak zapatrujemy się na atrakcje organizowane przez nich? Widzi, że chętnie z nim rozmawiamy i się rozkręca. Okazuje się, że jest mega zaskoczony naszą obecnością, jesteśmy pierwszymi białasami, którzy tu się pojawili. Ponieważ nie mają Internetu, praktycznie nie ma możliwości zarezerwowania pobytu przez kogoś z zagranicy. No i się wyjaśniło czemu wszyscy tak nas obserwowali i szur szurali do siebie .
Po długiej rozmowie oglądamy jeszcze gwiazdki na niebie przez teleskop i idziemy spać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz